SIEĆ NERDHEIM:

GRY NASZEGO DZIECIŃSTWA Część pierwsza

DAGUCHNA

Battle City Tank (1990)

Pierwszego komputera w domu doczekałam się dopiero jako 16-latka, a jedyną konsolą, jakiej się dorobiłam za dzieciaka, był legendarny Pegasus. Czy raczej któryś z jego klonów, co czyniło go kopią kopii zachodniego NES-a. Podobnie było z grami na niego, często stanowiącymi nielegalne przeróbki licencjonowanych tytułów. Dziś wiem, że tak wyglądała sytuacja z Tank 1990 – chińskim hackiem Battle City. W tę słynną strzelankę z czołgami, bez której nie mogła obyć się żadna kompilacja typu „100000000 in 1”, zagrywała się chyba większość dzieciaków z mojego pokolenia. Ja jako typ małej cwaniary trochę oszukiwałam: bezczelnie wykorzystywałam opcję samodzielnego budowania poziomu, tworząc levele z fosą oddzielającą mnie od przeciwników, dzięki czemu mogłam ich wystrzelać jak kaczki. Rumakowanie kończyło się po przejściu dalej, bo potem mapy generowała już gra… Mimo graficznej i dźwiękowej prostoty „tanki” oferowały wciągającą rozgrywkę, która się nie starzeje, o czym miałam okazję się niedawno przekonać.

Jazz Jackrabbit 2 (1998)

Nie wiem, czy za grę dzieciństwa można uznać tytuł, z którym obcowałam zaledwie przez jedne wakacje u starszego kuzynostwa i to w dodatku w wersji demo, ale… Nie da się ukryć, że platformówka o dzielnych królikach ścigających przez czas żółwia-szalonego naukowca mocno ukształtowała moje wyobrażenie, jak powinna wyglądać porządna gra tego rodzaju. Wszystko tu było takie kolorowe, zwariowane i pełne zabawnych odniesień do popkultury (które w większości zrozumiałam dopiero, gdy wróciłam do JJ2 już jako dorosła osoba). Diamenty, owoce, potrawy i napoje do zgarnięcia, tajne przejścia i kryjówki, wszelkie zwierzaki/inne stwory jako sprzymierzeńcy czy przeciwnicy oraz cały arsenał broni o fantastycznym działaniu. Do tego przegenialna ścieżka dźwiękowa, bardzo w duchu lat 90., której najsmaczniejsze fragmenty utkwiły mi w pamięci na wiele lat. Całość ma wyjątkowy, specyficzny klimat (tak, trochę jakby grę tworzono na kwasie) i trudno jest mi odnaleźć inny tytuł na peceta, który wywarłby na mnie takie wrażenie, że aż na najbliższą szkolną dyskotekę karnawałową po tamtych wakacjach przyszłam we własnoręcznie poskładanym stroju Jazza.

Tekken 3 (1998)

Z tą słynną bijatyką przyszło mi w czasach przedemulatorowych obcować na trzy sposoby – odwiedzając kuzyna, który miał PlayStation, pożyczając konsolę na tydzień od kolegi w zamian za kasetę wideo z kinówką Dragon Balla albo odwiedzając podczas wakacji miejsca z automatami do gier (bo wersja arcade również istniała). Każdy był dobry, choć nie oszukujmy się, w pojedynkach z maszyną albo kuzynem zazwyczaj dostawałam wciry. Przypadkowe walenie w klawisze chyba nie było najlepszą metodą… Zazwyczaj grałam Julią lub Xiaoyu, więc trudno było mi początkowo docenić indywidualność poszczególnych postaci z własnymi stylami walki włącznie, ale z czasem zaczęłam się w to wgryzać. Policjant wzorowany na Jackiem Chanie, babka dobijająca przeciwników obcasem, Brazylijczyk wywijający capoeirę… Albo szalony naukowiec, który zamiast się bić, głównie pokłada się po podłodze. No cóż, żadna gra nie jest doskonała. Co nie zmienia faktu, że ta była niesamowicie grywalna i nie nudziła się szybko. Bo jeśli komuś było mało pojedynków, to zawsze mógł wypróbować tryb Tekken Force ze skopywaniem tyłków całym tabunom pomniejszych przeciwników lub pograć bohaterami w bojową wersję siatkówki plażowej.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
2 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Maciek VD
2 lat temu

W końcu jakiś artykuł o odpowiedniej merytoryce. Czasem mam wrażenie, że wpisy w sieci coraz częściej przypominają debatę polityczną w Polsce… Na szczęście jest jeszcze nadzieja. Czekam na więcej!

CoSteel
1 rok temu

Lego Races, Gothic, Warcraft! Tak to są gry mojego dzieciństwa! Świetnie się czytało i jednocześnie wspominało! 🙂

Marcin Gontarski
Marcin Gontarski
Ponton lubi pisać i rozmawiać o kinie, o serialach, o popkulturze. W życiu osiągnął zawodowy spokój - pracuje jako kinooperator w warszawskim kinie Iluzjon, gdzie poza nośnikami cyfrowymi ma okazje wyświetlać filmy z taśmy 35mm. Tą wiedzą również lubi się dzielić. W chwilach wolnych gra na PS4, pije piwo oraz marzy o tym, aby spotkać Stevena Spielberga i Petera Stormare'a. Pocieszna mordeczka, która kocha Star Wars, Blues Brothers i Cinema Paradiso. Znalazł swój Nerdheimowy,, redakcyjny dom :) Dojrzał do tego, aby założyć własnego bloga i tak sobie dzierga swoje przemyślenia i publikuje swoje opinie.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki