KAZIO_WIHURA
Bugs Bunny: Lost in Time (1999)
Jako dzieciak przepadałem za zwariowanymi melodiami. Królik Bugs i ekipa zawsze mnie rozśmieszali (najbardziej Diabeł Tasmański czy kaczor Duffy). Uczyli mnie też angielskiego przez kasety magnetofonowe z lekcjami z ich udziałem. Gdy zobaczyłem gdzieś w sklepie grę komputerową z nimi wszystkimi, wiedziałem, że musi ona trafić w moje ręce i tak też się stało. Rozgrywka opiera się na klasycznej trójwymiarowej platformówce, gdzie sterujemy samym królikiem Bugsem, zwiedzamy różne krainy, zbierając zegarki rozmieszczone na mapach w różnych miejscach. Nasz bohater miał szeroki zakres ruchów, poczynając od standardów dla tego typu gier, czyli skoków lub fikołków, a na skradaniu się kończąc. Oczywiście dla mnie główną atrakcją była możliwość zobaczenia Bugsa i innych członków załogi, gdyż nie mogło zabraknąć ich w tym tytule. Minus był tego taki, że nie było wersji polskiej, przez co słownik był w użyciu non stop. Żałuję, że gra nigdy nie zdobyła jakiegoś rozgłosu, na który moim zdaniem zasługiwała.
Disney: The Lion King (1994)
Krów Lew to animacja, którą poznało chyba każde ówczesne dziecko w Polsce. Pamiętam, jak byłem w kinie razem z mamą i oczywiście byłem wstrząśnięty i zasmucony niezwykle tragiczną śmiercią Mufasy. Potem pojawiła się platformówka, gdzie sterowaliśmy Simbą, skacząc nim po dżungli przez kolejne poziomy. Fajnym motywem był fakt, że wraz z postępami nasz młody lew zmieniał się w dorosłego osobnika. Oczywiście naszym głównym zadaniem było strącenie z tronu uzurpatora. Spotykaliśmy po drodze bohaterów filmu i to wystarczało do szczęścia. Kawał świetnej przygody, którą naprawdę miło wspominam.
Contra na NES-a (Pegasusa) (1988)
Sam tytuł wywołuje masę wspomnień. Pamiętam, jak z bratem się odpalało tego „przepracowanego” Pegasusa, wkładało się kartridża z Contrą i uruchamiało tryb kooperacji, mówiąc dzisiejszym językiem. Pady ledwo żyły od ciągłego używania, w kółko prosiło się wujka, aby lutował kable, bo nie chciało to wszystko działać, ale frajda, jak jednak jakoś to wszystko funkcjonowało, była niesamowita. Grało się też samemu, ale zawsze większa przyjemność była ze wspólnej rozgrywki. W którymś momencie rozkład platform do skoków, miejsce pojawiania się przeciwników, czas „przylotu” bonusów, sposoby na bossów każdego etapu znało się na pamięć i gra przestała stanowić wyzwanie, ale zanim ten moment nastąpił, dostarczyła wielu przeżyć i chwała jej za to. Contra miała też znakomitą oprawę dźwiękową z 8-bitowymi melodiami, które do dziś przesłuchuję w różnych aranżacjach.
W końcu jakiś artykuł o odpowiedniej merytoryce. Czasem mam wrażenie, że wpisy w sieci coraz częściej przypominają debatę polityczną w Polsce… Na szczęście jest jeszcze nadzieja. Czekam na więcej!
Lego Races, Gothic, Warcraft! Tak to są gry mojego dzieciństwa! Świetnie się czytało i jednocześnie wspominało! 🙂