Ach, imprezowe karcianki. Kilka kartoników wystarczających, aby rozruszać każde spotkanie i wydobyć z uczestników dużo śmiechu albo wiadra nieskrępowanego czarnego humoru. Do ogrania otrzymałem trzy talie z nowej serii gier Moji Challenge, wpisujących się w ten rodzaj rozrywki, a w dodatku nadarzyła się okazja, by rozegrać partie w dużym redakcyjnym gronie. Czy przełożyło się to na potrójną ilość zabawy? Przeczytajcie sami.
Każde opakowanie zawiera 55 kart i nie jest większe niż typowa talia do pokera. Będąc szczerym recenzentem, od razu przyznam, że gdybym zobaczył je w sklepie na półce, to przeszedłbym obok nich obojętnie. Wyglądają niepozornie, a w dodatku jestem nieco za starym dziadem, by chwycić się na motyw przewodni – emoji. Przy bliższym przyjrzeniu się Moji Challenge zyskuje na sympatycznych ilustracjach, które mnie ostatecznie przekonały, by zgłosić się do recenzji. Każda talia skupia się na jednym temacie – Emotki, Zwierzaki i Fantasy – a wszystkie trzy są spójne wizualnie. Dzięki jednolitej grafice talie elegancko się uzupełniają i po zakupieniu jednej (każda jest samodzielną grą), kolejne można traktować jako rozszerzenia.
Założenia są proste. Na kartonikach mamy trzy zadania: łatwe, średnie i trudne. Jeden z graczy jest reżyserem, który czyta nazwę karty, drugi gwiazdą, wybierającą stopień trudności wyzwania. Reżyser czyta opis, czasem może coś dodać od siebie i gwiazdor ma minutę na występ. Przy sukcesie otrzymuje punkty przypisane scenie i kładzie otrzymaną kartę przy sobie (rewersy zawierają punktację, co jest bardzo wygodnym rozwiązaniem). Teraz ten gracz staje się reżyserem, a kolejna osoba gwiazdą. I tak dalej, aż ktoś uzbiera 15 punktów. Trochę takie odwrócone kalambury. Kart na ręce mamy trzy (pięć przy małej liczbie graczy) i po zagraniu na kogoś jednej dobieramy kolejną. Jako że mamy tematykę emoji, nie mogło zabraknąć popularnej kupy – ta symbolizuje zero punktów, gdyby komuś podwinęła się noga. Zwycięzca może na koniec gry kazać wszystkim przegranym wykonać jedno ze specjalnych wyzwań podanych w instrukcji. W opakowaniach jest ta sama broszurka z krótkimi zasadami i, jak wspominałem na wstępie, karciochy można bez przeszkód miksować.
Zabawa jest do 12 graczy i oferuje jeszcze kilka wariantów rozrywki – reżyser może wybierać zadanie za gwiazdę, gwiazda może wybierać z 2 kart, wszyscy gracze dają propozycję i aktor w ciemno wybiera kartonik, zasady gry drużynowej (dość obszerne w porównaniu do reszty), opcje na wymienianie się… W zasadach jest kilka dziwnych dla mnie wtrąceń, jak losowanie pary graczy butelką czy krzyczenie „moji!”, gdy ma się 12 punktów, aby wygrać szybciej. To „totalnie-nie-makao” jest w części zasad głównych, ale w czasie zabawy i wygłupów zawsze się o tym zapomina. Już lepiej skrócić grę do tej wartości albo i niższej, i tak przy maksymalnej liczbie osób potrafi ona trwać (według opakowania do półtorej godziny). Przydaje się też mieć trochę przestrzeni i rekwizytów. U nas w redakcji furorę zrobiła… rolka papieru toaletowego – bandaże mumii, flaki z padliny, obiekt miłosnych uczuć, co tylko chcecie! Na zlocie wyciskaliśmy z Moji,ile wlezie i chociaż przy stole w knajpie zagrać się da, dużo lepiej szło, gdy mogliśmy poszaleć bez obawy o przeszkadzanie innym ludziom. A przy tym aktorsko się wyżyć. Jak nomenklatura gry wskazuje, przygotowanie jakiejś sceny do odgrywania zadań jest niezwykle pomocne. Niestety Moji mniej się sprawdza jako podręczna rozrywka do wizyty w pubie.
Dzięki banalnym zasadom karcianka jest łatwiutka do przerabiania, co wydłuża jej żywotność. Z humorystycznymi gierkami mam ten problem, że przy częstym ogrywaniu w pewnym momencie te karty zwyczajnie się zna i wkrada się znużenie. Każda talia Moji Challenge to w sumie 165 wyzwań, a w dodatku każda gwiazda wykona je inaczej, więc to niemalże gwarantuje, że nawet pojedynczy zestaw nie wyczerpie prędko swojego potencjału. Przynajmniej tak to wygląda na papierze. Bo trzymając się reguł, już po pierwszej rundzie, mieliśmy kilka wątpliwości o sens kontynuowania rozgrywki.
Problemem jest sam sposób punktacji i ułożenie wyzwań. Jeszcze nie skończyła się runda pierwsza, a wszyscy brali najtrudniejsze sceny i w efekcie mieli tyle samo punktów. Nie ma w grze mechanizmów zachęcających, by postępować inaczej. Niby powinno tu zadziałać ograniczenie czasowe, ale sceny za trzy punkty wcale nie są trudniejsze do pokazania niż poprzedniczki, ba, czasem jest na opak. Nie ma żadnego wzoru na to, czemu i jak pewne zadania są punktowane. Z naszego doświadczenia wynikało, że te „tańsze” bywają wręcz śmieszniejsze. Lub cała trójka jest niemal identyczna, np. Oszołomek: za jeden punkt musi odegrać utratę pamięci, za dwa gadać niezrozumiale, a za trzy gadać do siebie i robić coś dziwnego. Przy Kangurze z kolei trzeba albo boksować, albo skakać, albo pakować coś do torby – sama pantomima, a przy stereotypowym udawaniu kangura można bez wysiłku zrobić wszystko naraz.
A gdyby zapomnieć o punktach lub przydzielać je inaczej? Gdy gwiazda nie myśli o tym, że trzeba brać tylko ostatnie zadanie, bo punkty są dla drużyny, a bardziej skupia się na fajnej prezentacji jednego z trzech opisów, to robi się nagle ciekawiej. Z redakcją opracowaliśmy, w try miga, własny wariant rozgrywki (my bawiliśmy się przednie, znajdziecie go w ramce). Biorę też poprawkę na to, że grałem z ludźmi co nie z jednego planszowego pieca jedli, więc w innym gronie problem punktów pojawi się pewnie później. Ale w końcu się wynurzy. To słabe, kiedy przy karciance albo planszówce niemalże z miejsca odczuwa się potrzebę zmiany zasad (za co są oceny o połowę obniżone). Szczęśliwie Moji przerobić łatwo i warto, bo pomysły na scenki bywają przecudne.
Moji Challenge: Emotki
Nasza ocena: 3.5/10
Fajnie jest poćwiczyć umiejętności aktorskie, dobierając zabawne karty. Może z wyjątkiem talii Emotki. Każda osoba, której ją prezentowałem, sama robiła minę nadającą się na emoji i padały komentarze w stylu „co to za korpo integracja?”. Robienie grymasów, wymuszone żarciki czy sceny w stylu „powiedz komuś, że go obronisz”… Opisy zniechęcały ludzi. Są trochę jak ekranizacja Hobbita,tylko tutaj z każdej buźki wyciska się trzy zadania treści, gdy starczyłoby ledwo na jedno. Wydaje mi się, że żółta talia mogłaby się nadać dla bardzo młodych imprezowiczów, ale przy ograniczeniu wiekowym 14+ wątpię, by czyiś rodzice chcieli ją kupić do takich celów. No ale nic! Zwierzaki i Fantasy w porównaniu do Emotek są gwałtownym skokiem jakościowym.
Moji Challenge: Zwierzaki
Nasza ocena: 5.5/10
Zabawa w zwierzyniec opiera się na typowych stereotypach tak, że, myśląc o danym przedstawicielu fauny, możecie niemal w ciemno zgadywać, co będzie do odegrania. Niemniej zielone karciochy są same w sobie wystarczające, by wypełnić godzinkę wesołymi wygłupami. Dzik więc pochrumka i poszuka trufli, wiewióra przetrzepie cudze kieszenie za orzechami, a pies będzie robił komendy od reżysera. Czasem trafi się kilka niespodzianek, jak hipcio, mogący pokazać jak bardzo kocha swoje ciałko (fani Madagaskaru już wiedzą, co wtedy zagrać). Prosto i na temat, a przy tym potrafi faktycznie być zabawnie.
Moji Challenge: Fantasy
Nasza ocena: 6.5/10
Polubiłem najbardziej ostatnią talię. Jasne, można zarzucić, że skoro piszę na Nerdheim, to naturalnie dryfuję w kierunku wszystkiego, co ma fantasy w nazwie – tyle że ona jest zwyczajnie najbardziej pomysłowa i zaskakująca ze wszystkich! Minotaur może się włóczyć w labiryncie, ale też pokazać, że jest przepyszną wołowinką. Ork pójdzie spuścić czemuś łomot albo stworzy klan z osób o śmiesznych ksywkach. Purpurowe karty zostawiają najwięcej miejsca na kreatywną improwizację, a potrafią nawet zasłużyć na „challenge” z tytułu gry. Nie trzeba się też martwić o znajomość fantastyki – podstawy popkultury i mitologii wystarczą, karty jasno pokazują, o jaką postać chodzi i nawet żarcik z podobizną Geralta będzie oczywisty dla każdego w Polsce. Mieliśmy tylko zdziwko przy karcie cynocefala, czyli psiogłowca (np. święty Krzysztof – sprawdźcie sobie), który za częstym gościem w fantastyce nie jest (osobiście już blemmjów częściej napotykałem na kartach książek).
Trzy talie, masa scenek do odegrania i proste, choć nie do końca przemyślane zasady. Moji Challenge może spisać się na spotkaniach integracyjnych i pomóc w przełamaniu lodów, ale jeśli mielibyście zakupić jeden z zestawów, to bierzcie Fantasy, a od Emotek trzymajcie się z dala. Zwierzaki nadają się na rozszerzenie. StarHouse Games zapowiada wydanie Zestawu Imprezowego zawierającego komplet kart i w zależności od tego, jaka będzie cena, może być opłacalny (pojedyncze talie kupicie po 40 złotych). W przyszłości ma pojawić się także talia Eksperci. Chociaż miałem sporo negatywnych rzeczy do powiedzenia na temat gry i układu wyzwań, będę dwie trzecie z kompletu brał ze sobą na kolejne duże spotkania – łatwość w przerobieniu reguł zabawy i frajda z improwizowania scen pozwala przymknąć oko na niedociągnięcia. W końcu w takich grach liczy się to, aby świetnie spędzić czas w towarzystwie. Nawet jeśli trzeba instrukcję posłać za okno.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Moji Challenge – Emotki; Zwierzaki; Fantasy
Zawartość pudełka:
55 karty
instrukcja
Informacje dodatkowe:
Wiek: 14+
Liczba graczy: 2-12
Przewidywany czas gry: 30-90 minut
Wydawca: StarHouse Games
Redakcyjny wariant gry: Jurorzy
Gra się do czterech rund, każdy ma trzy karty i po zagraniu jednej dobiera nową. Gracze na przemian wcielają się w reżysera i gwiazdę, jak normalnie. Gwiazda otrzymuje jedną kartę i wybiera zadanie do wykonania, a reszta graczy i reżyser stają się jurorami. Po wykonaniu zadania na sygnał wszyscy pokazują na palcach, ile punktów przydzielają gwieździe – od zero do trzech. Remisy rozstrzygane są na korzyść wyższej wartości.