SIEĆ NERDHEIM:

Wszyscy jesteśmy Wesołkami. Megarecenzja filmu Joker

Arthur Fleck:

Naboki: Todd Phillips powinien do końca życia całować Joaquina Phoenixa po stopach, że mu ten film wyniósł na piedestał. Serio nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że ktoś mógłby to zrobić lepiej. Tak jak wspomniałem wcześniej, Joker nie jest tu kompletnie potrzebny, bo tak naprawdę Arthur mógłby być kimkolwiek i jego życie byłoby podobnie do bani. Mam podejrzenia, że na papierze ta postać wygląda kompletnie bezbarwnie i do cna przewidywalne.

Phoenix to udźwignął, zagrał wszystkim, co ma najlepsze, i stworzył tego swojego Arthura jako zagubionego szaleńca, który ma jeden prosty cel – zostać komikiem – ale przez swoje choroby i zaburzenia nie jest w stanie normalnie egzystować w społeczeństwie. Dodając do tego szalone tańce, których nigdy nie było w scenariuszu, otrzymujemy kreację tak przerażającą i odpychającą, że jedyne, co pozostaje, to przegnać go jak reszta. Jest w tym jakaś sztuka, jakieś piękno, które mówi, że to właśnie o nim chciałbym zobaczyć film – o człowieku, który musi żyć w społeczeństwie, będąc targany masą problemów i zaburzeń.

Przez końcową scenę w Arkham (notabene dopatrzono się, że tamtejszy zegar to ten sam, co w czasie rozmów Arthura z psychologiem z początku) domniemywam nawet, że Arthur nigdy nie istniał, został wymyślony, by było co opowiadać na sesjach terapeutycznych. Może tak właśnie miało być, byśmy uwierzyli w tę prostą historię, a może brał leki i wszystko się nawet jakoś udawało, a potem runęło. 

Gdyby tylko więcej tajemnicy tkwiło w tej postaci, jakiejś nieprzewidywalności (Phoenix dwoi się i troi, wchodząc nawet do lodówki) czy charakteru nieopartego tylko i wyłącznie na chorobach. Tajemnicą pozostają dla mnie jedynie papierosy, które bohater pali z umiłowaniem, a z czasem wręcz pojawiają się one w jego ustach. Arthur mógł pozostać sobą do końca i film by na tym nie stracił. Nie jest postacią idealną, ale nadal lepszą niż to, co się z niego rodzi.

Joker – przykładowy kadr filmu
Joker – przykładowy kadr filmu

Lilavati: Wielu ludzi mówi, że ten film jest o tym, jak to przez brak pomocy społeczeństwa Arthur stał się psychopatą i mordercą. A ja nie miałam wrażenia, że można było mu jakoś pomóc. Owszem, pewnie trochę zsocjalizować i może sprawić, żeby nie mordował przypadkowych ludzi, ale ten człowiek na wstępie był dla mnie zbyt daleko na ścieżce szaleństwa, żeby mógł naprawdę odnaleźć się w społeczeństwie. Być może niebicie po głowie w dzieciństwie by pomogło, ale taki to już jest zły świat. 

Nie zgadzam się też z opiniami, że film jest incel-friendly, bo po pierwsze moim zdaniem życie Arthura było pokazane jako głęboko żałosne, po drugie zupełnie nie czułam do niego współczucia. Tak, choroby psychiczne i trudne dzieciństwo to przykra rzecz, ale potrafię tak empatyzować tylko w oderwaniu, nie poczuciu więzi z tą konkretną postacią. 

Jurkir: Ciekawy zarys postaci został doszczętnie zniszczony przez przypisanie jej dodatkowych wątków i wyłożenie wszystkiego w sposób ekstremalny. Pierwotnie przedstawiony obraz bez domówień prezentował mocno zniszczonego, potraktowanego niesprawiedliwe przez życie człowieka, którego przy odrobinie wsparcia lub wysiłku dałoby się uratować, niestety postanowił pójść w inną stronę. Nie zgadzam się z opinią mojej poprzedniczki na temat niebycia incel-friendly. Przez fakt późniejszych tłumaczeń powodów szaleństwa Arthura oraz narastającą ekspozycję jego ego film nabiera tonu sugerującego, że to nie jego wina, że zaczął zabijać. Jest to ewidentne działanie inceli oskarżających zewnętrzne czynniki o ich porażki na danych płaszczyznach. 

Lilavati: Zupełnie inaczej to odbieram. Fakt, że Arthur nie może się z nikim przespać, należał moim zdaniem raczej do jego marginalnych problemów, na pierwszy plan wysuwają się przemoc wobec dzieci, choroby psychiczne i nierówności społeczne. Film raczej pokazuje, do czego zdolny może być taki przegryw, jeśli zostawi się go samemu sobie – i to nie w pozytywnym świetle, bo choć podziały i niesprawiedliwość w Gotham są złe, zamieszki, do których właściwie przypadkowo doprowadził Arthur, tak naprawdę w tym ujęciu również niczego nie rozwiązują, niosą tylko dalszą przemoc i cierpienie. 

Justin: Od sceny, gdy Arthur prosi bezskutecznie lekarkę o zwiększenie dawki leków/przepisanie jakichś nowych, nie zastanawiałem się, czy jest to człowiek, któremu można pomóc. Stało się dla mnie jasne, że to już droga w jedną stronę. Że porozumienie nie jest możliwe, bo wszyscy wokół Flecka są na swój sposób udręczeni. Koledzy w pracy, sąsiadka, wreszcie pogrążona w paranoi matka. Facet jest fajtłapą, ciamajdą, do której można by się odnieść cieplej, ale kto to zrobi? Nieudolnie ukrywając swoją chorobę, wzmaga u wszystkich poczucie, że mają do czynienia z, wybaczcie, przygłupem.

W pewnych momentach na początku filmu naiwność Arthura ocierała się o właściwą Forrestowi Gumpowi rozbrajającą oczywistość i dosłowność odbioru świata czy raczej była tak naznaczonym pragnieniem ustabilizowania go za pomocą czegokolwiek. Pragnieniem człowieka chorego, wycofanego, zalęknionego, a przy tym próbującego pozyskać akceptację, choć w sposób oparty m.in. na autokreacyjnej anegdotce z dzieciństwa, jakoby, za słowami matki, miał się urodzić do rozbawiania innych. Jego marzenia o karierze komika, uwielbienie, jakim darzy telewizyjnego showmana, rozpaczliwe wypieranie prawdy (no właśnie, na ile to prawda?) o urojeniach matki, wszystko w końcu składa się na serię pogrążająco smutnych obrazów deziluzji, jednak odpowiedzi, jakie daje na nie Fleck, wychodzą już z ust Jokera. A ich autorem mógłby być równie dobrze Rorschach.

Tomxyz: Czego by nie mówić o Arthurze Flecku, Joaquinowi Phoenixowi trzeba oddać, że prawdopodobnie zagrał rolę życia. Dopiero po spokojnej analizie zdałem sobie sprawę, że geniusz Jokera w znacznej części opiera się na jego grze aktorskiej. Starając się nie powielać poprzedników, napiszę tylko, że był dla mnie wiarygodny jako osoba z zaburzeniami i wyrzutek społeczeństwa. Spontaniczne tańce, którym oddawał się Arthur, wniosły nie tylko jeszcze więcej szaleństwa, ale i odrobinę romantyzmu do kreowanej postaci. Nierozumiany przez nikogo, potrafił wyrazić się jedynie przez przemoc i przez taniec właśnie. Pozornie detal, ale spodobał mi się ten akcent.

Joker – przykładowy kadr filmu
Joker – przykładowy kadr filmu

Martinez: Rozumiem go i… nie rozumiem zarazem. Widzę kwintesencję bezbrzeżnego cierpienia, społecznego wyalienowania i lęku. Nie potrafię jednak empatyzować z mordercą. Z pewnością Phoenix włożył wiele wysiłku w kreację – gra ciałem i twarzą jest tutaj po wielokroć bardziej sugestywna niż dialogi. Sceny tańca są przejmujące. Ten film wisi na jednym aktorze – cała reszta postaci to chyba jakieś simulakra, żyjące tylko w jego głowie. Być może ci ludzie kiedyś istnieli naprawdę, lecz Arthur wszystkich pozabijał i teraz odtwarza w fantazjach makabryczny teatrzyk, w którym jest bohaterem. Szczególnie zapadły mi w pamięć sceny slapstickowe au rebours (rozwalenie znaku o łeb, zgubienie rewolweru na oddziale dziecięcym, wpadnięcie na szklane drzwi, odsuwanie zasuwki przez karła), gdyż nie słyszałem chichotów z sali. Widownia zwykle w takich chwilach reaguje rubasznym rechotem.

Naboki: U mnie widownia trochę niepewnie, ale jednak śmiała się z żartu o karle niesięgającym zasuwki. Natomiast moment, w którym Arthurowi wypada pistolet w szpitalu, dosłownie mnie przeraził. Nie wiem, czy dlatego, że przez ten jeden moment w całym filmie było mi go szkoda, bo gdy dawał radość chorym dzieciom, byłem w stanie z nim sympatyzować. Może dlatego, że póki brał leki, było widać, że się stara, chce coś zmienić w swoim życiu pomimo przeciwności i przypadków, które spychają go na dno. Dzięki, Martinez, za przypomnienie o tym, bo to niesamowite, że w czasach, gdy bawią nas przewracający się grubi ludzie, tak bardzo przejmujemy się losem wymyślonego szaleńca. 

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Szymon "Naboki" Junde
Szymon "Naboki" Junde
Z wielką mocą łączy się wielka odpowiedzialność. Moją jest akurat tworzenie gier. Poza tym uwielbiam o nich pisać, czytać i zbierać wszystkie znajdźki. Stały bywalec łódzkich game jamów i portów gier. Jak kończy się prąd w ścianie, to wyciągam planszówki. Gdybym nie studiował informatyki to pewnie poświęciłbym się miłości do filmów. Zapytany o ulubiony serial, odpowiadam, że obejrzałbym jeszcze raz wszystkie sezony Bojack Horsman. Do zainteresowań dopisuję czasem gotowanie i niezobowiązujący wypad na żagle. Moim duchowym zwierzęciem jest dostojna świnka.
<p>Ocena Nabokiego: <strong>7.0</strong><br/> Ocena Lilavati: <strong>7.8</strong><br/> Ocena Justina: <strong></strong><br/> Ocena Tomxyz: <strong>8.5</strong><br/> Ocena Martineza: <strong>8.0</strong><br/> Ocena Jurkira: <strong>6.7</strong></p>Wszyscy jesteśmy Wesołkami. Megarecenzja filmu Joker
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki