SIEĆ NERDHEIM:

Cierniste gniazdo rodzinne. Recenzja komiksu Epopeja hiszpańska: Sztuka latania. Złamane skrzydło

Barwy wojenne, barwy domowe
Barwy wojenne, barwy domowe

Przy lekturze książki czy komiksu zawsze cenię sobie zamieszczone w nich materiały dodatkowe w postaci pisanej – wstępy, posłowia, autorskie komentarze, notki krytyczne… Również te, które przy konfrontacji z moimi wrażeniami odbieram jako wyrachowanie koniunkturalne, kumotersko pochlebne, spiżowo bałwochwalcze czy tupeciarsko narcystyczne. Zwyczajowo zostawiam sobie tę część na koniec. Podobnie było i w wypadku Epopei hiszpańskiej Antonia Altarriby, przynajmniej jeśli chodzi o pokaźny wstęp autorstwa Antonia Martína. Bowiem do tekstów samego Altarriby, zamieszczonych po każdej z części tego rodzinnego dyptyku, przechodziłem z jednej strony naturalnie, jak do nieodzownego etapu w ciągu opowieści, z drugiej z przerwą na emocjonalny wydech, spodziewając się, że będą to dalsze wyznania-gesty odwagi i ufności. Zresztą jak i obie sfabularyzowane historie ojca i matki, tylko jeszcze bardziej wprost obnażające kształt synowskich uczuć pobudzonych śmiercią rodziców.

Powstanie obu części Epopei…, poświęconej ojcu Sztuki latania oraz skupionego wokół matki Złamanego skrzydła, dzieli siedem lat (wydane odpowiednio w 2009 i 2016 roku). Na polski rynek trafiły już w formie zbiorczej, która tylko podkreśla, jak mocno te dwa portrety istnieją razem i osobno na tle XX-wiecznej historii Hiszpanii. Życiorysy Antonia i Petry zbierają w sobie i w swoim sąsiedztwie masę życiowych postaw i konfliktów, dając w efekcie epicką panoramę społeczeństwa doświadczonego przez wojnę domową i frankistowski reżim. Przede wszystkim pozostają jednak świadectwem różnych wymiarów rozpadu, życiowej agonii dwójki ludzi, mężczyzny i kobiety, których drogi w pewnym momencie połączyły się, by później przysporzyć im wzajemnej udręki. A już i bez tego mogli czuć się mocno pokiereszowani, bo zanim się spotkali…

Antonio i poczucie współo(d)powiedzialności
Antonio i poczucie współo(d)powiedzialności

… Antonio dorastał na wsi, pośród kultu ziemi rolnej w wydaniu znanym Polakom dzięki flagowym scenom z Samych swoich. Labirynt wyrosłych na miedzach murów granicznych zamienia chwilowo na labirynt miejskich ulic. Działania wojenne terytorialnie przydzielają go do sił falangistów, ale ponieważ ideowe barwy Antonia zdecydowanie odbiegają od czerni, przedostaje się do przeciwnego obozu. W tamtejszych oddziałach wchodzi w skład koleżeńskiego „Bractwa Odrodzeńców” i jako urodzony pasjonat automobilizmu zostaje frontowym kierowcą/kurierem. Po klęsce republikanów trafia do jednego z francuskich obozów dla uchodźców, skąd w towarzystwie nowo poznanego anarchisty przedostaje się do okupowanej Francji, by po parokrotnych aresztowaniach i ucieczkach znaleźć się pośród francuskich partyzantów i doczekać końca wojny. Jeden z ocalałych „Odrodzeńców” wciąga go w czarnorynkowy handel węglem, co okazuje się kolejną gorzką pigułką dotyczącą ideowej wierności. Zrezygnowany Antonio wraca do opanowanej przez reżim ojczyzny, gdzie dzięki rodzinnym koneksjom dostaje posadę w produkującej ciastka firmie. W tak wymuszonym układzie staje się „podwójnym zaufanym” – swojej kuzynki oraz jej męża, właściciela całego interesu. To dodatkowo wzmaga w Antoniu poczucie psychicznego osaczenia, a może nawet stoi za gorączką, która dopada go znienacka i pozostawia w malignie. Gdy się z niej budzi, widzi nad sobą twarz nieznajomej kobiety. To właśnie Petra, która…

… przyjechała do miasta ze wsi dzięki ciotce, u której mieszka Antonio. Ciotka pomogła dziewczynie znaleźć pracę w domu pewnego generała, wiedząc, jak ciężko naznaczone było jej dotychczasowe życie. Petra ostatnie lata spędziła zajmując się ofiarnie ojcem inwalidą. Tatulo zapracował sobie na wózek butnym charakterem anarchisty i artysty, gdy jako szef amatorskiej trupy teatralnej raz po raz dość prowokacyjnie dowodził jarmarcznej publice wyższości swojej sztuki nad jej gustem. Kurażu dodawała mu butelka, z którą pozostawał właściwie nierozłączny, a już na pewno od czasów, kiedy zmarła jego żona. Tak się złożyło, że jej śmierć zbiegła się z narodzinami Petry, którą mężczyzna, wpodle właściwej sobie dramatyzującej logiki, obwinił o tragedię i w szale chciał natychmiast zabić. Dla dziewczynki dożywotnią pamiątką tej intencji pozostało złamane i źle zrośnięte ramię. Nie przeszkodziło jej to jednak wyrosnąć na młodą kobietę pokornego i pobożnego serca, w czym kluczowy udział miała edukacja obyczajowa zapewniona przez katolicki kościół. Tak wypracowane i z przekonaniem praktykowane cnoty niewieście oraz budząca zdumienie co niektórych dyskrecja zapewniły Petrze szybki awans w szeregach służby w domu generała. Zaś przykazanie miłosierdzia przywiodło ją w pobliże łóżka chorego Antoniego i…

Antonio i poczucie niewiedzy
Antonio i poczucie niewiedzy

… tak oboje połączyło uczucie, z którego nieobecnością w swoich życiach zdążyli się już pogodzić. Jego owocem stał się Antonio junior, mimowolny uczestnik narastających małżeńskich waśni i wydarzeń, w których powracała przeszłość obojga rodziców. Tak, przedstawiam tutaj bardzo sążniste streszczenie dyptyku Altarriby, nie obawiając się spojlerów, bo też ani nie obejmuje ono całości obu fabuł, ani nie uwzględnia masy wątków i postaci, jakie łączą się z losami Antoniego i Petry. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału Sztuki latania miałem nawet wrażenie natłoku i pospieszności historii wobec wagi zdarzeń, przy których mój czytelniczy instynkt wołał „Ej, moment, panie narrator, zwolnij pan, powiedz o tym coś więcej czy może – spokojniej, bo czuję się jak egzaminowany telegrafista!”. Jednak to odczucie słabło z kolejnymi stronami, by finalnie pozostawić mnie z przekonaniem, że Altarriba opowiedział historię rodziców najlepiej, jak się dało – z odwagą, bez cenzury wciągając nas w odkrywanie dwóch osobnych bytów oraz narosłych wokół nich więzi.

Odwaga ta nie oznacza jedynie ujawnienia różnych rodzinnych sekretów – w równym stopniu wiąże się z odpowiedzialnością za emocjonalną rekonstrukcję życiorysów ojca i matki. Wspomniane teksty autora ukazują rozległe tło tych rozważań i decyzji, pośród których tak ważną była ta o przyjęciu pierwszoosobowej narracji, utożsamieniu się z ojcem na czas opowieści oraz późniejsza refleksja o zaniedbaniu roli matki. Dużo w tym wymowy autoterapeutycznej oraz świadomości, że ponad upublicznieniem faktów i opracowaniem ich domyślnego przebiegu znajduje się osobisty dowód pamięci, bliskości, rosnącej dojrzałości widzenia. Altarriba samym sobą obrazuje proces, który zapewne z różną siłą, ale musi udzielić się czytelnikowi – że te dwa nagrobne medaliony prezentują rysy głębsze niż tylko ideowego rewolucjonisty i żarliwej katoliczki, w tak różny sposób realizujących metaforę lotu, początkowo zarezerwowaną na wyłączność ojca i jego samobójczej śmierci.

Antonio i względność czasu
Antonio i względność czasu

Poruszyła mnie? Urzekła? W każdym razie bardzo trafiła do mnie uważność, z jaką Altarriba posłużył się tą przenośnią właśnie względem matki. Podobnie odbieram zróżnicowanie kompozycyjnej symetrii. Obie części poprzedzają krótkie wstępy, w których widzimy Antonia i Petrę u kresu ich oddzielnego życia. Po nich następują każdorazowo cztery rozdziały; same ich tytuły uderzająco oddają charakter dominujących sił – u Antonia to ciąg symbolicznych wydarzeń, u Petry mężczyzn, którzy naznaczali kolejne okresy jej życia. Brak syna pośród nich uderza jeszcze mocniej, gdy zestawi się go z podkreślanym parokrotnie w Sztuce latania „paktem krwi”, jaki Antonio senior zawiera z Antoniem juniorem.

Piszę o takich łatwych do wyodrębnienia detalach, gdyż cała Epopeja mieści w sobie zbyt wiele tematów, by je tutaj choćby pobieżnie omawiać. Podane są zaś w sposób, który może budzić pełnoprawne zdumienie pojemnością ludzkiego żywota, jakiej często nie dowierzamy, gdy chodzi o najbliższych – wiecie, że to wszystko jest naprawdę udziałem jednego człowieka, w dodatku tego, którego mieliśmy przy sobie, jednocześnie niewiele o nim wiedząc. Może on być miotany instynktownym sprzeciwem i rozczarowaniem, może zostać skrzywdzony przez własną ufność i pragnienie oparcia.

I Antonio, i Petra doznają stopniowo zawodu ze strony idei, które prowadziły ich przez życie. Wtórują temu obrazy z kolejnych etapów rewolucji, życia republikańskich wygnańców na emigracji oraz w reżimowych realiach (ważny wątek generała republikanina, który potwierdza bezwzględność metody czystki politycznej), zaś finalnie z różnie prowadzonych domów starości, a w przypadku Antonia również z oddziału psychiatrycznego. Wszędzie to teren obfitujący w chciane i niechciane spotkania, znajomości, rozmowy, konfrontacje z plejadą charakterów zróżnicowanych przez status społeczny, polityczne i wyznaniowe zapatrywania, stopień godności osobistej, temperament, nawyki, fobie, okoliczności, no i płeć. Męska i kobieca perspektywa nie ogranicza się do głównych bohaterów dyptyku, ale gdyby chcieć tu rozpisać wszystkie jej przykłady… Mnie szczególnie w pamięć zapadły obie części dotyczące domów opieki, gdzie i Antonio, i Petra pośród licznych argumentów na rzecz ludzkiej interesowności i hipokryzji doświadczają też małych, kruchych chwil ukojenia dzięki postawie innych pensjonariuszy. Wobec nich cała zgromadzona przez lata gorycz potrafi spłynąć z niespodziewaną łatwością.

Antonio i bezwzględność czasu
Antonio i bezwzględność czasu

Tym, którym znajome są komiksy Paco Roki (Koleje losu, Powrót do Edenu, Otchłań zapomnienia, zaś w kontekście domów seniora oczywiście i Zmarszczki), powyższe zestawienie tematów słusznie zabrzmi znajomo. Podobieństwo w pewnym stopniu obejmuje też koncepcję rodzicielskiego dyptyku, jaki Roca otworzył Domem. Różnica zawiera się właśnie w kumulacji treści, którą Roca „obdzielił” kilka tytułów, każdorazowo zmieniając sposób narracji i zakres materiału faktograficznego. Ściślejszemu stematyzowaniu towarzyszy też u niego większa powściągliwość emocjonalna, nierozłącznie związana z charakterystycznym, oszczędnym rysunkiem. Jednak według chronologicznych kryteriów to Altarribie przynależy niewątpliwe miano pioniera, który wprowadził tę historyczną przestrzeń, jej konflikty, dramaty, traumy do hiszpańskiego komiksu w tak epicko rozbudowany i osobisty sposób. Jako czytelnik chcę tylko wyrazić wielkie uznanie wobec obu autorów, bo ich dzieła poruszająco dowodzą wagi powiązań między uczestnikami historii a jej spadkobiercami i tak też obchodzą się z wszelkimi obszarami pamięci, szczególnie tej najbardziej intymnej.

Wspomniałem o rysunku Roki, więc i ilustratorowi Epopei… należy się nieco uwagi – w końcu skrupulatnie wypełnił niemal pięćset stron tego komiksu. Styl KIMa za sprawą uproszczonych rysów, wydłużonych twarzy, konturowej kreski przypomina prace Joego Sacco, momentami ma też coś z Jacquesa Tardiego, ale zdecydowanie nie wychodzi przed opowieść. Czarno biała kolorystyka, cieniowanie rozcieńczonym tuszem, czysto, ze zdradzanym chwilami warsztatem praktyki satyrycznej. Bardzo klasycznie prowadzone kadrowanie, również pod kątem wielkości i liczby klatek na planszy, głównie ilustrujące wobec zajmujących sporo przestrzeni pól tekstowych i dymków. Graficzna metoda, której trafność odsłania się i umacnia wraz z zagłębianiem się w historię – wrażenie identyczne jak w przypadku scenariusza.

Antonio w czułych rękach
Antonio w czułych rękach

Pamiętam poruszenie, jakie towarzyszyło w Polsce pierwszemu wydaniu komiksu Maus. Nieodżałowany literaturoznawca profesor Jarzębski firmował je wówczas słowami, że nie tylko przeczytał tę opowieść z zainteresowaniem, ale też od razu miał chęć coś o niej napisać. Podobny impuls budzi i Epopeja hiszpańska. Może nie każdy będzie chciał akurat opisywać swoje wrażenia lekturowe, ale z pewnością poczuje potrzebę ich poukładania, a jest też wysoce prawdopodobne, że obejmą one i najbardziej osobiste rejony, dotykając sumienia, może nawet pomagając uczynić jakiś odwlekany krok, przyjąć bolesne fakty, dostrzec wartość cudzego świadectwa. Pomiędzy historią Antonia i Petry znajdziecie krótką historię dowodzącą właśnie takiej emanacji, wynikłą z wyznania, jakie Altarriba usłyszał po jednym ze spotkań autorskich. Życzę wam, abyście również zyskali własne emocjonalne „posłowie” do rodzinnego dyptyku Altarriby.

Wydawnictwu Timof serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Epopeja hiszpańska: Sztuka latania. Złamane skrzydło
Wydawnictwo: Timof Comics
Scenariusz: Antonio Altarriba
Rysunki: KIM
Tłumaczenie: Jakub Jankowski
Typ: komiks
Gatunek: biograficzny/obyczajowy/historyczny
Data premiery: 29.08.2025
Liczba stron: 496
ISBN: 9788368259063

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Songbird1
Songbird1
19 dni temu

Dobra!

Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
spot_img
Przy lekturze książki czy komiksu zawsze cenię sobie zamieszczone w nich materiały dodatkowe w postaci pisanej – wstępy, posłowia, autorskie komentarze, notki krytyczne… Również te, które przy konfrontacji z moimi wrażeniami odbieram jako wyrachowanie koniunkturalne, kumotersko pochlebne, spiżowo bałwochwalcze czy tupeciarsko narcystyczne. Zwyczajowo zostawiam...Cierniste gniazdo rodzinne. Recenzja komiksu Epopeja hiszpańska: Sztuka latania. Złamane skrzydło
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki