SIEĆ NERDHEIM:

Do piekła i z powrotem. I z powrotem, i z powrotem, i z powrotem! Recenzja gry Helldivers 2

KorektaJustin
Grafika okładkowa [źródło: Playstation]

Żołnierzu! Chcesz razem z grupą kolejnych trzech wariatów dać się zrzucić w sam środek akcji rodem z kina akcji lat 90? Wykrzykiwać patriotyczno-demokratyczne hasła, aż stracą wszelkie znaczenie? Czekają cię zabójcze roboty, hordy robaków… i bugów. Tak, to nie przejęzyczenie, bo od błędów będziemy się odpędzać. Szczęśliwie nie zabraknie także powodów, aby było warto przecierpieć usterki.

Chciałbym powiedzieć, że Helldivers 2 to gra idealnie oddająca klimat Żołnierzy Kosmosu, gdyby nie fakt, że ich bezpośrednie gradaptacje już istnieją. Jest w takim razie ich siostrą z innej matki, która robi bardzo wiele rzeczy jak należy, żeby przykuć gracza do monitora. Jej faktyczne matka, czyli Arrowhead Game Studios, skorzystała z najlepszych doświadczeń zebranych  z pierwszej części (w którą nie grałem) i innych swoich produkcji, jak Magicka (w tę już tak), by przedstawić graczom zwariowaną akcję w sieci.

„Silni, zwarci, gotowi!”

W swoich podstawach Helldivers 2 jest proste jak konstrukcja cepa. Mamy broń podstawową, przyboczną, granat, trzy typy pancerza z klasycznym podziałem, że lekki to biega szybko, a ciężki więcej weźmie na klatę. Resztę arsenału uzupełniają nasze stratagemy (do 4). Na polski język można różnie przekładać to słowo, jak np. fortel, ale zostanę przy anglojęzycznej nazwie, bo jego zastosowanie obejmuje takie rzeczy jak wzywanie ostrzału artyleryjskiego, nalotu bombowego, autonomicznych wieżyczek, ciężkiej broni wsparcia, plecaków zaopatrzenia, a nawet mechów bojowych.

Walki w celu neutralizacji lotnictwa automatonów podsumować mogę: SNAFU.

Część możliwości jest ograniczona cooldownem, część mamy x razy na misję, a każdą wklepujemy kombinacją strzałek, co jest pewną tradycją w grach tego studia. Starajmy się nie zrzucić bomb na głowy sojuszników, bo friendly fire tutaj nie wyłączymy.

Tak uzbrojeni zostajemy zrzuceni jako żywe pociski na wybraną planetę w dowolnym miejscu na mapie, gdzie mamy określony czas (od 15 do 40 minut) na wykonanie zadania głównego, pobocznych, rozwalanie legowisk wrogów i szperanie za znajdźkami. Kiedy zrealizujemy podstawowy cel, możemy zmierzać na ekstrakcję, gdzie trzeba obronić się do przylotu wahadłowca. Sterowanie i założenia gry są łatwe do przyswojenia i pozwalają błyskawicznie wskoczyć do akcji.

Dobrze zagrany stratagem potrafi strywializować niektóre misje.

„Wszyscy do frontu! Wszyscy na front!”

Pierwsze dwa poziomy trudności (z 9) są na rozgrzewkę i poznanie mechanizmów, z miejsca można je odpalić solo. Później pojawia się konieczność koordynacji z drużyną i strategicznego myślenia. Pewne zadania wymagają innego podejścia, np. na ewakuację cywili lepiej nie brać wieżyczki tesli, ale przyda się w obronie umocnień.

Zupełnie inaczej walczy się z terminidami (robale), preferującą bliski kontakt hordą poczwar czy z automatonami, które prowadzą ostrzał na dystans i stosują fortyfikacje. Przeciwników zwalczamy na urozmaiconych planetach, gdzie życie utrudniają nam takie zjawiska, jak np. trzęsienia ziemi, ogniste tornada albo deszcze meteorytów.

Terminidy przemieszczają się pod ziemią, biegną na ciebie bez wytchnienia i potrafią atakować jeszcze chwilę po otrzymaniu śmiertelnej rany.

Przykład z moich początków – podczas misji z robaluchami umarłem, a potem podczas respawnu przypadkiem zdesantowałem się na kolegę, mordując go na miejscu. Nim zdążyłem otrząsnąć się ze śmiechu, zbłąkana kula doprowadziła do ich eksplozji w pobliskich purchawkach, wysyłając mnie gdzieś ponad wzgórza. W tle startowały rakiety jądrowe i fruwały wysadzane w powietrze terminidy. Bałagan na kołach, ale gęba się cieszy.

Sam preferuję odrobaczanie wykonywać w lekkim pancerzu ze strzelbą podpalającą i plecakiem rakietowym albo dronem laserowym. W roli zwiadowcy sprowadzam się do szybkiego badania pobocznych obszarów, po drodze rozrzucając za sobą jednorazowe wyrzutnie rakiet dla pozostałych niczym militarny Jaś bez Małgosi. Na automatony wkładam ciężkie wdzianko, równie masywną spluwę i pole siłowe, aby w samym środku chaosu kosić newralgiczne cele.

Automatony same stosują desant (ich statki można odstrzelić), zaawansowane taktyki i bardziej wymagają namierzania słabych punktów, niż terminidy.

Pukawki mają jeszcze różne tryby strzału, co dodaje kolejną warstwę do personalizacji sprzętu. Niektóre działają lepiej z biodra, inne robią się zabójcze dopiero wtedy, gdy przykucniemy albo legniemy plackiem (to w ogóle bardzo użyteczna pozycja, m.in. do skradania się i unikania przyjaznego ognia).

Nie mam powodów do narzekania na zróżnicowanie przeciwników, od piechurów po olbrzymie, tytaniczne jednostki. Każda ma swój charakterystyczny wygląd, specjalizację w siłach wroga, a jak się zagapimy, to nawet mięso armatnie pośle nas do piachu.

Nawet mały patrol wroga może wezwać na pomoc najpotężniejsze jednostki.

Jedyne moje zażalenie (oprócz okazjonalnych zwiech AI, o czym później), to brak odgłosów kroków – większość nieprzyjaciół porusza się jak ninja. Jeśli terminid akurat nie charczy, a automat nie nadaje w binarnym i nie atakuje, to jest spora szansa, że wróg podejdzie nas bezszelestnie.

„Każdy % ciosem w podżegaczy wojennych!”

Rękę na pulsie trzyma także Mistrz Gry. Arrowhead Game Studios przyznali się, że mają osobę nadzorującą przebieg całej wojny. Niejaki Joel ustala zadania dla społeczności, nadzoruje wydarzenia fabularne i zwroty akcji, w tym reagując na te wykonane przez zbiorowość graczy (już kilka razy go zaskoczyliśmy gwałtownym zwycięstwem albo nietypową strategią). Znajduje to odzwierciedlenie w komunikatach w samej grze, pod postacią propagandowych, pastiszowych newsów.

„I’m doing my part!”

Humor w samych Helldivers 2 błyszczy jak jej gameplay. Jedno to komedia sytuacyjna – obok scen jak z filmowych blockbusterów, ragdoll na modelach postaci w połączeniu z fizyką, friendly fire i zamętem w środku walki potrafi nagle obrócić starcie w sytuację rodem z hitów z Leslie Nielsenem. Sztuczna inteligencja przeciwników także potrafi się zawiesić, co dodaje akcji slapstickowego uroku. Raz po obsłudze panelu odwróciłem się, by odkryć za plecami cierpliwie czekającego chargera (taki robal gabarytów i charakteru nosorożca), który patrzył mi przez ramię. Dopiero wtedy ruszył się i wprasował mnie w pulpit.

Reszta warstwy humorystycznej to oczywiście polityczna parodia. Postacie graczy, elitarni żołnierze Super Ziemi, są zrzucani z Super Niszczycieli o tak urokliwych nazwach jak „Pięść Rodzinnych Wartości” albo jakże majestatyczny i sensowny „Król Demokracji”. Nazwę wybieramy sami! Helldiversi na polu bitwy walczą za wolność demokracji sterowanej (przypomnę – ta ma niewiele wspólnego z faktyczną demokracją), wprowadzając swój model życia na „okupowane” planety z pomocą karabinów maszynowych. To nie tylko Żołnierze Kosmosu – nasze postacie są jak główny bohater serialu Peacemaker, Homelander z The Boys albo Zapp Brannigan z Futuramy. Satyra leci bez hamulców.

„Plotkarz: Oni zagłuszają moje słowa!”

Arrowhead korzystają z tej przerysowanej narracji, aby wprowadzać dyskretnie kolejne elementy gry. Oprócz regularnych aktualizacji, jak to w innych grach sieciowych, o pewnych… nie informują. I gracze doznają potem szoku, gdy napotykają niezapowiedziane typy przeciwników albo znajdują na mapach zasoby, które jeszcze nie zostały szerzej udostępnione. Są jeszcze plotki o trzeciej frakcji (obecnej w pierwszych Helldivers), stąd gracze raportują obserwacje cieni dziwnych statków kosmicznych oraz tajemniczych, błękitnych promieni…

Intensywny pojedynek mecha z chargerem.

Poważnie, brakowało mi takiej atmosfery w grach, klimatu z czasów, kiedy nie wszystko zostało wydobyte na wierzch przez dataminerów, kiedy snuło się szalone teorie, jak coś odblokować albo co ukryto w produkcji. Devowie dodatkowo to podsycają na social mediach – jako oficerowie demokracji dementując pogłoski, oczywiście w stylu „to tylko balon meteorologiczny”.

„A wy subskrybujcie pożyczkę wojenną?”

Pod wieloma względami Helldivers 2 to odświeżający powrót do przeszłości. Jednym z nich jest kwestia mikrotransakcji i odblokowywanej zawartości. Nie ma tutaj sezonowych wydarzeń, battlepasów i towarzyszącego graczom FOMO (fear of missing out).

Waluta premium jest do zdobycia w grze. A posiadacze edycji specjalnej nie mają taryfy ulgowej.

Możesz rzucić gotówką, aby odblokować coś szybciej, ale również zrobisz to kiedyś, grając we własnym tempie. Dla niektórych taki tryb może być pewnie ślamazarny, ale jeśli się uprzesz, to są nawet sposoby na grind. Jest to jednak coś, o czym sam decydujesz, a nie zabieg konieczny do utrzymania się w endgame, żeby w ogóle cieszyć się zabawą.

Co miesiąc mamy dostawać nowe pakiety obligacji wojennych z wyposażeniem (czyli drzewka sprzętu), ale nie będą one znikać. Nie są też obowiązkowe do zdobycia. Ba, podstawowy sprzęt to porządne wyposażenie, wcale nie gorsze niż późniejsze opcje. Dodajmy do tego, że gra jak na swój poziom dopracowania ma niską cenę (od 150 zł) i…  tak się robi gry live service, proszę państwa.

„Olbrzym i zaplute bugi reakcji”

Jest w tym jednak łyżka dziegciu. Arrowhead nie są olbrzymem z propagandowego plakatu, sami przyznają, że ekipę mają małą. Działają tak szybko, jak mogą, sami walcząc z armią błędów i bolączek. W efekcie nowe sprzęty czasem wręcz zupełnie nie działają na starcie.

Sporo popremierowych dziur w grze załatano, a były tam takie kwiatki, jak niedziałająca ochrona cięższych pancerzy czy podpalające efekty pracujące jedynie wtedy, kiedy się jest hostem gry (w tej kwestii czasem nadal nie jestem pewien, czy to naprawili, czy nie…).

Jak już wezwiemy Pelikan-1, nasz wahadłowiec, to jest nie do ruszenia. Niestety także gdy zapadnie się pod ziemię.

Więc kupowanie nowości to trochę ruletka, która może pochłonąć spore zasoby uzbierane po długich godzinach gry. To ma prawo rozczarować. Na pocieszenie – jest szansa, że po kilku łatkach wadliwy sprzęt wróci do łask.

O sztucznej inteligencji wspominałem – potrafi się zawiesić. Takie błędy, podobnie jak komiczna fizyka i kolizja obiektów, zaliczam jeszcze do kategorii „tak złe, że fajne”. Zdarza się jednak, że postać wpadnie ci pod mapę albo utknie na trupie przeciwnika. Raz nawet zapadł mi się pod ziemię sam wahadłowiec ewakuacyjny – szczęśliwie z chwilą, gdy główne zadanie wykonano, udana ekstrakcja jest opcjonalna.

Spadanie pod mapę zdarza się często… ale tak odkryłem, że nasze pody desantowe rzeczywiście wbijają się głęboko w glebę.

Czasem też devowie za bardzo podkręcą spawny przeciwników i po jednej łatce nagle będziemy mieli stada elitarnych poczwar danego typu, co stawia jakikolwiek balans misji na głowie. Co jeszcze… o, crashe. Postacie gliczują się w durnych pozach, jeśli niosą paczkę do misji i ją upuszczą. Mógłbym jeszcze długo wymieniać.

Brzmi strasznie? Nie chcę tutaj siać defetyzmu. Usterki mogą frustrować, ale nigdy nie przeszkadzały mi na tyle, żeby odstawić grę w kąt i czekać na łatkę. Zmienia się wadliwy sprzęt, wybiera typy misji wolne od bugów i jazda dalej! Jak wspominałem, twórcy aktywnie poprawiają swój produkt.

Między misjami wystarczy wyjrzeć za okno Super Niszczyciela, żeby się nie nudzić.

Błędy łagodzi trochę fakt, że pod wieloma względami jest to tytuł naprawdę ekstra dopracowany w szczegółach. Naszym postaciom możemy dać różne emotki, w tym uroczy przytulas albo grę w marynarza. Z pokładu widzimy liczbę graczy na planecie odzwierciedloną przez armadę Super Niszczycieli (a niektóre są efekciarsko strącane), a na powierzchni globu błyskają światła zagrywanych stratagemów. Kupując pancerze, czytamy losowo generowane opinie klientów, oczywiście zaakceptowane przez oficerów demokracji. A jeśli mamy plecak rakietowy, to po aktywacji poszarpie nam pelerynkę. Na polu bitwy znajdziemy logi zabitych czy inne wiadomości, a wszystko razem dodaje smacznego tła dla kolejnych potyczek.

„Niech żyje sojusz PeCetowo-konsolowy!”

Graficznie jest również pięknie. Co prawda same planety to wariant dzikiego terenu z odpowiednią skórką i identycznymi budowlami kolonii Super Ziemi, ale otoczenie potrafi wryć w ziemię czy to mglistym lasem, czy widokiem pierścienia sąsiedniego ciała niebieskiego wypełniającego horyzont. Grałem na PS5, więc nie musiałem wybierać między wydajnością a jakością wizualną.

Są planety surowe i niegościnne, są też sielsko malownicze.

Łatwiej jest też znosić przywary gry w dobrym towarzystwie. Jak wiele sieciówek tego typu, zabawa jest lepsza ze zgranym zespołem i swobodną komunikacją. Misje z losowymi graczami bywały kłopotliwe. Gra dysponuje rozbudowanym systemem komunikatów, nie wymagającym mikrofonu, ale nie jest idealny – jak ci pingają na wrogi patrol, to nie wiadomo, czy unikać, czy właśnie robią atak. Fatalnie dobrani współgracze plus błędy mogą spowodować zgrzytanie zębami. Zwłaszcza gdy akurat brakuje nam tylko kilku rzadkich próbek i medalu do wyjątkowego ulepszenia, a tu cała misja trafia jak kakao w wentylator, bo nie potrafimy się skoordynować.

Są jeszcze inne bolączki przy graniu z przypadkowymi osobami – jeśli jesteśmy hostem gry, to nie odłączymy się od ekipy, musimy współgraczy wyrzucić z naszego Super Niszczyciela.

Przytulasy – uniwersalny język.

Gra oferuje crossplay między PC a PS5 (w chwili, kiedy to piszę, wersja na Xbox jest tylko pogłoską). Tutaj też nie jest idealnie. Bywają kłopoty z połączeniem i dodawaniem przyjaciół, chociaż szczęśliwie nie odczułem tego zbyt często. Gracze z PC potrafią się skarżyć na to, jak pad DualSense wyłapuje dźwięki. Warto mieć na uwadze wybranie opcji „push to talk”, gdy gramy na konsoli z przypadkowymi ludźmi. Inni gracze wspominają także o problemach z wydajnością wersji komputerowej.

Na początku maja w community gruchnęła wieść, że do gry przez Steam wymagane będzie konto PlayStation Network. Decyzja Sony, delikatnie mówiąc, nie spotkała się z pozytywnym odzewem, bo mogli wykluczyć z gry setki krajów. Jeśli widzieliście wysyp negatywnych recenzji Helldivers 2, to dlatego – to była forma protestu graczy, poszkodowanych i tych solidarnych z nimi. Wyjątkowo fani zebrali się razem do skoordynowanej misji w rzeczywistości… i się udało. Nacisk był wystarczający, by wydawca odwołał się od decyzji.

„Zaciągnij się już teraz!”

Mogę powiedzieć, że na taką grę czekałem dziesięć lat. Ostatni raz, kiedy tak dobrze bawiłem się przy żywej grze sieciowej, zapewnił mi tryb multi w Mass Effect 3. Przechodzenie na inne tytuły multiplayerowe prędzej czy później kończyło się zgrzytem, gdy natrafiałem na ściany z grindu albo agresywną monetyzację. Helldivers 2 zapewnia przyjemną zabawę sieciową, tym lepszą z przyjaciółmi, wiadra humoru, a do tego, dzięki pomysłowości twórców, prawdziwego kopa nostalgii. Takiej z czasów, gdy po graniu siadało się z rówieśnikami w korytarzu szkolnym i nawijało o odkryciach w gierce. Włącznie z błędami wyskakującymi co rusz, ale i ja, i setki tysięcy innych graczy wybaczamy to właśnie nie bez powodu. Byleby tylko decyzje Sony nie położyły tego całkowicie.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Helldivers 2
Wydawca: PlayStation Studios, Sony Interactive Entertainment
Producent: Arrowhead Game Studios
Platformy: PC, PS5
Gatunek: kooperacyjna strzelanka
Data premiery: 8.02.2024
Recenzowany egzemplarz: PS5

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Pod obliczami maski trifaccia kryje się student dziennikarstwa, dumny koci tata, a także pasjonat mitologii greckiej oraz wielu aspektów popkultury. Jak Cerber strzegę swojej kolekcji gier, książek, komiksów, figurek Transformersów i Power Rangers. Kiedy tylko jest szansa, oddaję się urban exploringowi z ekipą Pniak, po drodze próbując głaskać uliczne sierściuchy. Najczęściej gram z padem lub kostkami w garści. Piszę, słuchając muzyki ze starą duszą, a kawałek serca bije w Wenecji.
Żołnierzu! Chcesz razem z grupą kolejnych trzech wariatów dać się zrzucić w sam środek akcji rodem z kina akcji lat 90? Wykrzykiwać patriotyczno-demokratyczne hasła, aż stracą wszelkie znaczenie? Czekają cię zabójcze roboty, hordy robaków... i bugów. Tak, to nie przejęzyczenie, bo od błędów będziemy...Do piekła i z powrotem. I z powrotem, i z powrotem, i z powrotem! Recenzja gry Helldivers 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki