SIEĆ NERDHEIM:

Redakcyjne podsumowanie roku 2022 – SERIALE

Podsumowania ciąg dalszy, czas przenieść się z wielkiego ekranu na ten mniejszy, bardzo często domowy, coraz częściej nawet kieszonkowy. Rozkwit serialowego streamingu przyniósł nam wiele średnich seriali, Netflix jakościowo uparcie wywala się na przysłowiowy pysk, a inne platformy starają się tę dziurę zapełnić z mieszanymi efektami. Mimo to bez problemu udało nam się wskazać całkiem sporo pozycji z zeszłego roku, które naszym zdaniem zasługują na waszą uwagę.

ZOBACZ RÓWNIEŻ:

SHALLAYA:

5. Co robimy w ukryciu (sezon 4)

Gdybym miała wybrać najlepsze mockumentary świata, stanęłabym w rozkroku nad The Office i What do We Do in the Shadows i jak ten osiołek nad żłobem nie potrafiłabym jednoznacznie wskazać zwycięzcy. Doskonale absurdalny twór Taiki Waititiego to kontynuacja filmu o tym samym tytule z 2014. W sezonie czwartym Nandor i Nadja konkurują o wpływy w Radzie, Laszlo wychowuje małego Collinsa, a Guillermo odnajduje szczęście, wzbudzając zazdrość swojego pana. Jak zwykle nie zabraknie nawiązań do popkulturowych wampirów, sikających w ogródku wilkołaków, barwnych bohaterów i absurdalnego humoru sytuacyjnego. W oczekiwaniu na nowy sezon powtórzę sobie na HBO całość, co i wam szczerze polecam!

4. The Boys Presents: Diabolical

Nieco przewrotnie nie wyróżnię trzeciego sezonu Chłopaków (chociaż był doskonały), ale przypomnę animację, którą dostaliśmy od Amazona na zaostrzenie apetytu przed premierą.
Jeśli uważacie, że Boysi są popieprzeni jak Lato z radiem, to na Czyste Zło zabraknie Wam słów. To 8 oderwanych od głównej linii fabularnej odcinków, tworzonych przez wielu twórców w różnych stylach, a łączy je absolutny brak dobrego smaku, granic moralnych czy obyczajowych i oczywiście bohaterowie. Jest absurdalnie, jest obleśnie, jest krwawo, ale w tym koktajlu nie zabraknie wyciskaczy łez, przemyśleń nad kondycją społeczeństwa i potężnej dawki satyry.
Czyli to nadal Chłopaki, tylko w animowanym wydaniu. Warto nadrobić!

3. Cyberpunk Edgerunners

Długo się wahałam, czy dorzucić Edgerunners do swojej listy, ale skoro nikt z moich redakcyjnych kolegów nie zdecydował się na wyróżnienie anime w świecie Cyberpunka 2077, to ja to zrobię. A to dlatego, że… ja nie lubię anime. Pomijając może kilka filmów i Pokemony oczywiście. Przygody Davida i ekipy obejrzałam jednak za jednym posiedzeniem. Może bez wypieków na twarzy, ale za to ze szczerym zainteresowaniem i przyjemnością.
To szalona, krwawa historia bez happy endu, ukraszona wyrwanymi wprost ze świata gry lokacjami, lecz dużo lepiej oddająca dystopijny, fatalistyczny klimat Night City.
Dla fanów gry i uniwersum pozycja obowiązkowa, dla fanów anime pewnie niekoniecznie.

2. Ród Smoka

Rozgoryczona fatalnym zakończeniem Gry o Tron do Rodu Smoka podchodziłam bez oczekiwań. Wyszło mi to na dobre, bo pierwszy sezon zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, co tym bardziej dziwne, bo zwykle jestem książkową purystką i krzywie się na wszelkie znaczące zmiany w scenariuszu. Tym razem było inaczej – chociaż wielu głupotek nie da się obronić z (Velaryońskimi mopami i wyjściem smoka na czele), to większość różnic w interpretacji książkowych wydarzeń i relacji odbieram na plus.
Do tego przepiękne kostiumy, wspaniałe smoki i rewelacyjne aktorstwo. Tak, Ród Smoka to mocny punkt tegorocznej topki.

1. Better Call Saul (sezon 6)

Czapki z głów! Vince Gilligan znów to zrobił. Dostarczył widzom kompletną, doskonałą historię, która momentami biła Breaking Bad na głowę. O finałowy sezon byłam spokojna, co rzadko mi się zdarza, gdy chodzi o zakończenie lubianej serii (zwłaszcza na Netflixie).
Uwielbiam opowieści, które snują się niespiesznie, trącają kolejne, pozornie drobne wątki niczym kamyczki, które raz puszczone w ruch mogą wywołać lawinę.
Śledzenie losów Jimmiego, Kim, Mike’a czy Nacho, nawet jeśli znałam ich dalsze, nieszczęśliwe losy, sprawiało mi ogromną przyjemność. Gilligan zapowiedział, ze jego kolejny serial nie będzie osadzony w uniwersum BB i już nie mogę się doczekać, jaką opowieść przedstawi nam tym razem. Pełny kredyt zaufania panie Vince!

KERBER:

5. Stranger Things (sezon 4)

Kiedy kończyłem seans, miałem nadzieję, że to rzeczywiste zwieńczenie sagi od braci Duffer. Jakoś

sezonów 2 i 3… wahała się, dlatego staram się nie myśleć o nieuchronnej kontynuacji i cieszyć tym, co otrzymaliśmy. A było tego dużo, nie tylko przez niestandardową długość odcinków. Powrócił klimat tajemnicy z pierwszego sezonu, pojawił się motyw satanistycznej paniki. Doszedł porządnie zaprezentowany łotr, a wiele postaci dostało wreszcie rozstrzygnięcie pewnych wiszących w powietrzu wątków. Czwórka zawierała w sobie wszystkie te emocje, które trzymały mnie przy poznawaniu serii. Do tego użycie towarzyszącej mi od młodości muzyki Kate Bush – jako dzieciak ukrywający się pod słuchawkami od walkmana, zawsze chciałem usłyszeć Running up That Hill w dramatycznych scenach. Nie zawiodłem się.

4. Andor

Moje rozczarowanie sagą Gwiezdnych Wojen sięga głęboko (i zapewne obraża masy fanów). Rany są tym gorsze, że co jakieś nowe dzieło wzywa mnie na zew przygody, to albo rozczaruje, zmęczy, albo chwilę później kolejny babol tylko mnie utwierdzi, że dobre rzeczy spod tej marki to jakiś wybryk losu. Tym razem moje uczucia wskrzesza Andor. Z tym większym zaskoczeniem, bo Łotr Jeden (z którym nowy tytuł łączy główny bohater i motyw wczesnej Rebelii) nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Na korzyść Andora działa fakt, że gdyby z niego wyjąć wszystkie elementy franczyzy, pozostałby nadal dobrym thrillerem w kosmicznej otoczce. To nie lunapark na ekranie, gdzie co chwila kamera krzyczy „Patrzcie, patrzcie, miecze świetlne! A tu wookie!”. Stoi na własnych nogach i nie boi się dostarczyć widzowi emocji i ciekawych pytań zamiast papki dla gryzonia. Do licha, jak myślę o pogrzebie w finałowym odcinku, to wciąż dostaję przyjemnych ciar.

3. The Boys (sezon 3)

Kolejny sezon Chłopaków trafia do mnie bez pudła. Serial nie zawodzi na żadnym z pól satyry, żarna superhero i komentarza politycznego. Staje się tylko bardziej obleśny (oj start jest z grubej, khym, rury), ciśnie mocniej z Deepa i wreszcie każe popukać się w czoło tym, którzy faworyzują Homelandera – nadal granego genialnie przez Anthony’ego Starra, dzięki czemu takiego drania aż chce się nienawidzić. Podśmiechujki z Avengers i animowane wstawki z perspektywy Black Noir’e to już wisienki na tym rozkosznie obleśnym torcie.

2. Primal (sezon 2)

W pierwszym sezonie oglądaliśmy grozę walki człowieka z naturą, teraz przyszła pora na człowieka przeciw człowiekowi. Anachronicze uniwersum Tartakowskiego znów dostarcza mocnych wrażeń. Bez słów opowiada historię jaskiniowca i jego dinozaurzycy, mierzących się z wyzwaniami cywilizacji, z królową morskich najeźdźców na czele. Każdy epizod jest jak taki dziwny sen, trochę straszny, trochę wspaniały, w którym nigdy nie masz pewności, co się pojawi. Człowiek nie chce się budzić i tylko chłonąć kadry spod ręki Tartakowskiego – jednocześnie surowe i kolorowe, majestatyczne, a minimalistyczne.

1. Pantheon

Mój niepodważalny serialowy hit tego roku, który zasługuje na większy rozgłos. Na bok mi jakieś wysokobudżetowe prequele, żerujące na kontrowersjach i popularności oryginałów! Pantheon to thriller sci-fi o wyścigu technologicznym, o potencjale, ale i zagrożeniu transhumanizmu w formie ludzi załadowanych do cyberprzestrzeni, scenariusz zaadaptowany z opowiadań Kena Liu. Gęsta intryga, kreatywne rozwiązania i widowiskowe przedstawienia działań nieograniczonych intelektów idą w parze z osobistym dramatem oraz pytaniami o naturę człowieczeństwa. Trzymający w napięciu majstersztyk… który na początku stycznia został zawieszony przez serwis AMC+, mimo, że mieli już gotowy drugi sezon. Pozostaje mieć kruchą nadzieję, że kiedyś ktoś go od nich wykupi. Dla mnie to cios porównywalny do losu Firefly.

SUMO:

5. Gabinet osobliwości Guillermo del Toro

Jestem niepoprawnym fanem Guillermo del Toro i sięgam po wszystko, w co maczał swoje palce ten meksykański reżyser. Dlatego też z wielkimi nadziejami sięgnąłem po antologię grozy, która premierę miała w okolicach Halloween na Netflixie. Jak zazwyczaj bywa z tego typu produkcjami, mamy tutaj do czynienia z mniej lub bardziej udanymi (np adaptacje opowiadań Lovecrafta) odcinkami, ale nawet te słabsze są przynajmniej jakieś. Żałuję tylko, że sam del Toro nie wyreżyserował ostatecznie żadnego epizodu i jego rola ograniczyła się do bycia producentem i scenarzystą.

4. Sekcja paranormalna (sezon 4)

Czwarty sezon nowozelandzkiego serialu o parze policjantów zajmujących się paranormalnymi sprawami. Ponownie mamy tu do czynienia z dość głupkowatym humorem, świetnymi dialogami między dwójką głównych bohaterów oraz ciekawym ujęciem znanych powszechnie motywów horrorowych w komediowym zabarwieniu.

3. Euforia (sezon 2)

Po pierwszym sezonie nie byłem pewien, czy chcę zobaczyć drugi. Nie chodziło o jakość serialu, bo ta przez wszystkie epizody była wysoka, lecz o emocje, jakie wiązały się z każdym seansem. Ostatecznie przysiadłem do kontynuacji i mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony jest to wciąż ten sam dobry poziom, ale jednocześnie zaczyna się powoli wkradać… monotonia? Jeżeli za każdym razem, gdy bohaterowie dostaną od scenarzystów kłody pod nogi, sięgają coraz większego dna, to w pewnym momencie przestajemy przejmować się ich losem, z góry zakładając najgorsze.

2. Peacemaker

Nigdy nie sądziłem, że serial o tak podrzędnym bohaterze jak Peacemaker może okazać się jedną z najlepszych produkcji o superbohaterach w ogóle. Gunn, podobnie jak w przypadku Strażników Galaktyki, bierze trykociarską konwencję, ale wykorzystuje ją, aby opowiedzieć o rodzinie. Dodatkowo to historia o walce z grzechami przeszłości, tym jak trudno jest zmienić swój obraz w oczach innych oraz ciężarze ojcowskiego dziedzictwa.

1. Stranger Things (sezon 4)

Emocjonalny rollercoaster. Tak najprościej opisałbym czwarty sezon Stranger Things. Co tu dużo mówić, przyzwyczaiłem się do tych nastoletnich (lub już nie) bohaterów i trzymam za nich kciuki. Aż trudno mi uwierzyć, że kolejny sezon będzie ostatnim. Dodatkowo twórcy w sposób przyjemny bawią się różnymi tropesami horrorowymi (jak, chociażby nawiedzony dom), dając nam wciąż trzymającą w napięciu opowieść, która widać, że zmierza w konkretnym kierunku.

FUSHIKOMA:

5. Pod sztandarem nieba

Serial na podstawie reportażu kryminalnego – czy to już ta straszna dorosłość? Nie wykluczam, ale najbardziej przemówiła do mnie wielowymiarowość tej historii. Krakauer opowiada o swoich bohaterach na szerokim tle społeczno-historycznym, dodając dygresje i skojarzenia z własnego życia czy lektur. Specyficzny charakter jego książek został tu dobrze zachowany. Garfield gra fenomenalnie, podobnie jak Birmingham – niezbędna przeciwwaga dla wrażliwego, wierzącego detektywa. Nie jestem pewna, czy do końca warto oglądać Pod sztandarem dla zagadki, tu chodzi raczej o napięcie panujące w społeczności mormonów, tę mrożącą krew w żyłach bezdyskusyjność wiary i czarno-białego, jasno, wręcz jaskrawo, zdefiniowanego światopoglądu.

4. 1899

Na początku odrzucała mnie sztuczność gry aktorów w 1899, jednak atmosfera całości szybko każe nam uznać, że w tej wizji świata to zupełnie naturalne. Pierwszy sezon nasuwał mi skojarzenia z Solaris (kto widział, zrozumie), chociaż miałam nadzieję na ich przełamanie. Twórcy nie będą mieli na to okazji, czego bardzo żałuję. Jednocześnie mam nadzieję, że oskarżenia o plagiat okażą się bezpodstawne, jeśli nie – wówczas decyzja Netflixa okaże się jedyną słuszną.

3. Paper Girls

Przekonały mnie kolory, świetna gra aktorska i wierność względem wizji Vaughana – nawet jeśli luźno traktuje jego fabułę. A już najbardziej przekonało mnie to, że serial sprawia wrażenie samodzielnego, a nie opartego na komiksie (który bardzo lubię). Dziewczyńskość jest tu traktowana bardzo naturalnie i poważnie, bez sztucznej dramy, a ton ojcowskiej czułości wyczuwalny w pierwowzorze został porzucony z dobrym skutkiem.

2. Willow

Niewymuszone, zupełnie pozbawione epickości fantasy. Fabuła snująca się czasem jak dziecinna zabawa. Czy mi się podobało? Szalenie! Jeśli nie lubicie patosu, ale kochacie światy pełne magii, rycerzy i potworów, satysfakcja gwarantowana. Tylko proszę oddać Graydona!

1. Klub Północny

Zupełna końcówka sezonu 2022, tak naprawdę obejrzana już w styczniu obecnego roku. Jako fanka Nawiedzonego domu na wzgórzu i Nocnej mszy myślałam, że wiem, czego się spodziewać. Mimo to Flanagan mnie zaskoczył tym, jak grał z widzką starającą się zrozumieć, czy w jego świecie sprawy paranormalne istnieją, czy niekoniecznie. Może to tylko wyobraźnia nastolatków umierających na raka, które tak bardzo chcą, żeby magiczne myślenie było tym słusznym? A może nawet one wiedzą, że nie ma to sensu? Smutna, pełna zwrotów akcji główna oś fabularna i co najmniej kilka ciekawych mikroopowieści. Niewymuszony serial o tłumaczeniu sobie życia.

YAIEZ:

5. Reacher

Przyznaję się, książek nie czytałem, ale widzę, że mógłbym być potencjalnym fanem. Reacher to serial, który momentami nazwałbym swoim guilty pleasure, gdybym faktycznie się choć trochę kiedykolwiek wstydził sympatii do czegokolwiek. Stosunkowo prosta historia niesiona na ogromnych barkach skrajnie przerysowanego bohatera. Jack Reacher to właściwie nie postać, to tulpa wytworzona przez świadomość fanów amerykańskiego kina akcji z lat 90. i narzędzie narracyjne w postaci ogromnego klucza francuskiego. W ryj skutecznie tym można dać, a i koło odkręci. Może wszystko, nie boi niczego jak Brolly z DBZ (błąd gramatyczny intencjonalny). Przesadna dawka zajebistości, od której wzroku oderwać nie mogłem.

4. Archive 81

Anulowanie drugiego sezonu tego serialu to chyba generator największego bólu w moim tyłku w minionym roku, poza chroniczną neuralgią. Ryzykownie oryginalny koncept jak na odcinkowe kino grozy dzisiejszych czasów, doskonale utrzymywane napięcie, bardzo dobre kreacje aktorów i intryga, która swoje tajemnice odsłania niechętnie, ale jak już je obnaży to klękajcie narody (przed pokracznym posążkiem pradawnego bóstwa najlepiej). Początkowo puściłem jako tło do składania modeli, ale po jednym odcinku przykleiłem się do ekranu i obejrzałem całość w jeden wieczór.

3. The Sandman

Doskonałość tej adaptacji jest kwestią sporną. Na szczęście nie czytałem wcześniej komiksu (nie mam pojęcia czemu, nadrabiam intensywnie!) i mogłem potraktować Sandmana jako coś samodzielnego. Dawno nie oglądałem tak klimatycznego serialu. Świat przedstawiony dosłownie mnie zżarł, a wędrówka Snu z Przedwiecznych okazała się przeżyciem trafnie onirycznym, paradoksalnie ludzkim jednocześnie, bajkowym i momentami przejmującym. Dziesiątka za styl, dziewiątka za tempo narracji, siódemka może jedynie za te bardziej przyziemne, ziemskie fragmenty z wyłączeniem odcinka o Śmierci.

2. The Bear

Od czasu zakończenia Shameless czekałem niecierpliwie na kolejną okazję do obserwowania Jeremy’ego Allena White’a na ekranie. W życiu bym się nie spodziewał, że jego następna rola będzie taką petardą kina obyczajowego  Serial o gotowaniu, który intensywnością przegania z łatwością większość nowoczesnego kina akcji. Dramatyzm wymagany do zainteresowania widza nie wydaje się wymuszony, problemy są życiowe i realne, a wiele innych tytułów potrafi z tej kwestii przegiąć w pogoni za sensacją rodzącą cliffhangery. Choć postać Carmy’ego jest zdecydowanie katalizatorem całej fabuły, w obsadzie nie ma praktycznie kreacji potraktowanych po macoszemu, a chemia między współpracownikami wylewa się z ekranu. Nigdy nie pracowałem na kuchni, ale jeśli napięcie jest faktycznie przedstawione tu tak trafnie, jak niektórzy mówią, to padłbym na zawał po tygodniu.

1. Peacemaker

Nowy Suicide Squad był, wbrew nadziejom, raczej kiepawy. Kto by się jednak powiedział, że wyniknie z niego coś tak cudownego! Powstanie Peacemakera wynagrodziło mi z nawiązką rozczarowanie wcześniejszą porażką Gunna. Zarówno postać, jak i tytuł, okazały się czarnymi końmi zeszłego roku. To opowieść do bólu popkulturowa, ale jednocześnie całkowicie samoświadoma, pełna serca i wyważonego humoru. Czasem pozwala sobie przekazać zupełnie odarte z pretensjonalności morały, w innych momentach bawi doskonałą akcją i angażuje dynamiką relacji bandy niedopasowanych wykolejeńców. Oby sukces tej pozycji przyniósł nam na ekrany więcej spuścizny Charlton Comics. Jeśli będzie choć w połowie tak dobra, to już wystarczy.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Adam "Sumo" Loraj
Adam "Sumo" Loraj
Rocznik '98. Student historii. Sięga w równej mierze po anime, filmy, gry wideo, komiksy i książki. Fan twórczości Hideo Kojimy, Guillerma del Toro i Makoto Shinkaia. Od najmłodszych lat w jego sercu pierwsze miejsce zajmują Pokemony, a zaraz potem Księżniczka Mononoke. Prowadzi i gra w papierowe RPGi, w szczególności w Zew Cthulhu i Warhammera. Za najlepszego światowego muzyka uważa Eltona Johna, a polskiego Jacka Kaczmarskiego. Swoje opowiadania publikował w m.in. magazynach: Biały Kruk, Histeria, Szortal na Wynos lub w antologii Słowiański Horror.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki