SIEĆ NERDHEIM:

Czarny charakter białej broni. Recenzja komiksu Furia

Córka D'Artagnana? Nie, Artura.
Córka D’Artagnana? Nie, Artura.

Zamianowawszy siebie chwilowo heroldem wydawcy, powtórzę pytanie, którym ów opatrzył tylną stronę okładki przedmiotu recenzji: „Słyszeliście o legendarnym królu Arturze i jego mieczu, dzięki któremu uratował swoje królestwo?”. I już przedkładam sobie prawdopodobną odpowiedź słuchaczy: „No ba. I o Merlinie słyszeliśmy, i o prawych reprezentantach Okrągłego Stołu, i o Świętym Graalu, i o Avalonie…”. No to nastawcie uszy na zupełnie inne słuchowisko, chciałem rzec – oczy na widowisko, jakie odbyło się na stronach Furii za sprawą wspólnej misji dwóch świeżo pasowanych rycerzy frankofońskiego imperium komiksu – Geoffroy’a Monde’a i Mathieu Burniata.

Wzrok wasz podążać będzie głównie tropem nastoletniej Ysabelle, młodszej córki legendarnego króla Brytów, którą poznacie w okolicznościach typowych dla przedstawicielki jej płci w czasach dawnych, tj. w bliskości przymusowego zamążpójścia, a przy tym nietypowych względem kanonicznych wersji mitów arturiańskich, jeśli mówić o kondycji ojca. Zdegenerowany Artur pije jak smok (czyżby aż tak utożsamił się z tytularnym „Pendragonem”?), królestwo podupada, żona nie żyje, starsza córka „uciekła od powinności”, a teraz młodsza myśli o tym samym, dodatkowo zdemotywowana do małżeństwa faktem, że baron Kumbrii to właśnie niedoszły mąż jej siostry Maxine. Wspólnikiem w niesubordynacji staje się magiczny (a przy tym wielce wymowny) miecz Artura, który obiecuje dziewczynie ochronę w drodze do Orelii, gdzie według wiedzy Ysabelle przebywa Maxine. Król i baron wobec doznanych strat radzą sobie każdy na swój sposób – pierwszy wpada w pijacką histerię, drugi trzeźwo podejmuje pościg. Tymczasem księżniczka poznaje świat poza murami zamku oraz możliwości, jakie mieści w sobie potężny artefakt. Oba kierunki samokształcenia niosą ze sobą niebezpieczeństwa…

Bez zabawki Tatuś nie zaśnie?
Bez zabawki Tatuś nie zaśnie?

Zapewne już sami możecie potwierdzić – Furia niewiele ma wspólnego z wczesnośredniowieczną postacią arturiańskich legend. Punkty styczne ograniczają się właściwie do imion Artur oraz Merlin, no i motywu cudownego miecza. Gdyby odpuścić sobie ów namiastkowy kontakt, zostałaby fabuła przygodowego fantasy z popularnym dziś (bo przestało to już być przewrotne) osadzeniem w roli bohaterki stosownie zbuntowanej dzierlatki. A tego, że autorzy konsekwentnie realizują ów feministyczny plan, dowodzi ciąg, w jaki składają się tytuły poszczególnych rozdziałów: Księżniczka, Czarownica, Siostra, Awanturniczka, Wojowniczka, Królowa. I, szczerze mówiąc, przez taki właśnie pryzmat patrzę na perypetie zadziornej, niemniej sympatycznej Ysabelle.

Nie staję przy tym na stanowisku mitologicznego purysty, nie oburzam się na parodystyczne rozbuchanie czy retelling (zawsze wzniosę toast Graalem wypełnionym montypythonowskim alikantem!), tylko zwyczajnie brak mi w scenariuszu Monde’a wyraźniejszych odniesień do skarbnicy arturiańskich wątków, których kolejne wersje już w średniowieczu potrafiły znacząco różnić się od siebie. Takie sytuacje, niezależnie od źródła inspiracji, zawsze budzą we mnie pytanie – po co tutaj wysługiwać się tym czy tamtym odnośnikiem, skoro historię uniosłyby i zupełnie anonimowe barki?

Uwaga! Sz-padalcowata broń!
Uwaga! Sz-padalcowata broń!

Ponieważ Furia czytelnie wykorzystuje schematy patriarchalnej dominacji, liczyłem na uwspółcześniony komentarz wspierający w postaciach bezdzietnej według większości legend królowej Ginewry i słynnej czarownicy, przyrodniej siostry Artura, Morgany Le Fay. Chętnie posłuchałbym obu; w końcu skoro jest już ów konkretny król, to czemu nie podłubać w uświęconych przez średniowiecznych autorów relacjach rodzinnych? Postać Merlina również pozostaje w oderwaniu od podań, choć doceniam wprowadzenie niezlatynizowanego imienia czarownika – Myrddin – jako nazwy jednego z miejsc akcji (à propos lokacji i feministycznego potencjału arturiańskich legend – Avalon to przecież wyspa kobiet-czarodziejek). Na plus zapisuję też czysto graficzną postać miecza jako filigranowej szpady (mniejsza o anachronizm, w końcu to fantasy), co zresztą wykorzystane zostaje w argumentacji na rzecz wspólnoty płci podczas jednej z licznych słownych szermierek magicznej broni z Ysą.

Udatnie zastosowanego humoru w Furii znajdziecie więcej – w tym erotyczny i fekalny akcent, choć nie tak zaawansowany (czytaj: skisły) jak w Kapucynie Florence Dupré la Tour, z którym to aż prosi się zestawić przygody Ysabelli. Tam, przypomnijmy, bohaterem jest syn Gawaina, jednego z rycerzy Okrągłego Stołu, a arturiańska alternatywność ma większe znaczenie dla fabuły. Obok Kapucyna komiks Monde’a i Burniata wypada zdecydowanie lżej i bezpieczniej, jeśli chodzi o kryteria „czystej rozrywki”. Gdyż nawet historia odnalezionej Maxime, odkrycie planu (oraz tożsamości) Merlina czy wreszcie wybór, przed jakim staje Ysa w związku z posiadaniem i użyciem zaczarowanej broni, nie przysporzą dojrzałemu czytelnikowi nowych okazji do zadumy nad powikłaniem ludzkich losów w następstwie dokonanych wyborów (do czego pole można znaleźć w Kapucynie).

I król czasem nie zdąży dojść tam, gdzie zazwyczaj piechotą chadza...
I król czasem nie zdąży dojść tam, gdzie zazwyczaj piechotą chadza…

A jak do tego ma się dość agresywnie brzmiący tytuł? Stan „furii” związany jest z mieczem, na zasadzie podobnej do relacji, jaką z nosicielem nawiązuje główny artefakt we Władcy Pierścieni. Poza wspomnianą odmiennością formy broni spodobała mi się też nieobecność nazwy „Excalibur” (choć jednocześnie jest to znów argument na to, że fabuła obyłaby się świetnie i bez arturiańskiego tropu) oraz samo wyjście naprzeciw średniowiecznej symbolice miecza jako oznaki męstwa, sprawiedliwości i honoru. Przyznaję też, że motyw „więzi z artefaktem” ładnie, w duchu baśniowego triumfu niewinności, spiął finał. W ogóle Furia nie cierpi z powodu poobrywanych fabularnie guzików. Nie stanowi też żadnej modowej ekstrawagancji.

Podobnie schludnie prezentuje się od strony graficznej. Kadry są regularne i czytelne, choć trafiłem na parę miejsc, gdzie oko prosiło o inny typ płynności. Burniat sprawnie operuje cartoonową stylistyką konturowej kreski i głównie płaskiego koloru, a przy tym potrafi wpleść w rysunki dowody szerszych umiejętności i wyczucia potrzebnego stylu. Moimi faworytami pośród tych odstępstw są senny epizod Claude’a, milczącego sługi barona Kumbrii, wycieniowany jakby błękitną pastelą na czarnym tle oraz epizodyczny występ pastucha świniokształtnej trzody. Czy będą to piekielne hordy, czy zabobonni kmiecie, możecie liczyć na prostą i skuteczną różnorodność form i barw spod znaku Pory na przygodę!.

Czy to błękit paryski?
Czy to błękit paryski?

Furia nie wzbudziła we mnie gwałtownych uczuć, za to uczciwie dostarczyła frajdy i uśmiechu. Pierwszy występ kawalerów Monde’a i Buriata na polskiej ziemi zaliczam jako udany, bo pokazali, że miecza dobyć się nie boją. Chociaż nie musieli do tego podpierać się autorytetem legendarnego władcy Brytów.

Wydawnictwu Kultura Gniewu serdecznie dziękujemy za sojusznicze udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Furia
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Scenariusz: Geoffroy Monde
Rysunki: Mathieu Burniat
Tłumaczenie: Olga Mysłowska
Typ: komiks
Gatunek: fantasy
Data premiery: 05.03.2024
Liczba stron: 228
ISBN: 9788367360647

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
Zamianowawszy siebie chwilowo heroldem wydawcy, powtórzę pytanie, którym ów opatrzył tylną stronę okładki przedmiotu recenzji: „Słyszeliście o legendarnym królu Arturze i jego mieczu, dzięki któremu uratował swoje królestwo?”. I już przedkładam sobie prawdopodobną odpowiedź słuchaczy: „No ba. I o Merlinie słyszeliśmy, i o prawych...Czarny charakter białej broni. Recenzja komiksu Furia
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki