SIEĆ NERDHEIM:

Ból od strony śledziony. Recenzja komiksu Spleen

Zielono... a nie, bo żółto mi.
Zielono… a nie, bo żółto mi.

Na obecnym rynku wydawniczym rośnie liczba komiksów, które można bezpośrednio traktować jako auto- i, siłą rzeczy, arteterapeutyczne. I jakoś tak się składa, że pośród przychodzących mi na myśl przykładów przeważają te kobiecego autorstwa. Teraz do grona tych tytułów i autorek dołącza Marta Szulc ze swoim Spleenem, przy czym od Fun Home Alison Bechdel, Weź się w garść Anny Krztoń czy Samotności w centrum wszechświata Zoe Thorogood jej komiks różni się przede wszystkim strukturą i samym, nazwijmy to, momentem terapeutycznym.

W sumie okładkowa notka wyczerpująco ujmuje specyfikę Spleenu, a zamieszczone wewnątrz autorskie objaśnienie dopełnia obrazu całości, jeśli chodzi o okoliczności i sposób powstawania tego zapisu/zarysu emocjonalnego rozbicia oraz jego cielesnego odbicia. Zaś podczas samodzielnego sumowania treści obrazów należy poddać się surrealistycznej logice działań i mieć oko na wynikłe zeń samo-oka-leczenie (czy -okiem-leczenie?).

A kawa to dobrze robi na śledzionę?
A kawa to dobrze robi na śledzionę?

To nie jest uporządkowany narracyjnie biograficzny materiał, a wyrażony plastycznie proces mierzenia się z własną niemocą. Pełen instynktownego podążania za skojarzeniami, motywami, fragmentami rzeczywistości, coś z natręctwa i obłaskawiania, pokusy i lęku, skamienienia i ulotnienia, po kolei i jednocześnie. I tutaj, w spontanicznej metodzie tworzenia, widzę pewne podobieństwo do Terapii grupowej Manu Larceneta, przy czym Szulc wyraziła ją o wiele, wiele, wiele delikatniej (no i przywołałem również męskiego reprezentanta w tej kategorii!).

Na rejestr zmiennego napięcia emocji składają się rysunki w różnych technikach i estetykach – czyste graficzne linie w tuszu, miększe w ołówku czy węglu, jest też biel pasteli lub kredy na czarnych kartkach i wspomaganie cyfrowe. Czuć w tym celowym rozrzucie mocowanie się z tworzywem w odpowiedzi na wątpliwości, słabości, bezradności, które wyrażone słowem składają się w powszechną dziś diagnozę o „nieprzepracowanych emocjach”. Powszechną na tyle, że często nie da się na nią zareagować właśnie tak, jak w omawianym komiksie: „Och, nie ty jedna. Nie bądź narcystyczna”.

Wstać, a może powstać?
Wstać, a może powstać?

Ta kwestia pada podczas rozmowy między dwoma paniami (autorka i jej przyjaciółka) przy kawie i krłasancie na stacji benzynowej. Niemal cały dialog toczy się w rzucie z góry na stolik pokryty obrusem w kratę, gdzie przemieszczają się filiżanki, talerzyki, dłonie, tutki z cukrem i kluczyki do samochodu z brelokiem w formie gałki ocznej. Przeplatają go sekwencje zasadniczo bez słów obrazujące osobiste ujęcie tematyki rozmowy. Żaden to enigmatyczny, odklejony lot, raczej uniwersalne abecadło rozpadu, ale dobrze i wprost oddaje poczucie bezradności, krępującej bariery, która może stać się granicą wybuchu, linią pęknięcia. A przy tym prozaiczna „scenografia” blatu i tok rozmowy nie pozwalają na jednoznaczne osadzenie nastroju – jest tu miejsce i na dystans, i na poufałość, i na lekką dezorientację, której przysługują się właśnie stolikowe rekwizyty. Ujęcia filiżanek z ubywającą kawą nieubłaganie nabierają podobieństwa do skierowanych na nas oczu, irytująco uporczywego wglądu. Czy może to właśnie ilustracja wsobnie „zatopionego wzroku”?

Autorce udało się wciągnąć mnie w tę sugestię, której rozwinięcie obejmuje drugą połowę komiksu, przez co można by nadać jej podtytuł „Przygody małego Beholdera” (do żartu zachęciło mnie wspomnienie Cthulhu podczas rozmowy toczącej się w pierwszej połowie). Tam gałka oczna z mackowatym obramowaniem mięśni (fani Marvela krzyczą „Shuma-Gorath!”) eksploruje głębiny snu, więc i podświadomości, które przyjmują tutaj równie zasłużone archetypowo scenerie oceanu i kosmosu. Owocuje to kilkoma zgrabnymi, mimo że niespecjalnie oryginalnymi, skojarzeniami i cytatami z kultury nie tyle popularnej, co upopularnionej (scena z czaszką), po czym następuje równie symboliczne jak i cała ta „unaoczniona” podróż połączenie organu wzroku z właścicielką.

Oko w oko à la Daniel Mróz.
Oko w oko à la Daniel Mróz.

Spleen w swojej pierwszej części nieco zwiódł mnie plastycznym wychłodzeniem, czego zapowiedź stanowiła okładka prezentująca anatomiczne studium jamy brzusznej (z łacińskimi nazwami narządów włącznie), i zdaniami, którym ryzykownie blisko do terapeutycznych formułek o „swoim ja”, „czuciu siebie” i „odpowiadaniu na potrzeby”. Z tego wyłoniła się też jednak bardzo osobista forma, najbliższa temu, czego można się domyślać pod nazwą „szkicownika terapeutycznego”, w którym duże znaczenie przypisuję faktowi, że wyszedł on spod ręki osoby dojrzałej i ilustrował bieżący proces. To zupełnie inna perspektywa, przypominająca, że nasza psychika nie zyskuje jakiejś bariery ochronnej z racji samego osiągniętego metrykalnie wieku. I że każdemu z takich autorskich wyznań nie bez powodu przysługuje inny ładunek i kształt.

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Spleen
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz i rysunki: Marta Szulc
Typ: komiks
Gatunek: nietypowy
Data premiery: 19.05.2025
Liczba stron: 96
ISBN: 9788368423051

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
spot_img
Na obecnym rynku wydawniczym rośnie liczba komiksów, które można bezpośrednio traktować jako auto- i, siłą rzeczy, arteterapeutyczne. I jakoś tak się składa, że pośród przychodzących mi na myśl przykładów przeważają te kobiecego autorstwa. Teraz do grona tych tytułów i autorek dołącza Marta Szulc ze...Ból od strony śledziony. Recenzja komiksu Spleen
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki