
Bliźniactwo jednojajowe to symbol lustrzanego odbicia, sobowtórności, niepokojąco przeciągniętej linii symetrii. To ryzyko wspólnej i jednocześnie rozdzielonej tożsamości, zagadkowej więzi emocjonalnej, która intryguje świat nauki i od dawna odpowiada ludzkiemu pociągowi do dziwności i sensacji, zwłaszcza gdy zostaje fizycznie podkreślona przez syjamskość. Nie dziwi więc, że w popkulturze motyw bliźniactwa mocno zrósł się z thrillerem i horrorem, gdzie wspomaga psychologiczne powikłanie charakter postaci bądź mniej wyszukanie wykorzystuje okoliczność „podwójnej obecności”. Komiks Siostry Dietlove Vojtěcha Maška wchodzi na stopnie wymienionych gatunków, ale wspina się po nich nieubłaganie w stronę bardziej codziennych niebezpieczeństw, jakie mogą poważnie zachwiać psychiką każdego człowieka.
U podnóża tych schodów spotykamy tytułowe siostry, Věrę i Veronikę, pięćdziesięciodwuletnie bliźniaczki. Dokładniej zaś samą Věrę podczas rozmowy z przyjaciółką Josefą Hubačovą w kawiarni przy ciasteczku przygotowanym przez właściciela lokalu, serdecznego pana Igora (dziwnie przypominającego rysami Willema Dafoe). Dialog pań nie lepi się jednak od ploteczkowego lukru – sytuacja, choć nie do końca jasna, wyczuwalnie wymaga obustronnego wsparcia. Po chwili stolik w Café Engel zmienia się w stół kuchenny w mieszkaniu porucznika Hynka Hoffmana, wypytywanego przy śniadaniu przez matkę i żonę o powód służbowego wezwania nocą. Potem lądujemy nagle przy basenowych prysznicach, gdzie przypadek spotyka ze sobą panią doktor chirurgii plastycznej i jej dawnego pacjenta. Miejscem, gdzie ostatecznie zarysowuje się intryga, jest siedziba wydziału kryminalnego – tutaj dowiadujemy się, że sprawa, która zakłóciła sen rodziny Hoffmanów, wiąże się z Věrą Dietlovą. Kobiecie nieznany sprawca poszatkował twarz, a w tym stanie, szczęśliwie żywą, znalazła ją siostra. Duet śledczy w sprawie tworzą por. Hoffman i kpt. Zimmer. Ostatniego z nich niedawno spotkało coś, co nakazuje przełożonemu zastrzec, że „może to przydzielić komuś innemu.”. Niepotrzebnie. Panowie rozpoczynają wizytacje i przesłuchania.

Wymienione postaci i lokacje nie tylko odgrywają swoje role w sprawie Věry Dietlovej, ale dostają też własne wątki w różnym stopniu obejmujące kwestię psychicznej stabilności i związków uczuciowych. Powinienem znaleźć inne słowo niż „role” na ujęcie obecności bohaterów i przestrzeni w fabule, bo finalnie bliżej im do obyczajowej tematyki niż do sensacyjnej typologii. Wspólny klucz stanowią nieprzewidywalnie ujawniające się symptomy lęku, paranoi, obłędu, które krążą wokół pojęć rozdwojenia, maski, publicznego i skrywanego wizerunku. Mašek zarysował szerokie i przygnębiające spektrum toksycznie uzależniających relacji, egoistycznych pobudek, stadiów żałoby, wprowadzając w nie nastrój psychicznego osaczenia właściwy dla estetyki weird fiction.
Sięga przy tym do zasłużonych dla gatunku okultystycznych oraz paranaukowych tropów – sekty dążącej do wcielenia szatana w ludzką postać i tajnych badań nad stworzeniem idealnego człowieka, w tym przypadku w modelu „socjalistycznym”. Drugi z wymienionych wątków prowadzi dalej, do ucieleśnionego monstruarium, naznaczonej społeczności ofiar eksperymentów. Odwrotny względem niego komentarz wprowadza historia Niny Berty Steigerwald, kobiety o dwóch twarzach, przytoczona przez panią chirurg, która z sukcesem rekonstruuje zmasakrowaną twarz Věry. Gdyby każdy z tych wątków został opracowany odrębnie, w oderwaniu od pozostałych, byłby pewno tylko kolejną wariacją na temat, może i udaną, ale w gruncie rzeczy epigońską. Tymczasem pod batutą Maška zgrane motywy grają w zdumiewająco przekonujący sposób na surrealistyczną nutę. To właśnie ich orkiestrowe zestawienie decyduje o dezorientacji, przeciągnięciu ponurego odczucia zagrożenia poza finał, który z rzeczowością kliniczno-kryminalnej kartoteki podsumowuje sprawę Věry i Veroniki.

Odczucie to co rusz wzmacniają graficznie dodatkowe impulsy – ogłoszenie o zaginięciu psa (biały bulterier wielu czytelnikom musi skojarzyć się z Krainą Chichów), powracający temat konsumpcji cukierniczych i obiadowych specjałów, zdjęcia potraw, przyborów kuchennych i rzeźniczego mięsa, by wymienić kilka spośród tych, którym przysługuje miano „dodatkowych” właśnie. Głównym wyróżnikiem graficznym Sióstr Dietlovych pozostaje nietypowa postać tła, jakie tworzą strony gazet zagruntowane różnokolorowo i różną grubością farby. Przebijające spod nakładających się chaotycznych maźnięć szpalty tekstu, zdjęcia, formularze, techniczne i odręczne desenie są jak orzeczenie o bezradności na rzecz opanowania i rozsądku. Razem z malarskim, turpistycznie naznaczonym stylem Maška te zabiegi są częścią bezlitosnego sprawdzianu odporności na ciągłą asystę wrażenia brudu i niemilstwa.
Antyestetyczność Sióstr jest totalna i celowa. Nawet gdy Mašek portretuje twarze (a jest to ujęcie zdecydowanie dominujące w narracji) w realistyczny sposób, to tylko po to, by chwilowym doznaniem wzmocnić dysproporcję między oglądem rzeczy a wglądem w ich głąb. Zresztą nic tutaj nie jest w stanie uspokoić podrażnionego nerwu, nie tylko wzrokowego. Przeciwnie. Dobór środków jątrzących jest niby niewyszukany, a bardzo skuteczny w graficznej interpretacji wzajemnego przenikania, przesycania, wzbierania stanów psychicznych. Same pola tekstowe rażą nagłą bielą, zaś odręczny font wypełnia je w koślawym rytmie. Jest ciężko od gnilnych, cielistych, skażonych odcieni, gęsto od smug i przetarć o strukturze pęknięć, żył, ścięgien i tkanek. Kadry wyglądają, jakby każdy został namalowany osobno, po czym wycięty i wklejony na przygotowane wcześniej tło. Do tego dochodzą rozmaite w stylu całostronicowe graficzne przerywniki, akcenty neonowo seledynowej zieleni i wkradająca się chyłkiem groteska, bo przecież nie sposób brać poważnie choćby imienia Igor w kontekście rozmaitych deformacji.

Całokształtu procesu wieloznacznego doznania „podwójności”, któremu Mašek poświęcił swoje panoramiczne studium, można dopatrzeć się w słowie „hiat”, które pojawia się w kadrach komiksu wypisane na murze ręką nieznanego mężczyzny. To łaciński termin oznaczający „rozziew” – językowe zjawisko sąsiedztwa dwóch samogłosek, czemu towarzyszy wiele zabiegów mających ograniczyć jego występowanie. A komu to zabrzmi nazbyt wydumanie i wyrafinowanie, niech sam sprawdzi zasadność tego odsyłacza po lekturze Sióstr. Jeśli zaś woli pozostawić rzeczy i słowa pośród niedopowiedzeń, to bez obaw – nie rozczaruje się. Choć mnie na ten przykład wciąż nurtuje, co łączy nazwę dzielnicy anonimowego, zaludnionego przez Czechów miasta, w którym toczy się akcja, z hiszpańską gminą w prowincji Valladolid, względnie z mityczną morską kryptydą z arabskiego bestiariusza?

Mašek, twórca multidyscyplinarny (jest nagradzanym reżyserem i scenarzystą filmowym, a na koncie ma również cudownie niejednoznaczną familijną opowiastkę Pajacyk, Pestka, Śliwka, Polano i znów Pajacyk), zaskoczył mnie precyzyjną kompozycją scenariusza, konsekwencją estetyczną i niepospolitymi rozwiązaniami plastycznymi. Oraz dramatycznym ujęciem międzyludzkich więzi i tamże powstałych samotności. A słowa, jakie wypowiada do Hynka Hoffmana jego małoletni syn, zapadły we mnie głęboko, głęboko.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Siostry Dietlove
Wydawnictwo: Centrala
Scenariusz i rysunki: Vojtěch Mašek
Tłumaczenie: Michał Słomka
Typ: komiks
Gatunek: weird fiction/kryminał
Data premiery: 19.12.2022
Liczba stron: 248
ISBN: 9788366852013