SIEĆ NERDHEIM:

Młody człowiek i morze. Recenzja komiksu Kililana song

Uwaga, drzewolbrzym!
Uwaga, drzewolbrzym!

Po przejmującym Niebie w głowie wydawnictwo Mandioca znów zabiera nas do współczesnej Afryki. I znów jest to wyprawa, podczas której wielokulturowość, tradycja i nowoczesność krzyżują się na mapie światowej gospodarki. Tym razem centrum wydarzeń stanowi Lamu – najstarsze miasto Kenii, położone na wyspie o tej samej nazwie i wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co wprawdzie prowokuje wzmożony ruch turystyczny, ale też nie daje zabezpieczenia przed prawami globalnego biznesu. Kontrowersyjna budowa portu w Lamu wciąż trwa, a Kililana song Benjamina Flao przenosi nas do czasów, kiedy została rozpoczęta, czyli do pierwszej dekady XXI wieku. Jednak akcję omawianego tutaj komiksu determinuje nie to wydarzenie, a rytm codziennego życia w zaułkach miasta, gdzie rutyna sąsiaduje z okazją na przygodę.

Taką awanturniczą perspektywę narzuca skutecznie i ze zniewalającym urokiem jedenastoletni Naim, „dziecko ulicy”. Jego przykładowy dzień przebiega następująco – ucieczka z muzułmańskiej szkoły, a potem przed jednoosobową grupą pościgową w osobie Hassana, starszego brata (właściwie kuzyna) i wiernego praktykanta Koranu, dostarczenie katu (gatunek rośliny, której żucie przynosi poprawę nastroju) zniedołężniałemu fizycznie, ale refleksyjnie usposobionemu starcowi, byłemu kapitanowi żeglugi, spieniężenie tak zdobytych środków na żywność, darmowy seans bollywoodzkiej produkcji w kinie, powrót do mieszkania ciotki, która jest „najlepszą mamą na świecie”, no i gdzieś pomiędzy spotkania z rówieśnikami, lokalsami czy z kim tam tylko się nadarzy. Dzieciak jest obrotny, bystry i swoim ustawieniem relacji z Bogiem deklasuje wszystkich Ojców Kościoła, imamów i rabinów razem wziętych. Pewnego dnia kolejną ucieczkę przed Hassanem kończy niespodziewanie w łodzi Jahida, starszego chłopaka, który handluje narkotykami i imponuje swoją postawą Naimowi, będąc totalnym przeciwieństwem Hassana. Jahid, rad nierad, zabiera smarkacza ze sobą na pewną wyspę, gdzie nakazuje mu czekać i pilnować łodzi. Zapada noc, Naim zasypia, a gdy się budzi, łodzią steruje ktoś nieznany… Przypadek czy przeznaczenie?

Morski kidnaper?
Morski kidnaper?

Spotkanie z głównym bohaterem poprzedzają jeszcze dwie krótsze sceny, szczątkowo zapowiadające wątki, których ostateczne powiązanie odsłoni dopiero finał. Na samym początku komiksu znajduje się zaś zwięzła notka, gdzie Flao zaznacza, że „Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób jest przypadkowe, chociaż nie do końca”. I super, rozumiem, więcej mi nie trzeba w świetle kolejnej udzielonej przez autora informacji, że Kililana song jest wynikiem jego doświadczeń, spotkań, rozmów z okresu paroletniej podróży po Afryce Wschodniej. Nie interesują mnie wzajemne proporcje faktów i fikcji, bo cała opowieść wypada naturalnie, wiarygodnie i serducho od niej wzbiera wszelkimi emocjami jak żagiel dhowa, tradycyjnej łodzi używanej w tym regionie.

Tę emocjonalną nośność zapewnia nie tylko Naim. W całym komiksie nie ma postaci, w której losy nie chciałbym się zagłębić. Od drugoplanowych – jak rubaszny, wulgarny i porywczy holenderski kapitan Günter Vogels, rówieśnicy Naima – Mo’ i niemy Selim, prostytutki Suzy i Maggy, wspomniany koneser katu Nacuda czy szaman Mze, ostatni strażnik ducha Liongo Fumo, prawego herosa, symbolu dumy i oporu – po totalnie epizodyczne, obecne raptem na kilku kadrach – wariat Shee wygłaszający na ulicy proroctwa, zezowaty bileter w kinie, nieobecny, bo pracujący w Mombasie wujo Ali czy uciekająca przed mężem żona przywódcy oddziału somalijskich dżihadystów z powstańczej organizacji Asz-Szabab. Flao w splotach sytuacji z ich udziałem przedstawił specyfikę życia i problemy wielokulturowego regionu, zachowując w tym czujność i wnikliwość reportera, który potrafi w odpowiednim momencie zdyscyplinować swoją wrażliwość, by nie romantyzować czy nie demonizować rzeczywistości.

Na Paf!nuca nie ma mocnych!
Na Paf!nuca nie ma mocnych!

Ta bowiem jest i barwna, i przygnębiająca. Z jednej strony przywołuje wciąż żywą tradycję – rybołówstwo, szkutnictwo, afrykański animizm – z drugiej sięga niszczącego ją zjawiska podwójnej kolonizacji – najpierw przez cywilizację arabską, współcześnie zaś przez kapitalistyczną gospodarkę. Zarazem przyciąga egzotyką i rozbudza poczucie istnienia podziału świata, gdzie afrykańskim państwom przypada ta trzecia kategoria, której nie zmieni optymistyczny ładunek narracji o państwach „rozwijających się”. Bezlitośnie obrazuje to wątek terrorystycznych działań, narkotykowego szlaku oraz inwestorskich spekulacji, sarkastycznie zaś dopełnia postać Jean-Phillipe’a – wiecznie naćpanego młodego Francuza, dla którego ten kawałek Afryki to płytkie wyobrażenie hedonistycznego raju.

Flao – nie ustanę w wyrazach uznania wobec naturalności, jaką nasycił tak zróżnicowaną treść swojej opowieści – wciąga czytelnika w gąszcz scenek obyczajowych, gdzie jedno podsłuchane zdanie, przygodna myśl bohatera odsłania więcej prawdy o świecie niż możliwa rozbudowana autorska refleksja. Jednocześnie świetnie zażegnał ryzyko perspektywy współczesnego podróżnika, odkrywcy na własny użytek. Naim jest postacią tak niewyczerpanie żywą, tak niewinną, szczerą, przenikliwą i łobuzerską jednocześnie, że z radością włączam go w kompanię Hucka Finna i Olivera Twista. To niebagatelne osiągnięcie autora – przygodowy schemat drogi rozwoju bohatera nie wybrzusza tkanki jego własnej historii. Jej kulminację stanowi zaświatowa podróż, która z kolei jest częścią szerzej rozpisanego symbolicznego odejścia „ducha” starego porządku – jego efekt obejmuje też innych bohaterów. Atmosfera działania nadnaturalnego impulsu, zwiększanie jego obszaru i towarzyszące mu obrazy sztormu czy wiru uformowanego z ptactwa, mają niepodważalną, pierwotną, niech będzie, że atawistyczną siłę. Mnie zagarnęła ona bez oporu, jak i zresztą cała melodia „pieśni z Kililany” (muzyczny tytuł znajduje odpowiednie uzasadnienie).

Brrrrrurza!
Brrrrrurza!

Ogromna w tym zasługa plastycznej oprawy, której charakter wyłania się z „reporterskiej” praktyki autora – dynamicznej kreski sytuacyjnej, spontanicznych szkiców naturalnie objawiających się kompozycji, rysunkowych odpowiedników szybkich notatek, które potem można dopracować, jak to ma miejsce np. w przypadku licznych ujęć łodzi i nabrzeża. Flao wyznaje, że szkicowniki, jakie zapełnił podczas podróży, posłużyły mu do zbudowania historii na równi ze wspomnianymi doświadczeniami osobistymi. Odczucie organiczności, zżycia, przesycającego dojrzewania pośród całej materii i bez tego jest nieprzeciętne, a kilka stron dodatków ze zdjęciami i odautorskim komentarzem na końcu komiksu tylko je potęgują.

Warsztatowo przekłada się to na nieregularną linię tuszowania, akwarelową głębię koloru i dużą swobodę w operowaniu perspektywą i przestrzenią bez wrażenia zbędnych wypełniaczy. Miejski krajobraz to przepalony słońcem i zafugowany cieniem labirynt dachów, schodów, uliczek i podwórek, po którym Naim przemieszcza się niczym bohater platformówki. Całość prezentacji morskiego żywiołu – a jest ona bardzo urozmaicona – bezwzględnie zaliczam do najbardziej udanych, z jakimi spotkałem się w komiksie. Wspomniany zaświatowy wątek swoją krótkotrwałą, plastycznie odrębną oniryczną poetyką kapitalnie zawiesza doznanie rzeczywistości, w której zmiany przybierają inny, bardziej mozolny czy mniej harmonijny, nieprzewidywalnie ludzki wymiar. Potwierdza to epilog, przenoszący nas w czasie o dwa lata naprzód względem akcji.

Chatka szamańskiego dziadka.
Chatka szamańskiego dziadka.

Flao zaskoczył mnie talentem, z jakim swoim doświadczeniom i obserwacjom nadał graficzną formę wielowątkowej, emocjonalnie szczerej i wyważonej opowieści,do której pełnoprawnie można przypisać obecny na okładce epitet „epicka”. Jest w niej mnóstwo konfliktów różnego kalibru, dotyczących globalnej skali dobrobytu, terroryzmu, walki o dziedzictwo kulturowe oraz tych bardzo osobistych, związanych z pojęciem rodziny, wiary, perspektyw bytowych. Jest też sygnalizacja podskórnej potrzeby duchowości i bliskości, która pomaga trwać ludzkim mikrokosmosom. No i spora porcja życiowego sprytu zaprezentowanego z wyzywającym wdziękiem. To jak? Dobrze wam brzmi Kililana song?

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do odsłuchu.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Kililana song
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz i rysunki: Benjamin Flao
Tłumaczenie: Paweł Łapiński
Typ: komiks
Gatunek: obyczajowy
Data premiery: 23.04.2025
Liczba stron: 272
ISBN: 9788397278691

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
spot_img
Po przejmującym Niebie w głowie wydawnictwo Mandioca znów zabiera nas do współczesnej Afryki. I znów jest to wyprawa, podczas której wielokulturowość, tradycja i nowoczesność krzyżują się na mapie światowej gospodarki. Tym razem centrum wydarzeń stanowi Lamu – najstarsze miasto Kenii, położone na wyspie o...Młody człowiek i morze. Recenzja komiksu Kililana song
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki