SIEĆ NERDHEIM:

Redakcyjne podsumowanie roku 2023 – SERIALE

Kwintesencja eskapizmu na miarę naszych czasów! Co żeście sobie ostatnio obejrzeli, ignorując poważne obowiązki i marazm życia codziennego czający się na was poza granicami ekranu? Jaki serial pożarł waszą uwagę, narażając na szwank życie rodzinne i towarzyskie? Tą zamierzoną przesadą zapraszamy na zapoznanie się z listą zeszłorocznych seriali, które naszym redaktorom najbardziej przypadły do gustu!

5. Fargo (sezon 5)

Jest jakiś pułap jakości, powyżej którego ciachanie historii z tego samego szablonu zmienia się dla publiki z nudnej wtórności w okazję do robienia tego mema z DiCaprio z Pewnego razu… w Hollywood. Jeśli widzieliście film braci Coen i choćby jeden z poprzednich sezonów tej cudownej antologii, to będziecie bez przerwy pokazywać paluchem i z uznaniem stwierdzać: „Noah Hawley, widzę co tu zrobiłeś, skurczybyku”.

Fargo w piątej edycji wraca do formy nieco utraconej w dwóch poprzednich sezonach (które i tak polecam) wbijając realizacyjnie, scenariuszowo i aktorsko na absolutny szczyt miłośników tego rzadkiego połączenia kryminału i absurdu. Kolejny raz mamy do czynienia z historią niby możliwą, teoretycznie realistyczną, ale balansującą na samiutkim skraju fantastyki przyprawionej brutalnym slapstickiem. Fabuły nie ma co zdradzać, jej zawirowania warto poznać samodzielnie, a schemat już pewnie znacie: spokojne miasteczko, a tu nagle gówno uderza w wiatrak. Z każdym odcinkiem ilość zarówno fekaliów jak i wiatraków rośnie, zaczynają też obrzucać się wzajemnie, dążąc do masy krytycznej.

Na pewno warto ze względu choćby na obsadę. Tu zawsze było gwiazdorsko, ale barwność postaci podkręcona do takiego stopnia powinna być karalna. Karykaturalne? Tak, bywa jak najbardziej, doskonale to pasuje do klimatu całej produkcji. Ubolewam tylko, że jakby genialny Ole Munch nie był (a jest), to zawsze będzie tylko kolejnym bootlegowym Lornem Malvo.

4. Reacher (sezon 2)

Duży pan robi kuku groźnym ludziom i nie boi niczego. Wyjątkowo nie będę się rozpisywał, bo Reacher to bardzo, bardzo prosta rozrywka. Chodzi tutaj głównie o patrzenie, jak MacGyver zamknięty w tonie mięśni pokazuje debilom u szczytu łańcucha pokarmowego, że zawsze jest jakaś większa ryba w zbiorniku.

To znaczy, żeby nie było wątpliwości, większej ryby od Reachera to już na pewno nie ma, bo w zbiorniku by miejsca brakło. „You do not mess with the special investigators”.

3. Harlan Coben: Schronienie

Tegoroczne wakacje w górach, wielogodzinne wędrówki w towarzystwie, piękne widoki, wyborna golonka podlana sporą ilością czeskiego lagera z beczki, a na wieczór totalnie lekkostrawny serial, któremu nie przeszkadza, że w mózgu wszystkie zwoje się już wyprostowały. Shelter było doskonałym wyborem na ten wypad, obejrzeliśmy w całości i już nic z seansu nie pamiętam.


Polecam jednak nadal, bo został mi w podświadomości bardzo wyraźny ślad tej chwilowej satysfakcji, ogromnej zresztą, płynącej z odnalezienia perfekcyjnego serialu na tu i teraz. Każdy maniak binge-watchingu zna ten uczuć. Dreszczowiec young-adult o bardzo książkowym charakterze, który może i nie unika trudniejszych tematów, ale też nie wali widza po gębie przytłaczającymi przemyśleniami. Jestem całkowicie przekonany, że nie każde dzieło (zwłaszcza w popkulturze) musi być przełomowe i to jest najlepszy przykład zajebiście smacznej przeciętności.

2. Zagłada domu Usherów

Trochę w sumie podobna kategoria do wymienionego powyżej Schronienia, z tą różnicą, że Zagładę domu Usherów pamiętam praktycznie w najdrobniejszym szczególe. To jeden z seriali, które najpierw obejrzałem gościnnie. Zalety pracy z domu w salonie, gdzie druga połówka ogląda streamingi. W większości przypadków taki seans mi wystarcza, ale do nowego serialu Mike’a Flanagana musiałem usiąść jeszcze raz, w pełnym skupieniu.

No i jak cudownie się patrzy na ogromną, brutalną krzywdę spadającą (najczęściej) na absolutnie zasługujących na to ludzi. Klasyczne historie przedstawione okiem Flanagana są pewnie dla niektórych za bardzo sterylne, ale ja uznaję to za spójną i nieco teatralną stylistykę, która z ogromną klasą (pompą wręcz) wrzuca nas w mroczny świat szybko nabierającej tempa narracji. Rzecz w sumie banalna, w moim osobistym odczuciu jednak perfekcyjna, bo i wszystko działo się tu dokładnie wtedy, kiedy powinno, i kreacje aktorów wybrzmiały bezbłędnie we wspólnej wędrówce na dno, bardzo zróżnicowanymi ścieżkami zresztą. Uzależniająca makabra.

1. The Last of Us

Uwaga, uwaga, do hejterów list otwarty. Po pierwsze, uważam The Last of Us za szczytowe osiągnięcie w zakresie ekranizacji gier i bardzo rozsądny przykład mówienia o ważnych rzeczach (co niektórzy nazywają z jakiegoś powodu „polityczna poprawnością”. Po drugie, przed obejrzeniem serialu nie miałem żadnego kontaktu z oryginałem, nic, absolutnie. Po trzecie, trzymajcie czapki, po ogarnięciu kapitalnych gier nadal uważam, że produkcja HBO jest lepsza.

Dawno nie widziałem bowiem tak doskonałego serialu, klasycznej opowieści drogi osadzonej w jeszcze bardziej klasycznych realiach zombiastycznego post-apo z lekkim twistem. The Last of Us to absolutne obnażenie wad człowieczeństwa i jednoczesny zachwyt nad naszą empatią oraz zdolnością rozwoju, nieco ściśnięte w pigułkę studium ludzkich relacji w ekstremalnych warunkach i rozprawką nad trudami rodzicielstwa. Nic, czego byście nie widzieli w różnych proporcjach pod innymi tytułami, ale nigdy do tej pory nie dźwignięte do tak jednolitej doskonałości.

Tak, dopisuję sporo wartości do serialu o zagrzybionych umarlakach i zgredzie z PTSD usiłującym udawać, że nie odwala projekcji ojcowskich uczuć na chłonącą je jak udająca niechęć gąbka małolatę, ale naprawdę byłem zachwycony każdą minutą seansu, a Pedro Pascal to mistrz świata w każdej kategorii wszystkich konkurencji obecnie. Jedyny zarzut jest taki, że trzeciego odcinka nie udało się przebić już do samego końca.

5. Ohsama Sentai King-Ohger

To będzie czysta prywata, bo wiem, że produkcji spod znaku Power Rangers/Super Sentai nie ma co bronić ani za walory fabularne, ani za efekty specjalne. Dla takiego fana jak ja był to dobry rok. Aktorskie seriale Rangersów zakończyły się ładnie, nostalgicznie, choć bez echa, za to Sentai… King-Ohger to najlepszy przedstawiciel nurtu ze współczesnej epoki, powstały chyba z pomysłu „a gdyby tak zrobić coś w stylu Final Fantasy”. Miks udany, trzymał mnie co tydzień przed ekranem, a typowe grzeszki obecnych sentai (tanie CGI, gadające gadżety…) były do przełknięcia. Jeśli lubicie wielkie roboty tuptające kartonowe miasta i klimaty sci-fantasy, to ubawicie się przednio.

4. Dobry omen (sezon 2)

Niezależnie od tego, w którym kierunku kontynuacja by się potoczyła, chciałem po prostu spędzić więcej czasu z Aziraphalem i Crowleyem. Dynamika duetu Sheen i Tennant działa cały czas, napędzając koło zamachowe kosmicznych dziejów. Po sezonie drugim miałem wrażenie, że to i tak ledwo rozgrzewka przed tym, co jeszcze Neil Gaiman nam szykuje.

3. Monarch: Dziedzictwo potworów

Bez owijania w bawełnę: to prawie 10 godzin filmu dla fanów MonsterVerse od Legendary Pictures, pełnego mięsistych odniesień i smaczków i nie tylko. Postacie są napisane interesująco, a wielowarstwowa intryga wciąga na wszystkich poziomach dwóch linii czasowych: personalnym, tytułowej organizacji i samych monstrualnych tytanów, które właśnie – wbrew pozorom – wcale nie są najważniejszą atrakcją serialu. Są gorsze sceny z subtelnością przekazu porównywalną do Godzilli w środku miasta, ale nie zajmują one dużo czasu na ekranie. W przeciwieństwie do samych monstrów. Nawet samego wielkiego G zobaczymy kilkukrotnie w pełnej okazałości, a serial uraczy nas jeszcze innymi potwornie fajnymi mordeczkami.

2. Pantheon (sezon 2)

Druga część genialnego serialu o transhumanizmie podnosi poprzeczkę i pędzi dalej, a końcowy zwrot akcji dalej wywołuje we mnie przyjemne mrowienie na samo wspomnienie. W tym twardym sci-fi są co prawda wątki ciepłe i mięciusie o sile miłości, bo to w końcu również historia o rodzinie i więzach, co może nie spodobać się każdemu. Żałuję tylko, że trzeba się pogimnastykować z VPN, żeby to sensownie obejrzeć, ale nie pożałujecie. Pantheon byłby ponownie moim serialem roku, gdyby nie kolejna pozycja.

1. Scavengers Reign

Oglądanie walki o przetrwanie rozbitków na obcej planecie było seansem hipnozy. Sprawiła ona, że mogłem uwierzyć w faktyczne istnienie ukazanego środowiska. Obce kreatury zaprojektowano w naturalnie fascynujący sposób, nawet kiedy mrożą nam krew w żyłach. Jest dziwnie, egzotycznie, pięknie… obejrzałbym film dokumentalny o tej planecie. A mamy tu jeszcze trzy historie rozbitków, tak bardzo ludzkich i zwyczajnych dla kontrastu. Jeśli kochasz sci-fi, to nie możesz przejść obojętnie wobec Scavengers Reign.

5. Barry (sezon 4)

Oj, będę tęsknił za Barrym! Wydaje mi się, że jest to mało popularny serial, a szkoda. Wszystkie cztery sezony to rozrywka na najwyższym poziomie. Świetnie rozpisane dialogi, genialne kreacje aktorskie (na czele z Billem Haderem i Anthonym Carriganem), przemyślany scenariusz a tytuł jest, przede wszystkim, zabójczo zabawny i przewrotny. Finałowy sezon dowiózł nam bardzo dobre zakończenie. W filmowym stylu HBO udowadnia, że w dalszym ciągu potrafi tworzyć wartościową telewizję.

4. The Last of Us

Przyznam szczerze, że nie wiem, czy ten serial miałby taką wysoką pozycję, gdybym nie był wielkim fanem obu części gry. Osoby, które mają pierwszy kontakt z tym uniwersum, mogą poczuć się nieco zdezorientowane. Powolny początek, spora liczba nowych postaci i przyśpieszenie fabuły w dwóch/trzech, ostatnich odcinkach. Ja jednak złego słowa powiedzieć nie mogę. Świetny casting (i co za tym idzie – aktorstwo), zdjęcia, efekty specjalne, nastrój zagrożenia i oczywiście żyrafy! 🙂 Ekranizacje gier komputerowych nie mają zbyt wiele powodów do chwały, a The Last of Us od HBO odwodniło, że w odpowiednich rękach da się zrealizować wartościowy produkt.

3. Emigracja XD

Rok 2023 polskim serialami stoi. Świetna Informacja zwrotna, zaskakująco zabawny 1670 czy żywiołowa Infamia prawie załapały się do mojej TOPki. Ja postanowiłem jednak wyróżnić dwa inne tytuły. Oto pierwszy z nich, czyli Emigracja XD. Ta produkcja odświeżyła gatunek komedii w Polsce. Interesująca narracja, ciąg niefortunnych zdarzeń i ukazanie Polaków na emigracji z obu stron – zarówno od strony pozytywnej jak i negatywnej. Głównymi zaletami są: wachlarz barwnych postaci drugoplanowych (na czele z Panem Zbyszkiem, którego nie sposób pokochać), wątki dramatyczne umiejętnie wplecione w komediowy anturaż. Do tego, przede wszystkim właściwie, energia, świetne tempo oraz dwójka głównych bohaterów świetnie odegrana przez Tomasza Włosoka i Michała Balickiego. Kolejne, pozytywne zaskoczenie. Nie spodziewałem się aż tak wysokiego poziomu tego serialu i takiej świeżej i zabawnej opowieści. Canal+ znowu stanął na wysokości zadania i mam nadzieję, że kolejna książka Malcolma XD, Edukacja, również zostanie przeniesiona na ekran.

2. The Office PL (sezon 3)

To już przedostatnia polska pozycja na tej liście, ale szczerze mówiąc, miałem dylemat, na którym miejscu umieścić The Office PL. Fakt, że nasza ojczysta wersja kultowego sitcomu w ogóle znajduje się w zestawieniu najlepszych seriali roku to sytuacja niecodzienna. Tutaj jednak twórcy podeszli do tematu bardzo dobrze. Szanują oryginał, ale jednocześnie przekładają go na polskie realia. Trzeci sezon jest zdecydowanie najlepszy. Działa rozwój bohaterów, sprawne wprowadzenie nowych pracowników Kropliczanki, ale również fakt, że produkcja jest coraz dojrzalsza. To komedia grubymi nićmi szyta i mająca jednocześnie na uwadze wątki obyczajowe, które nie gryzą się z dowcipem. W finale otrzymałem bombę emocjonalną, jakiej się zupełnie nie spodziewałem. Kibicuję każdemu z bohaterów (nawet Patrycji), aby ich samotność w końcu się skończyła. To de facto bardzo smutni ludzie, szukający za wszelką cenę szczęścia i zrozumienia. Czekam na kolejny sezon, chociaż Canal+ nie spieszy się z ogłoszeniem kontynuacji, ale wydaje mi się, że to tylko formalność.

Gościnne wtrącenie od Shallaya:

Kibicuję polskiej wersji The Office od pierwszego sezonu, a trzeci jest jedną z najzabawniejszych rzeczy, jakie w tym roku obejrzałam. Doceniam zgrabne operowanie wątkami z anglojęzycznych pierwowzorów i przełożenie ich na nasz, współczesny grunt. Widać wyraźnie, że aktorzy poczuli się pewniej w tej konwencji i autentycznie bawią się rolą, co przekłada się na dobry odbiór. Niezdecydowanych namawiam – dajcie Kropliczance szansę!

1. The Bear (sezon 2)

The Bear w moim osobistym rankingu również rok temu znalazł się na podium. Wtedy jednak musiał ustąpić miejsca szalonemu Peacemakerowi. Tym razem odbiera już laur zwycięzcy. Gdy tylko zasiadłem do drugiego sezonu, nie spodziewałem się tak udanej kontynuacji. Początkowe odcinki były po prostu dobre, ale nie wybitne. Jednak im dalej, tym lepiej. To nie tylko ukazanie gastronomii „od kuchni” i znoju, z którym muszą walczyć bohaterowie, a przede wszystkim dojrzała prezentacja relacji międzyludzkich. Szósty odcinek to anty-świąteczna bomba emocjonalna zagrana przez genialną obsadę. Cieszę się, że żyje w czasach, w których  w jednym odcinku serialu miałem okazję zobaczyć Jamie Lee Curtis, Boba Odenkirka, Sarah Paulson, Oliviera Platta, Jona Bernthala i oczywiście Jeremy’ego Allena White’a. Technicznie było bardzo dobrze, a aktorsko i scenariuszowo – perfekcyjnie. Czekam na więcej!

3. Rdzenni i wściekli (sezon 3)

Bardzo dobry serial reklamowany jako młodzieżowy, ale chyba jednak all ages. To historia czwórki dzieciaków z rezerwatu tęskniących za piątym z nich. Świetnie portretuje życie w tym specyficznym, raczej biednym miejscu i współczesną kulturę natywnych Amerykanów. Do tego tytuł jest zupełnie bezpretensjonalny, a poważniejsze odcinki odciąża wątkami teorii spiskowych i kryptyd charakterystycznych dla regionu. Feel good z dobrze uzasadnionym smuteczkiem, pięknie zbalansowany.

2. Zagłada domu Usherów

Początek może i był ciężki… ale ostatecznie Flanagan bardzo ciekawie powiązał klasyczne motywy z bardzo współczesną farmaceutyką. Świetnie się bawiłam, tropiąc Edgara Allana w tym wydaniu. A nawiązania do Saclerów? Jakoś tak wyszło, że oxycontin to temat mojego 2023, czyli wszystko się zgadza, rok podsumowany. Serial przekonał mnie jako dramat rodzinny i, może ciut zgrubna, popkulturowa krytyka bezwzględnego kapitalizmu.

1. Nasza bandera znaczy śmierć (sezon 2)

Odkryłam OFMD późno, bo dopiero w trakcie drugiego sezonu. Ale cóż to było za wydarzenie! Ten serial uratował mi psychikę i przypomniał, co mnie cieszy. Że chcę mieć w życiu radość, a nie tylko nie zawalać obowiązków. Historia piratów gejów jest obecnie w moim top 10 wszechczasów. Przez te silne emocje ciężko mi wytłumaczyć (a może nawet mi się nie chce), dlaczego to taka dobra rzecz. Może chodzi o świetnych aktorów i postacie? O bezpretensjonalność? Scenariusz, który nie bawi się w „baiting” i jeśli obiecuje, to dostarczy? Na pewno odkryłam przy okazji najbardziej uroczy fandom internetów.

5. Nasza bandera znaczy śmierć (sezon 2)

Taika Waititi to jeden z tych twórców, którego się kupuje, albo nie. Jak Pratchett czy Johnny Depp. Jak łatwo się domyślić, należę do grona tych pierwszych. Tak jak uwielbiam jego interpretację świata wampirów z Co Robimy w Ukryciu, czy perspektywę Jojo Rabbit, tak samo pokochałam niekonwencjonalną załogę Steda Benneta i queerowego Czarnobrodego z borderline. Drugi sezon to dobra kontynuacja. Działania mają swoje konsekwencje, wątki są rozwijane w odpowiednim tempie, protagoniści i antagoniści ewoluują, są zwroty akcji powodujące zawrót głowy… i mamy najhuczniejsze urodziny Calypso oczywiście. OFMD jak żaden inny serial zestawia ze sobą rozgrzewające serduszko wzruszenie z psychopatyczną przemocą i terapeutycznymi rozważaniami na temat tego, jak bardzo wszyscy jesteśmy skrzywdzeni. Mam nadzieję, że mimo decyzji HBO załogę Zemsty czekają dalsze przygody.

4. The Last of Us

Co tu dużo mówić, premiera The Last Of Us była dużym wydarzeniem. Odważny projekt z samego założenia, ekranizacja nie tylko gry komputerowej, ale TAKIEJ gry komputerowej. Nie tylko jednej, można nawet stwierdzić, bo tak jak wysoko oceniam samą realizację serialu, to tym, co zaskarbiło moją nieskończoną sympatię była sekwencja z pamiętnego, trzeciego odcinka, w którym Bill buszuje po opuszczonym miasteczku szykując się na apokalipsę. Jeśli to nie było celowe oczko do graczy survivali typu Project Zomboid, to i tak wyszło doskonale.

Twórcy odrobili pracę domową, bo chociaż smaczków dla fanów zombie z różnych stron popkultury będzie tu więcej, to The Last Of Us to naturalnie po prostu świetny serial, nie tylko dla zaznajomionych z tematyką. Udało się uchwycić ten gęsty klimat gry, nie spłycając serialu do poziomu zestawionych ze sobą cutscenek. Nie mogę się doczekać, by sprawdzić, jak kontynuacja poradzi sobie z kontrowersjami swego pierwowzoru…

3. Emigracja XD

Reprezentacja polskich seriali komediowych w topce jest w tym roku wyjątkowo silna. Bardzo udany trzeci sezon The Office PL, rewelacyjny 1670, no i on: Malcolm i jego Emigracja XD. To doskonała komedia absurdalnych pomyłek, celny humor, plejada barwnych, przerysowanych, a jednak tak autentycznych postaci. Do tego szeroka reprezentacja narodowych przywar i stereotypów – wszystko zrealizowane doskonale na każdym poziomie, aktorskim, wizualnym i dźwiękowym. Bywa żenująco, bywa strasznie, bywa krwawo, smutno i wzruszająco. Malcolm XD operuje słowem jak sarmata (ale nie Jan Paweł!) szablą, więc gdyby nakręcić same dialogi na czarnym tle, to bawiłabym się niemal tak samo dobrze. Jego gawędziarski styl, szalona wyobraźnia i kreatywne podejście do narracji tworzą obraz, od którego trudno się oderwać do ostatniego odcinka!

2. Dobry Omen (sezon 2)

Drugi sezon Dobrego Omenu to piękna, dobrze skrojona całość. Cofa nas do początków historii, obnaża kulisy działania zaświatów z obu stron barykady, przy majaczącym na horyzoncie Armagedonie, ale przede wszystkim umożliwia nam oglądanie na ekranie rozwoju relacji Azirafala i Crowleya. Nie zrozumcie mnie źle, to niebanalna, wciągająca historia. To chemia między odtwórcami głównych ról Michaelem Sheenem i Davidem Tennantem sprawia jednak, że ten sześcioodcinkowy serial zasługuje na wyróżnienie w tegorocznej topce.

1. 1670

Podobnie jak większość, podchodziłam do 1670 bez oczekiwań. Spodziewałam się wręcz, że najzabawniejsze, jak to często bywa, zostało już pokazane w zapowiedziach. Nie mogłam się bardziej pomylić! Humor i estetyka sarmackiego mockumentu o losach mieszkańców Adamczychy niezwykle przypadły mi do gustu i z przyjemnością wrzucam go do swojej topki roku. Temat serialu jest wciąż świeży i grzany aż do przesytu, dlatego wspomnę tylko, że 1670 powinno przypaść do gustu fanom wspomnianej wyżej Emigracji xD, The Office – zarówno tego z Siedlec jak Scranton – ale i Co robimy w Ukryciu, Norsemana, czy… Walaszka. Inspiracje największymi są oczywiste, to jednak produkcja z własnym, niepodrabialnym klimatem, doprawiona absurdalnym, ostrym humorem w duchu brytyjskich klasyków komedii, polana sosem z polish smile. Warto przekonać się o tym samemu!


Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Adam "Sumo" Loraj
Adam "Sumo" Loraj
Rocznik '98. Student historii. Sięga w równej mierze po anime, filmy, gry wideo, komiksy i książki. Fan twórczości Hideo Kojimy, Guillerma del Toro i Makoto Shinkaia. Od najmłodszych lat w jego sercu pierwsze miejsce zajmują Pokemony, a zaraz potem Księżniczka Mononoke. Prowadzi i gra w papierowe RPGi, w szczególności w Zew Cthulhu i Warhammera. Za najlepszego światowego muzyka uważa Eltona Johna, a polskiego Jacka Kaczmarskiego. Swoje opowiadania publikował w m.in. magazynach: Biały Kruk, Histeria, Szortal na Wynos lub w antologii Słowiański Horror.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki