Byłam zachwycona Czarnymi światłami Martyny Raduchowskiej, po trylogię o szamance sięgnęłam więc z pewnym optymizmem. Co prawda gatunek inny – tam cyberpunk, tu dość typowe YA – ale autorka sprawdzona, powinno więc być dobrze, prawda?
Mało zaskakujący po takim pytaniu spoiler: nie było.
Ida Brzezińska ma osiemnaście lat i pochodzi z magicznie uzdolnionej rodziny, która oczywiście uważa ją za czarną owcę. Dziewczyna nie przejawia żadnych talentów, nie chce korzystnie wyjść za mąż i marzy tylko o studiowaniu psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz wyrwaniu się spod skrzydeł rodziców. Ale wtedy zaczynają się kłopoty. Pojawiają się nieznani krewni, przerażające wizje, tajemniczy mężczyźni, a Ida musi zgłębić tajniki zawodu szamanki od umarlaków.
Przemęczyłam te książki, dopiero teraz uświadomiłam sobie czemu – niestety w mojej opinii należą do kategorii „zbyt słabe, żeby czytać z jakimkolwiek entuzjazmem, a nie aż tak kiepskie, żeby bez wyrzutów sumienia porzucić”. Trylogia o szamance jest… waham się nad użyciem słowa mdła, coś się tam dzieje, ale parę miesięcy po przeczytaniu jestem w stanie przywołać tylko najbardziej ogólne zarysy fabuły. Z których, niestety, żaden nie grzeszy oryginalnością. Mamy tu złych czarnoksiężników, utracone miłości, tragiczne historie, wydział magiczny, niepokorny (i co najmniej lekko bucowaty) obiekt zainteresowań z traumatyczną przeszłość… No, wszystko to znamy. Nic nie zapada w pamięć.
Sympatii nie wzbudzają też bohaterowie – zupełnie niezainteresowana przyjaznymi kontaktami z innymi ludźmi Ida, bucowaty, jako się już wspomniało, Kruchy, oczywiście przewijająca się gdzieś w tle wredna i jędzowata (jakże by inaczej), oczywiście nielubiąca Idusi rywalka z WON-u (wspomniany magiczny wydział interwencyjny). Chyba najlepiej wypadają postacie epizodyczne – Pech, Skittles, Aisling, z jakimiś interesującymi umiejętnościami czy tłem, które jednak, no właśnie, prawie zupełnie nie zostały rozwinięte. A szkoda, bo powieść o nich mogłaby być ciekawsza.
Styl zupełnie nie przypadł mi do gustu, męczył mnie potwornie. W pewien sposób przypominał mi (przynajmniej nowsze) książki Marty Kisiel – wieczne silenie się na dowcip i spontaniczność, a w efekcie mówienie w zupełnie nienaturalny sposób.
(Tyle że większość książek Kisiel jest w jakiś sposób w założeniu pozytywna – tutaj próżno szukać takiej atmosfery).
Zastanawiałam się nad kolejnym punktem tej recenzji i doszłam do wniosku, że te powieści nie wzbudziły we mnie nawet na tyle emocji, żebym chciała je dalej krytykować. Nad porządnie złymi książkami można się z przyjemnością przejechać, cykl o szamance to takie ot, powieścidełka, jeśli już naprawdę nie macie co robić. Lepsze to od patrzenia w ścianę. Ale jest mnóstwo książek, które lepiej w takiej sytuacji przeczytać. Wydane są ładnie, na półce będą wyglądać estetycznie, chociaż ja, gdybym nie miała autografu autorki, pewnie bym je stamtąd zdjęła – szkoda miejsca. I szkoda czasu na ich czytanie (choć wydaje się, że jestem tutaj w mniejszości). Chyba że chcecie się odmóżdżyć przy czymś nieambitnym… Nie, nawet wtedy są lepsze pozycje.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Szamanka od umarlaków, Demon luster, Fałszywy pieśniarz
Autor: Martyna Raduchowska
Wydawnictwo: Uroboros
Gatunek: fantasy, młodzieżowa
Oprawa: miękka