Są na świecie miejsca, gdzie przetrwanie stanowi nie lada wyzwanie. Sahara, równikowe lasy deszczowe oraz… warszawskie Bielany. Te ostatnie trafiły na listę z dość prostego powodu. Dzięki opisom niesamowitych zdarzeń oraz dość niecodziennego życia mieszkańców, jakie zaprezentowała w swojej nowej książce Aleksandra Rumin, stołeczna dzielnica już wkrótce znajdzie się (tak przypuszczam) w jednym z odcinków programu Beara Gryllsa.
Pierwsze spojrzenie na Zbrodnię na blokowisku nie napawa optymizmem. Zamieszczony na okładce projekt przedstawiający przerażonego dzika, blokowisko i zwłoki otrzymał dość trudne zadanie, by zachęcić czytelnika do sięgnięcia w głąb książki. Jednak gdy tylko przekroczy się tę granicę, zapewniam, że zabawa będzie przednia. To tyle, jeśli chodzi o walory wizualne. Przejdźmy więc do tego, co kardiochirurdzy cenią najbardziej, czyli wnętrza.
Już sam tytuł Zbrodnia na blokowisku sugeruje, że nie jest to baśń dla dzieci z mdłym niczym teksty disco polo happy endem. Otóż główny bohater o dość sympatycznym nazwisku (zwłaszcza dla miłośników browaru) to niespełniony pisarz. Ciągły pech oraz mieszkająca z nim Julia (będąca, jak sądzę, jednym z nieszczęść wypuszczonych z puszki Pandory) tylko ubarwiają życie Piotra Kasztelana kolejnymi odcieniami szarości i czerni. Styrany niepowodzeniami protagonista podejmuje się pracy w lokalnej gazecie „Bielańczyk”, w której pod okiem ambitnego redaktora może choć w jednym procencie spełniać pisarskie zapędy. Kulminacyjnym punktem jest spotkanie Piotra z jedną z osób zajmujących wysokie miejsce na jego czarnej liście. Ponieważ Kasztelan i pech to bracia, ale każdy od innej matki, tylko kwestią czasu jest, aż wydarzy się coś, co na zawsze zmieni życie potarganego przez los dziennikarza. Dochodzi do tytułowej zbrodni, a szargany przez wyrzuty sumienia Piotr popada w coraz większy obłęd. Nie pomagają mu nawet telefoniczne spowiedzi oraz piętno z dość burzliwej przeszłości. Sytuacja pogarsza się, gdy niebawem znajduje anonimowy list, a w nim słowa: „Sposób na łososia po żydowsku”. A nie… To nie ta książka. W tej jest kartka z następującym zdaniem: „Wiem, co zrobiłeś”.
Nie wspomniałem, że Zbrodnia na blokowisku jest komedią kryminalną. I to taką, gdzie momentami czuć ducha Monty Pythona. Absurd goni absurd. Liczba postaci przewijająca się przez fabułę jest na tyle duża, że każda z nich znalazłaby zatrudnienie na planie „300” Zacka Snydera. A i tak część trafiłaby na ławkę rezerwowych. Poza tym pojawiający się bohaterowie są na tyle specyficzni, że nietrudno ich rozróżnić, co przy moich kłopotach z pamięcią jest ogromnym plusem.
Aleksandra Rumin, którą z Bielanami łączą nieco bliższe relacje, w charakterystyczny dla siebie sposób opisuje życie codzienne mieszkańców, wplątując co jakiś czas pewne specyficzne dla tej dzielnicy smaczki. Spadający znikąd spadochroniarze, niemal śmiercionośne wody Potoku Bielańskiego czy cieszące się niemałą sławą lokalne lombardy stanowią doskonały przykład lokalnego folkloru, z którymi mieszkańcowi Białołęki (tak, to ja) jest zdecydowanie nie po drodze.
Czy książka może się podobać? Tak, jeśli macie pełen dystans do otaczającego was świata i multum zrozumienia dla staruszek lubiących pikantną literaturę (tak, to nawiązanie do treści). Ci, którzy myślą, że komedia kryminalna autorstwa pani Rumin będzie niczym fuzja wizji Artura C. Doyle’a i Michaiła Bułhakowa, niech lepiej poszerzą swoje horyzonty o recenzowaną tu pozycję. Zbrodnia na blokowisku to prawdziwa bomba humoru i absurdalności, tak potrzebnych nam w dzisiejszych czasach.
Dziękujemy wydawnictwu Initium za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Zbrodnia na blokowisku
Wydawnictwo: Initium
Autor: Aleksandra Rumin
Data premiery: 20.02.2020
Gatunek: Komedia kryminalna