SIEĆ NERDHEIM:

Japoński steampunk pisany przez Australijczyka. Recenzja książki Tancerze Burzy

Yukiko z arishatorą na okładce Tancerzy Burzy
Yukiko z arishatorą na okładce Tancerzy Burzy

Tancerze Burzy Jaya Kristoffa to kolejny zakup moją ulubioną metodą, czyli w ciemno. Przeczytałem opis z tyłu okładki, przekonał mnie i pozycja z wydawnictwa Uroboros znalazła się w mym posiadaniu. Jest to pierwszy tom definitywnie zakończonej trylogii, która nosi tytuł Wojna Lotosowa. Przedstawiona historia  rozgrywa się w steampunkowej scenerii, w świecie, który ustrojem, a także ukształtowaniem terenu przypomina mocno feudalną Japonię. Docelowo mamy do czynienia z książką dla młodzieży, z czego wynikają też typowe dla tego typu literatury grzeszki, ale na szczęście im dalej w las, tym mniej to widać. Ostatecznie sądzę, że ta pozycja trafi do bardziej zróżnicowanej grupy odbiorców niż to się na pierwszy rzut oka wydaje.

Zostajemy wrzuceni w średniowieczne realia Kraju Kwitnącej Wiśni. Władzę i decydujący głos ma szogun należący do klanu tygrysa, dominującego pośród czterech wielkich rodów (oprócz niego znajdziemy jeszcze klany smoka, feniksa oraz lisa). Jego słowo stanowi prawo, nie musi się liczyć z nikim oprócz jednej osoby. Tą personą jest lider gildii, który sprawuje pieczę nad głównym surowcem do produkcji paliwa napędzającego właściwie każde urządzenie i każdą technologię (pociągi, latające galery, mechaniczne zbroje, itd.). Tym zasobem jest lotos, który jednak bardzo szybko wyjaławia ziemię i tym samym powoduje zniszczenia w ekspresowym tempie. Rolnicy próbują ograniczyć ten efekt, stosując nawóz w gigantycznych ilościach, ale w rezultacie erozja zostaje tylko spowolniona o rok czy dwa. Aby zależne od lotosu państwo mogło nadal funkcjonować, konieczna jest ekspansja i zajmowanie nowych terenów pod uprawy. Ofiarą najazdów padają okrągłoocy (w domyśle biali ludzie). Prowadzi się z nimi długotrwałą wojnę. Naczelnik gildii naciska mocno szoguna o zdobycie nowych ziem i grozi zakręceniem kurka z paliwem. Pewnego dnia władca ma wizję, w której dosiada legendarnego tygrysa gromu, na jego grzbiecie podbija całą ziemię gaijinów (obcych) i doprowadza do rozkwitu państwa, dzięki czemu gildia też dostaje to, o co tak prosiła. W konsekwencji szogun organizuje wyprawę mającą schwytać to legendarne zwierzę, którego nikt od wielu lat nie widział. Dowódcą ekspedycji zostaje naczelny myśliwy – Masaru. Towarzyszyć mu będzie jego córka – Yukiko, która posiada niezwykle rzadki dar telepatycznego kontaktu ze zwierzętami. Nie jest to zdolność, łagodnie mówiąc, powszechnie akceptowana w kraju i musi go skrzętnie ukrywać. Do grupy dochodzi Akihito – przyjaciel myśliwego, znający się także na łowach. Poza tym jest silnym dobrze zbudowanym mężczyzną, a tacy zawsze się przydadzą w polowaniu na legendarną zwierzynę. Gildia również wysyła na wyprawę swego przedstawiciela w postaci tajemniczego Kina, którego unikają nawet jego ziomkowie. Na statku znajdziemy także Kasumi, partnerkę Masaru. Oczywiście  mamy także załogę obsługującą maszynerię statku. Pomimo powszechnego sceptycyzmu nikt nie próbuje dyskutować z szogunem i lotostatek (środek transportu stanowiący coś w rodzaju sterowca) odcumowuje od doków stolicy. Wyprawa kończy się częściowym sukcesem, gdyż (ku zdumieniu wszystkich) legendarne stworzenie udaje się najpierw znaleźć, a potem (ku jeszcze większemu zdumieniu) schwycić i przywiązać do pokładu statku. Co jednak dzieje się dalej i dlaczego mówię o częściowym sukcesie, musicie odkryć sami.

Stopniowo odsłaniany świat przedstawiony w Tancerzach burzy jest dla mnie osobiście interesujący. Opisy tego, co lotos zrobił z glebą oraz z człowiekiem (dla ludzi jest on narkotykiem), a także  niektórych dzielnic w stolicy są pełne trafnych metafor i bez problemu można sobie wyobrazić, co autor ma na myśli. Niestety ma on też tendencję do przypominania tych wszystkich obrazów, nawet kiedy i tak już nie sposób o nich zapomnieć. Mimo wszystko czyta się je z przyjemnością. Dawno nie miałem do czynienia z książką, gdzie charakterystyki postaci i miejsc tak by mi się podobały. Wiąże się to ze stylem i tutaj Kristoff błyszczy. Wszystko jest napisane barwnie, w pewien sposób poetycko, mimo swej brutalności w treści. Przykłady tego, co broń robi z ciałem ludzkim i co z niego zostaje, dajmy na to, po ciosie kataną, są tu w scenach walk codziennością.

Autor ma też niestety tendencję do nadużywania japońskich słów, co sprawia, że trzeba często sięgać do zamieszczonego na końcu książki słowniczka. Nie mam nic przeciwko takiemu zabiegowi, gdy stosuje się go z umiarem, ale ku mojemu niezadowoleniu jego użycie w powieści Kristoffa zdecydowanie wykracza ponad normę. W niektórych momentach potrafi wręcz zirytować. Na szczęście w którymś momencie nowe słowa już się nie pojawiają, a ich obecny już w książce wybór jest stosowany non stop, co ułatwia znacząco jego zapamiętanie. To sytuacja właściwie identyczna, tylko z użyciem innego języka, jak w Brasyl Iana Mc.Donalda (czyżby Kristoff pozazdrościł koledze po fachu erudycji i postanowił skopiowiać zabieg?). Dla mnie to chyba największa wada książki i to taka, którą można spokojnie wyeliminować, stosując po prostu wyrażenia w języku angielskim. Zaufaj czytelnikom, autorze, wiemy, że masz bzika na punkcie Japonii, nie trzeba nam o tym przypominać na każdej stronie.

Bohaterowie u Australijczyka są naprawdę solidni, do tego jeszcze bardzo dobrze prowadzeni. Nie mamy wątpliwości co do ich motywów, są one czyste, przez co wiadomo, komu są lojalni, jakie priorytety kierują ich życiem, w co wierzą. Nie ma tutaj postaci banalnej, takiej, której losem z biegiem czasu przestałbym się przejmować. Dialogi bohaterów są prowadzone ciekawie i wszystkie starcia ideologiczne między nimi (wierność szogunowi czy może zdrada dla własnych korzyści, postęp technologiczny dewastujący środowisko albo próba zrównoważonego rozwoju itp.) śledzi się z zainteresowaniem. Nie podejmują też oni żadnych bezsensownych działań, postępując zgodnie ze swoimi przekonaniami. Ogólnie za zróżnicowanie charakterów duży plus dla autora. Nie mówię tutaj tylko o głównej bohaterce, ale także o postaciach pobocznych, do których należy chociażby ojciec protagonistki (uzależniony mocno od palenia lotosu, mimo wszystko stara się dbać o córkę najlepiej jak umie) czy jego przyjaciel (skrywający niejedną tajemnicę i lojalny do końca Masaru). Można tu także wymienić siostrę cesarza czy jej służkę, ale nie ma co zmieniać recenzji w wyliczankę. Sami znajdźcie swoich ulubieńców pośród licznych bohaterów.

Jako że jest to seria młodzieżowa, to i w Tancerzach Burzy musimy mieć do czynienia ze stereotypowo płomiennym romansem. Nie wiem czemu, ale od czasów Zmierzchu królują nieszczęsne trójkąty składające się z jednej kobiety i dwóch facetów. Tutaj też takowego niestety uświadczymy. Jest on ciekawszy niż inne reinkarnacje tego schematu, ale nie rozumiem, dlaczego to zawsze musi być ta konkretna konfiguracja. Na szczęście jego niebanalność sprawia, że da się przezeń przebrnąć, ale naprawdę proszę o jakąkolwiek odmianę w przyszłych książkach tej kategorii, gdyż mam już tego dość.Fabuła sama w sobie jest prowadzona w bardzo dobrym tempie. Autor potrafi przyspieszyć i zaserwować wartką akcję, a potem poświęcić trochę czasu na budowanie relacji między bohaterami, którzy zostali przy życiu, w bardziej sielankowych scenach. Tak, śmierć nie jest tu rzadkością, nie zauważyłem także zjawiska „zbroi fabularnej”. Nie ma też tutaj miejsca na nudę, całość czyta się szybko i z niekłamaną przyjemnością. Nie znajdziemy również super ambitnych wątków egzystencjonalnych, ale brak jest także nachalnego moralizowania, który jest obecny w innej literaturze młodzieżowej, jak chociażby w cyklu Dziedzictwo Paoliniego czy trylogii o nekromantach Gartha Nixa.

Tancerze Burzy to bardzo dobry pierwszy tom trylogii. Oferuje długą ekspozycję bohaterów i świata przedstawionego z wprowadzeniem do fabuły. Czyta się  może bez zachwytów, ale na pewno z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Po prostu solidna lektura na parę długich wieczorów. Polecam i dorosłym, i młodszym. Myślę, że wielu znajdzie tu coś dla siebie.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Tancerze Burzy
Wydawnictwo: Uroboros
Autor: Jay Kristoff
Data Premiery: 29.05.2013
Gatunek: steampunk fantasy
Liczba Stron: 448
ISBN: 978-83-7881-851-9

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Kerber
Kerber
3 lat temu

Pierwszy tom rzeczywiście grzeszy powtarzalnością lotosów i wstawek językowych. W kolejnych tomach seria mocno dojrzewa i moim zdaniem, nie zasługuje na łatkę „młodzieżówki”, tylko staje się przyzwoitym fantasy. Nawet romansik zostanie wykorzystany bardzo fajnie. Gorąco polecam. Tym bardziej, że to porządny steampunk który nie ogranicza się do zarzucania nas goglami, gorsetami i zębatkami, by było fajnie i ładnie – ma coś do powiedzenia.

Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + niebanalne realia <br /> + nienaganny styl autora<br /> + świetne opisy walk i krajobrazów<br /> + dużo interesujących bohaterów</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – po kiego grzyba tyle japońskich wtrętów<br /> – i jeszcze ten nieszczęsny romans w trójkącie<br /> – powtarzalne opisy dotyczące zniszczeń spowodowanych lotosem </p> Japoński steampunk pisany przez Australijczyka. Recenzja książki Tancerze Burzy
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki