SIEĆ NERDHEIM:

Wszystko fajnie, tylko że to nie Midsomer. Recenzja serii 24. serialu Morderstwa w Midsomer

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne

Z tradycyjnymi serialami, które utrzymują się na antenie przez lata, jest jeden problem – przed ich twórcami stoi wyzwanie zachowania pierwotnego poziomu tytułu oraz elementów, które zadecydowały niegdyś o jego popularności. Nie inaczej jest w wypadku brytyjskich Morderstw w Midsomer, których już 24. serię w marcu i kwietniu premierowo wyemitował w Polsce kanał BBC First. Moje relacje z tą produkcją są pokręcone, o czym opowiedziałam jakiś czas temu w opublikowanym na naszych łamach felietonie. W dużym skrócie: zaczęłam od „nowej” ery (odcinki po 2011 roku), potem wbiłam się w „starą” (odcinki z lat 1997-2011) i „nowa” przez to zbladła w moich oczach, a pokazana u nas w zeszłym roku najświeższa seria 23. swoim poziomem mocno podcięła moje nadzieje na Midsomer w dawnym stylu. Ale jako że nadmiernie przywiązuję się do odcinkowców, które choć raz mnie uwiodły, żywiłam nadzieję na zmiany na lepsze w przyszłości. I oto nadeszła seria 24., a ja pełna ufności zasiadałam co środę do seansu.

Nie chcę już na początku wychodzić na wredniaszkę, ale nowa transza odcinków równie dobrze mogłaby się nazywać Śladowe ilości Midsomer w Midsomer. Tak jak zostało powiedziane, od porównań z poprzednimi seriami – zwłaszcza najstarszymi – przy tym tytule nie sposób uciec. Być może na tym polega cały żart. Że przeciętny, nieznający dotychczasowej historii Morderstw w Midsomer oglądacz nie zauważy żadnych problemów z nową serią. Wszak pozornie wszystko jest tu na miejscu. Mamy zabójcze zagadki, upartych detektywów, zwroty akcji, świadków oraz podejrzanych z angielskiej prowincji, do tego ładne obrazki… Tak, jak powinno być w serialu kryminalnym. Tylko że Morderstwa nigdy zwykłym kryminałem nie były.

W tej recenzji pozwolę sobie używać oryginalnych tytułów odcinków, ponieważ Midsomery na różnych swoich etapach potrafią u nas dostać nawet po kilka różnych tłumaczeń i mam pewne obawy, że również przy tych epizodach kiedyś może to nastąpić.

Pierwszy odcinek, The Devil’s Work, zwiastował poziom ciut lepszy od serii 23. i ewentualny powrót do klimatów sprzed lat. Choć w baaardzo rozwodnionej wersji. Znów mamy typowy dla tego tytułu temat bogatych oraz niezbyt normalnych angielskich rodzin szlacheckich, ich brzydkich sekretów i wątpliwych motywacji. Wprawdzie ta konkretna historia nie wnosi powiewu świeżości do midsomerskiego uniwersum (niezadowoleni z testamentu dziedzice, szarpaniny o majątek – to wszystko już było przerabiane), ale na tle dziwactw poprzedniej serii wygląda nieźle. Niestety odcinek drugi, Book of the Dead, wypada już gorzej. Pomysł był fajny: stara książka z zagadkami, rzekomo mającymi prowadzić do ukrytego skarbu, morderstwo jej autora i obsesja chciwości wśród czytelników. Tylko że jego rozwinięcie stanowiło zbiór chwytów typowych dla każdego obecnego telewizyjnego kryminału, pozbawionych choć cienia lokalnego kolorytu. Odcinek trzeci, Claws Out, również marnuje potencjał punktu wyjścia (śmierć „psiego detektywa”), dodatkowo jeszcze mocniej od poprzednika obładowując akcję zbędnymi wątkami. Chyba bardziej powiązanymi z życiem osobistym postaci gościnnych niż z samą intrygą. O ile poprzednie odsłony serii 24. oglądałam z jako takim zaciekawieniem, tutaj po pierwszej godzinie zaczęłam się nudzić. A czwarty, finałowy epizod, A Climate of Death… O, on zasługuje na osobny akapit.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne

Jednym z najbardziej problematycznych odcinków poprzedniej serii był dla mnie (i wielu innych widzów) jej finał, Dressed to Kill. W realia serialowego hrabstwa, gdzie jeszcze do niedawna nie bycie hetero albo pozamałżeński romans budziły często małomiasteczkowe oburzenie lub wstyd, wciśnięto imprezę dla drag queens, do której większość miejscowych ma pozytywny stosunek. Morderstwa nigdy nie próbowały sięgać po popularne tematy „pod publiczkę”, a tutaj tak zrobiono; jakby licząc, że wtedy nikt nie zauważy słabej fabuły i niedopasowania do świata przedstawionego. Niestety lub stety, niektórzy zauważyli. A Climate of Death popełnia dokładnie te same błędy. Znów przypadkowy, niepasujący do konwencji serialu modny temat – tym razem ekologia i walka ze zmianami klimatu – wrzucony został pomiędzy rysowaną grubą krechą fabułę oraz antypatyczne, wręcz papierowe postacie. A były elementy, które prosiły się o ładne opracowanie bez tego nachalnego „dodatku” rodem z medialnych nagłówków. Amerykanin szuka swoich brytyjskich korzeni, miejscowi szykują się do konkursu jedzenia ostrych papryczek, pojawia się wątek fetyszystów stóp… Z tego dałoby się skleić pokręconą historię w stylu dawnego Midsomer. Ale nie, po co. Dopiero potem zrozumiałam, skąd to podobieństwo do Dressed to Kill – oba odcinki mają tę samą scenarzystkę. Ktoś tam w produkcji widocznie uwielbia wchodzić dwa razy do tej samej rzeki.

W tych fabułach boli też to, co uwiera mnie w Morderstwach już od pewnego czasu, a mianowicie formulatywność. Dawne odcinki, zwłaszcza ze „starej” ery, eksperymentowały z konstrukcją opowieści. Raz wychodziło lepiej, raz gorzej, ale przynajmniej nie było nudno. A od pewnego momentu „nowej” ery regułą stało się powtarzanie schematu: zawsze mamy trzy zabójstwa na odcinek, z czego co najmniej jedno dokonane teatralną, efektowną metodą. Przyjmuje się, że ten drugi element jest typowy dla serialu od zarania jego dziejów, ale to nieprawda. Poza tym nawet kiedy już się w nim ten motyw pojawił, zawsze był wiarygodnie dopasowany do akcji. W ostatnich seriach pachnie już wyłącznie sztuką dla sztuki. Szczególnie że jedno z morderstw z odcinka 3 jest mało realistyczne nawet jak na standardy Midsomer, gdzie czasem przymyka się oko na drobne nieścisłości dla dosmaczenia fabuły. Dodajmy do tego wszystkiego fakt, iż śmierć ogółem zrobiła się tutaj strasznie tania. Ten problem pojawia się w Morderstwach nie od wczoraj, ale i tak mierzi mnie to. Bo w „starej” epoce zgony budziły więcej zamieszania, żałoby otoczenia – nie miało się poczucia, że wszyscy podejrzanie szybko przechodzą nad kolejnymi zabójstwami do porządku dziennego.

Tak, jak wspomniałam na początku, Morderstwa w Midsomer nigdy nie należały do zwyczajnych seriali kryminalnych, twardo trzymających się znanych klisz. Zwłaszcza w pierwszych seriach było w jego fabułach coś podskórnie prześmiewczego, świadomie trawestującego schematy czy oczekiwania widzów. W przytulnych angielskich wioskach rodem z powieści Agathy Christie bezlitośnie zabijano, a uroczy sąsiedzi okazywali się zimnokrwistymi mordercami, ewentualnie osobami zaangażowanymi w dwuznaczne aktywności. Przy okazji twórcy nie tracili kontaktu z rzeczywistością, zgrabnie balansując pomiędzy realizmem a ekranową atrakcyjnością kryminalnej intrygi. Zobrazuję to barwnym przykładem z opisywanej najnowszej serii. W odcinku 3 pada dowcipny tekst, jak to pewna pani miała rzekomo nakarmić koty ciałem swojego męża – w „starej” erze nie byłby on żartem, tylko całkiem realistyczną perspektywą. Współczesne Morderstwa w Midsomer przez większość czasu traktują siebie zbyt poważnie i w najnowszych odcinkach znów da się to odczuć. Owszem, były zabawne momenty, ale spora ich część podpadała pod czerstwy humor współczesnych brytyjskich odcinkowców, o nieprzyjemnym posmaku bycia wymuszonym, oczywiście kompletnie niepasujący do Midsomer.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne

Specyficzny klimat serialu zawsze budowała również warstwa techniczno-wizualna. Nieco filmowe zdjęcia, charakterystyczna ścieżka dźwiękowa autorstwa Jima Parkera, nastrojowe lokacje. W „nowej” erze bywało z tym gorzej niźli w „starej”, ale niektórzy z twórców jeszcze próbowali się starać. Od serii 23. ma się wrażenie, że przestali i Midsomery na pierwszy rzut oka nie różnią się od każdego innego odcinkowca. Obraz w ostrym HD, przesadnie wybarwiony w postprodukcji, z nadużywaniem ujęć „z ręki” albo nadmiernie dynamicznych najazdów kamery. Muzyka? Z kompozycji Parkera ostał się jedynie temat przewodni. Już w serii 21. pałeczkę przejął ktoś inny, ale dopiero teraz odczułam pewną bylejakość jego utworów. Niewyróżniające się, bezpieczne kawałki, brzmiące, jakby wykorzystano je wcześniej w miliardzie innych bieżących produkcji. A lokacje? Dobrze obroniły się zamkowe wnętrza z odcinka 1 oraz posiadłość nad wodą z odcinka 3 – i chyba tylko one. Ja wiem, że być może w prawdziwym życiu angielska wieś nie wygląda już tak oldschoolowo jak dziesięć czy dwadzieścia lat temu, ale czy nie możemy na ekranie trochę skłamać w tej kwestii?

Podczas seansów serii 24. bacznie obserwowałam również perypetie głównych bohaterów. Wszak mamy tu do czynienia z postaciami, które towarzyszą widowni dosłownie od lat. Inspektor John Barnaby i jego żona, nauczycielka Sarah pojawiają się na ekranie od trzynastu. Ich córeczka Betty – od jedenastu. Sierżant Jamie Winter – od ośmiu. Fleur, pani patolog – od pięciu. To dość długo, by nie tylko do nich przywyknąć, ale również dość dobrze poznać ich osobowości. Gdyby ktoś miał oceniać te ostatnie na podstawie odcinków najnowszej serii, miałby naprawdę wielki problem. Czuć mocno, że scenek rodzajowych z rodziną Barnabych i Winterem jest niewiele w stosunku do scen z bohaterami gościnnymi. Tak, stałe postacie robią bardziej za „klamrę” dla śledztwa tygodnia niż za protagonistów, jakimi byli do tej pory. Nie widzimy Sary podczas jej nauczycielskiej pracy, choć kiedyś jej życie zawodowe było regularnie wzmiankowane. Sceny z życia rodzinnego Barnabych w większości przypadków wydają się wstawione do scenariusza ze względu na powiązanie z intrygą tygodnia albo potraktowane po łebkach jak zło konieczne. Sprawę ratuje tylko odcinek 1, wykorzystujący Betty w kryminalnej fabule i dając jej nieco więcej „czasu ekranowego”. Napędza rodzicom niezłego stracha, częstuje tatę przygotowanym według historycznego przepisu obiadkiem… Dotąd miało się wrażenie, że od kiedy ta bohaterka osiągnęła pewien wiek (czytaj: przestała być słodkim maluszkiem), scenarzystom zabrakło na nią pomysłu – toteż każda próba przełamania tej tendencji cieszy. Nawet jeśli grająca Betty mała aktorka nie jest materiałem na gwiazdę.

Gorzej, że nasi starzy przyjaciele z ekranu zachowują się, jakby nie byli sobą. John swoim przemądrzalstwem absolwenta psychologii kiedyś mnie często denerwował – teraz oddałabym wiele za tego Barnaby’ego sprzed paru serii, bo przynajmniej był jakiś. Winter też nie zachwyca wyrazistością. Wprawdzie w odcinku 2, podobnie jak w niektórych przeszłych epizodach, na widok książki z zagadkami wychodzi z niego typowy dorosły nerd, ale… Szkoda tylko, że owa ciągłość charakterologiczna wynika głównie z tego, że scenariusz tej historii oraz tamtych poprzednich napisała ta sama osoba. Sarah jedynie w odcinku 1 zachowuje się po swojemu: jak nowoczesna, aktywna mamuśka, z zapałem pomagająca córce w przygotowaniu się do dnia tematycznego w szkole. Potem staje się platformą do przedstawienia powiązanego z cotygodniową fabułą wątku w formie nowego hobby, nie zawsze pasującego do znanej nam już osobowości pani Barnaby. W odcinku 4 dochodzi wręcz do okrutnego kuriozum – na fali fascynacji ekologicznym stylem życia Sarah zmienia się w obsesyjną bestyjkę, z uśmiechem żony ze Stepford przymuszającą męża do podążania za wymyślonym przez nią planem. W jakiś sposób oberwało się od scenarzystów nawet Paddy’emu, psiakowi Barnabych. Zazwyczaj sprytny, a przy tym całkiem posłuszny, na potrzeby jednorazowych żartów w odcinku 3 zostaje zmieniony w nieusłuchanego przygłupka. Chociaż najgorzej w nowych epizodach i tak wypada Fleur. Kiedyś co najwyżej lekko uszczypliwa, wykorzystująca przewagę wynikającą z bogatych doświadczeń życiowych – teraz zrobiła się otwarcie wredna bez powodu. Ba, w wypadku stosunku pani patolog do Wintera jej zachowanie niebezpiecznie ociera się o mobbing. Choć twórcy próbują je przedstawiać jako bardzo zabawne.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne

Żeby nie było, że wszystko w pisaniu stałych bohaterów w serii 24. wypadło słabo, warto wymienić pozytywy. Parę momentów w finałowej scence „rodzinnej” odcinka 1 przypomina nam, że hej, państwo Barnaby serio się kochają i nie zamieniliby siebie na nikogo innego. Zachowano trochę nieufny stosunek Paddy’ego do Fleur (bo jak można wierzyć babie, która sugerowała kiedyś właścicielom w twojej obecności, że trzeba cię wykastrować?). To, jak John podchodzi do zdrowotnych soczków od żony w odcinku 4, zabawnie zgrywa się z tym inspektorem, którego dotąd znaliśmy – rozmiłowanym w dobrym, niekoniecznie dietetycznym jedzonku. Nawet taki drobiazg jak to, że miejscowa policja ma takie samo logo, co na samym początku serialu… Ale podobnych rzeczy jest bardzo niewiele i nie rekompensują one braków czy niedociągnięć. Ma się nawet wrażenie, jakby to, co dobre i miłe, wyszło twórcom przypadkiem albo od niechcenia. Plus ogólne niedopasowanie poszczególnych elementów do tego, co już wiemy o bohaterach albo do siebie nawzajem. Od początku Morderstw w Midsomer scenariusze odcinków pisali różni autorzy, ale dopiero w ostatnich dwóch seriach aż tak czuć, że ci obecni chyba kompletnie nie oglądają się na kolegów i każdy sobie rzepkę skrobie.

A co z obsadą gościnną? Trzeba oddać honor twórcom, że seria 24. w każdym odcinku ma chociaż jednego aktora o statusie gwiazdorskim plus paru minimum rozpoznawalnych – seria 23. na braku takowych koszmarnie się przejechała. Dlaczego to jest takie ważne? Oczywiście, że od zawsze znane twarze w Morderstwach były niemal regułą! W odcinku 1 ładnie zaprezentował się Peter Serafinowicz w roli zwichrowanego artysty Luciena, zaś w odcinku 2 – Selina Cadell jako zdeterminowana poszukiwaczka skarbów i przedstawicielka wymierającego w Midsomer gatunku zakręconej starszej pani. Aż jestem w stanie wybaczyć twórcom, że pani Cadell pojawiła się jako już trzecia gościnna postać od początku historii tej produkcji. Tak, jestem marudą. Tak, ponowne obsadzanie aktorów, którzy już kiedyś w serialu zagościli, to powszechna praktyka w Morderstwach już od czasów „starej” ery. Ale i tak mi ona przeszkadza, zwłaszcza że tym razem takich „powtórek” było kilka. Jednak z drugiej strony nie zabrakło kompletnie nowych dla tego tytułu twarzy, także można powiedzieć, że się trochę wyrównuje.

Zaczynałam seans serii 24. Morderstw w Midsomer z nadzieją, skończyłam rozczarowana. Może to jest nienachalna, w miarę solidna kryminalna historyjka z prowincji. Może to Ojciec Brown we współczesnych realiach, na lekkim koksie i bez księdza. Ale na pewno nie Morderstwa w Midsomer. Twórcy już jakiś czas temu wpadli w pułapkę nieradzenia sobie z wieloletnim dziedzictwem serialowego uniwersum (ba, przecież „nowa” era częściowo zaczęła się od świadomego odrzucenia jego części), ale jakoś próbowano to zrekompensować innymi rzeczami. Aż do ostatnich serii. Obecny stan przygód detektywów z hrabstwa Midsomer budzi w nieco bardziej świadomym widzu jakiś rodzaj złości, buntu przeciwko spłaszczeniu i przycięciu do pospolitych ram produkcji niegdyś mającej własny, wyjątkowy charakter. Złości bezsilnej, bo przecież mimo niedobrych zmian nowe serie zbierają mnóstwo pochwał w internetach, a krytyką zdaje się nikt nie przejmować, na czele z twórcami…

Choć może i tak powinniśmy się tu w Polsce cieszyć, że możemy kolejne odcinki oglądać na świeżo i sami je oceniać? Bo – uwierzcie lub nie – Morderstwa są na bieżąco sprzedawane zagranicznym nadawcom, a w ich ojczyźnie fani dopiero teraz mogą zobaczyć na małym ekranie poprzednią, dwudziestą trzecią serię. Dotąd była dla obywateli Zjednoczonego Królestwa dostępna jedynie na jednej platformie VOD o dość kosztownym abonamencie, choć wcześniej przed dekady ten tytuł stanowił produkcję totalnie telewizyjną. I ta tendencja trwa już od kilku ładnych lat.

Coś się dzieje w hrabstwie Midsomer. Niekoniecznie dobrego.

SZCZEGÓŁY
Tytuł polski: Morderstwa w Midsomer
Tytuł oryginalny: Midsomer Murders
Producent: Bentley Productions
Reżyser: Roberto Bangura, Gill Wilkinson, Paul Gibson, Leon Lopez
Scenarzysta: Julia Gilbert, Jeff Povey, Helen Jenkins, Maria Ward
Platforma: telewizja (w Polsce emitowany przez BBC First)
Gatunek/Typ: serial, kryminalny
Data premiery: 4 grudnia 2023 (świat), 13 marca 2024 (Polska)
Obsada: Neil Dudgeon, Fiona Dolman, Nick Hendrix, Annette Badland i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Z tradycyjnymi serialami, które utrzymują się na antenie przez lata, jest jeden problem – przed ich twórcami stoi wyzwanie zachowania pierwotnego poziomu tytułu oraz elementów, które zadecydowały niegdyś o jego popularności. Nie inaczej jest w wypadku brytyjskich Morderstw w Midsomer, których już 24. serię...Wszystko fajnie, tylko że to nie Midsomer. Recenzja serii 24. serialu Morderstwa w Midsomer
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki