SIEĆ NERDHEIM:

Zbir 2.0. Recenzja komiksu Hillbilly tom 1

A pod obwolutą, co miło zaskakuje, oprawa pasująca do „The Goon”. Komiksy będą do siebie pasować na półce, co jest miłą niespodzianką.
A pod obwolutą, co miło zaskakuje, oprawa pasująca do „The Goon”. Komiksy będą do siebie pasować na półce, co jest miłą niespodzianką.

Uwielbiam Erica Powella. To chromolony mistrz komiksu (językowa surowość zamierzona), ale od tuzów wyspecjalizowanych w kombinacjach metanarracyjnych i niezmiernie głębokich wyciskaczach łez odróżnia go praktycznie wszystko. To fachowiec od pożywnej papki, od opowieści, które potrafią poruszyć bez kija w dupie. Naturalnie, jako fan autora, bardzo cenię również komiks The Goon. Wyrwany ze snu w środku nocy mógłbym nawet rzucić tym tytułem w odpowiedzi na pytanie o ulubione dzieła w całym medium. Oczywiście więc, gdy dowiedziałem się o polskiej premierze Hillbilly, oczy zapłonęły mi zielonkawym, piekielnym ogniem hype’u.

Na stronach młodszego kuzyna swojego opus magnum Eric Powell zabiera nas w niejako podobne rejony. Klimatycznie, nie geograficznie. To świat zbliżony do naszego, większość miejsc będzie określać podobna nomenklatura, ale za kruchą granicą rzeczywistości zdecydowanie bardziej widoczne są tu wszystkie nadnaturalne brzydkoryjce. Zrządzeniem losu również nasz główny bohater, Rondell, jest w sumie jednym z nich. To rosły chłop, zarośnięty jak król meneli, ponury niczym dziwacznie żulerska wersja kultowego Kruka. Wędrując po lasach Appalachów, roni z pustych oczodołów czarne, krokodyle łzy nad truchłami złowrogiego tałatajstwa wszelkiej maści. Tałatajstwa własnoręcznie zresztą powalonego, zwykle za pomocą ogromnego tasaka podpierdzielonego niegdyś z kuchni samego Diabła, ale to już osobna historia. Ją też będziemy mieli okazję tutaj poznać.

Seems legit.
Seems legit.

Nie jest trudno dostrzec podobieństwa łączące komiksy Hilbilly i The Goon, to jawna strefa komfortu autora. W antologicznej mieszance pulpowej grozy inspirowanej klasyką horroru przychodzi nam śledzić losy nieco gburowatego osiłka, co przeciwności bierze na klatę, zwykle z rozpędu i z ogromną skutecznością. Wolałbym się jednak skupić na różnicach, bo totalna wtórność nigdy nie jest fajna, a jakość historii o ponurym rębaczu skrywa się właśnie w tym, co go od Zbira odróżnia. Balans poszczególnych elementów obu układanek jest zupełnie inny, chociaż klocki nań przeznaczone pozostają niemalże identyczne.

Wcześniej Powell serwował nam makabryczną komedię przypadku z często mocno rubasznym humorem, tutaj to przeradza się w historię o niemalże baśniowym charakterze, przypowieści zatopione w mitologii najbardziej dzikich gór Stanów Zjednoczonych. Stosunkowo częste retrospekcje (i introspekcje) obnażające w The Goon całkiem oczywistą głębię nieumiejętnie skrywaną przez twardoskórego protagonistę przeszły tutaj na pierwszy plan, zaraz obok oszczędnie dawkowanego, bardzo sprawnego światotwórstwa. Nasz kloszardzki wiedżmin Rondell jest samotnikiem, częściowo z konieczności. Poza potężną niedźwiedzicą Lucille, większość potencjalnie bliskich mu osób ryzykuje śmierć w przeklętym wirze otaczającego go szaleństwa, na co zresztą dostajemy bezpośredni przykład wewnątrz tego tomu. Schemat raczej oklepany, ale komplikuje go nieco fakt, że Rondell właściwie sam obrał taką drogę.

„To Catch a Predator” edycja leśna.
„To Catch a Predator” edycja leśna.

Nie samymi smętami człowiek jednak żyje, a i humoru w Hillbilly nie brakuje. Komediowa strona twórczości Erica Powella od zawsze wydawała mi się nieodłączną częścią specyficznej, groteskowej atmosfery. Miejscami ordynarne świntuszenie pasowało idealnie do przegniłej makabry, absurd tańcował zgodnie z obrzydliwością. Mimo to w moich tekstach o The Goon łatwo znaleźć te chwile, w których moja (bardzo tolerancyjna) granica dobrego smaku została przekroczona. Tutaj to się nie zdarza. Powell chyba dojrzał, bo żartów jest tylko troszkę mniej, ale zachowując chwilami mocno abstrakcyjny i grobowy charakter są zwykle wymierzone zdecydowanie lepiej. Prostolinijna powaga, folklorowy mistycyzm napędzanej bimbrem dziczy i luzowanie gaci w odpowiednich momentach zdają się receptą na sukces. Odważę się stwierdzić, że tutaj dostajemy Powella w najlepszym wydaniu.

Facet dojrzał też zresztą graficznie. Zawsze był artystą uzdolnionym, bardzo świadomym granic swoich możliwości, trzymającym się swojego stylu, ale chętnym do szukania optymalnych rozwiązań. Na przestrzeni lat obserwowałem, jak szukał perfekcji między gołymi szkicami, wyblakłymi akwarelami i twardym konturowaniem. Na etapie powstawania Hillbilly autor dotarł już do genialnego wniosku, że zamiast wybierać jedno rozwiązanie, można łączyć je wszystkie w zależności od potrzeb danej sceny. Kompozycyjnie nie ma szaleństw, dynamika i szczegółowość może was nie porażą, ale dostajemy tutaj piękną fuzję stylu à la Mike Mignola z klasyką rodzaju (musiałem poszperać, bo miałem na końcu języka) Jacka Davisa. Pozornie proste rysunki w duchu staroszkolnego cartoonu amerykańskiego wymaglowanego z równie bliską wielu sercom stylistyką starych horrorów. Rozpoznawalne na pierwszy rzut oka.

Jak rzadko kiedy, śmiechłem na głos.

Jakiś czas temu zacząłem już myśleć, że dziadzieję i zaczynam szukać dziury w całym, bo coraz częściej zdarzało mi się w recenzjach narzekać. Albo mi przeszło (wiosna robi swoje?), albo trochę lepiej dobieram komiksy. Fajnie coś czasem dosadnie zjechać, ale zdecydowanie bardziej wolę polecać wam rzeczy dobre, a do takich Hillbilly z pewnością należy. Choć nie rewaluuję swojego uwielbienia względem całej serii o Zbirze, to już na mocno wstępnym etapie zapoznawania się z losami Rondella mogę stwierdzić, że to one są owocem szczytowych umiejętności autora. Podkręcenie najmocniejszych elementów dotychczasowej twórczości Erica Powella przy jednoczesnej minimalizacji szkód wywołanych wcześniej brakiem humorystycznych hamulców dały nam opowieść, która na biegunie przeciwnym od sztywnej pretensjonalności nie razi głupotą. Doskonała zabawa w mrocznym lesie. Polecam sobie do tego puścić jakiś amerykański black metal z Appalachów, a potem chłonąć tę atmosferę gór okrytych mgłą i niezliczoną ilością drzew, których korzenie żywią truchła nieszczęśników pożartych przez jakąś wiedźmę, skunkso-małpę albo dowolnego innego kolegę Mothmana.

A jakbyście chcieli konkretne rekomendacje w ramach tego black metalu to serio bardzo mi tu pasowały do lektury poniższe albumy:
Panopticon – Kentucky
Skagos – Anarchic
Falls of Rauros – The Light that Dwells In Rotten Wood
Alda – Tahoma

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Hillbilly tom 1
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Eric Powell
Rysunki: Eric Powell
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: fantasy, groza, komedia
Data premiery: 20.03.2024
Liczba stron: 132
ISBN: 9788367725255

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
spot_img
Uwielbiam Erica Powella. To chromolony mistrz komiksu (językowa surowość zamierzona), ale od tuzów wyspecjalizowanych w kombinacjach metanarracyjnych i niezmiernie głębokich wyciskaczach łez odróżnia go praktycznie wszystko. To fachowiec od pożywnej papki, od opowieści, które potrafią poruszyć bez kija w dupie. Naturalnie, jako fan autora,...Zbir 2.0. Recenzja komiksu Hillbilly tom 1
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki