Książka o grupce śmiertelnie chorych dziewczyn zamkniętych w internacie na wyspie inspirowana prozą VanderMeera – a do tego pochwalona przez niego. Mistrz ekohorrorów napisał o powieści Rory Power: „będziemy świadkami pojawienia się nowej gwiazdy literackiej”. Z jednej strony to kawał komplementu, z drugiej – ten czas przyszły zastanawia.
Na pierwszy rzut oka (tytuł i okładka) nie miałam najmniejszej ochoty na Dziewczyny. Dopiero rekomendacja VanderMeera i rzadki nadmiar wolnego czasu skłoniły mnie do ściągnięcia z Legimi tekstu. To niedługa historia, a początek wydał mi się bardzo sugestywny. Główne bohaterki zostały celnie naszkicowane kilkoma zdaniami. Otaczała je ciężka atmosfera szkoły pełnej cierpiących na coś tajemniczego nastolatek podzielonych na towarzyskie grupki i głodnych – bo kwarantanna utrudnia dostarczanie na wyspę jedzenia. Rytm życia dziewczyn wyznaczały skąpe posiłki i granice: pokoju, szkolnego budynku i otaczającego go podwórza. Dalej był już tylko dziki las, chory jeszcze bardziej niż one, i zimne morze.
Wszystko to razem wydaje się z jednej strony bardzo intensywne i ciekawe, z drugiej – trochę oklepane. Napisano już wiele „bildungsromanów” o dzieciakach uprawiających niezdrowe wojny podjazdowe w odizolowanych szkołach, Anihilacja doczekała się sławy i ekranizacji, powstały niezliczone mangi school life na podobne tematy. Rory Power zupełnie nie udaje się odróżnić od tej klasyki na poziomie fabuły czy konstrukcji świata przedstawionego. Pokazuje go sugestywnie (jak mówi w wywiadach – miejsce akcji jest dla niej najważniejsze w procesie twórczym), ale zdarza jej się zupełnie bezbarwny fragment.
Siłą tej prozy są za to migawki: bardzo intensywne, sensualne fragmenty opisujące samopoczucie dziewcząt. Ich głód i strategiczne podejście do procesu rozdawania jedzenia. Chłód panujący na wyspie, dotkliwy, ale dający im poczuć, że jeszcze żyją. Świadomość zmienianego chorobą, potworniejącego w zupełnie przypadkowy sposób ciała (to udana, nawet jeśli prosta, metafora dojrzewania). Próby nauczenia się czegoś w rodzaju zasad chorowania, zrozumienia, czym będzie kolejny atak i ile czasu jeszcze im zostało. Jeden z lepiej opisanych wątków pokazuje uczucie rodzące się pomiędzy dwiema bohaterkami. Co ciekawe, trudno tu mówić o romansie, Power bardzo sprawnie ogrywa ten motyw, pozwalając nam zrozumieć emocje dziewczyn i nie idąc w przewidywalne rozwiązania. Osobiście dostrzegam wspominany przez VanderMeera talent właśnie w psychologicznej warstwie Toxycznych dziewczyn.
Trudno mi powiedzieć więcej o tłumaczeniu Piotra i Pauliny Bogdanowicz, nie czytałam jeszcze oryginału. Wydaje się sprawne, dyskutować można za to o decyzji dotyczącej tytułu. Po angielsku to po prostu Wilder Girls, co bardzo pasuje do charakteru choroby bohaterek, ale także charakterów odizolowanych od świata dziewcząt. Toxyczne dziewczyny skupia się z kolei na nazwie tej przypadłości (TOX) i niewątpliwie wywołuje skojarzenia z okrucieństwem i niezdrową atmosferą mogącą panować w internacie. Krótko mówiąc, zamiast intrygować i dodawać książce lekkości, niepotrzebnie ją udziwnia.
Toxyczne dziewczyny to debiut Rory Power, więc cierpi na kilka chorób okresu dziecięcego. Na szczęście nie należy do nich rozwlekłość – autorka panuje nad narracją, woli niedopowiedzieć, niż wdawać się w drobiazgowe rozważania. Potrafi też kilkoma pociągnięciami pióra stworzyć postać i osadzić ją w fascynującym otoczeniu. Jeśli w kolejnej książce rozwinie fabułę i będzie trochę mniej czerpać z książek swoich mistrzów, napisze coś naprawdę dobrego. Możliwe, że już napisała, kolejna powieść Power jest prawie skończona, ma nosić tytuł Cheerleaders. Tymczasem jeśli tęsknicie za Anihilacją i nie macie jeszcze dosyć powieści o szkolnych dręczycielkach, Dziewczyny powinny was zainteresować.
Szczegóły (polska wersja):
Tytuł: Toxyczne dziewczyny
Wydawnictwo: NieZwykłe
Typ: powieść
Gatunek: steampunk, przygodowa, young adult
Data premiery: 2019
Autor: Rory Power
Tłumaczenie: Piotr Bogdanowicz, Paulina Bogdanowicz