W niemal każdym komiksowym uniwersum dochodzi do pewnych zdarzeń, mających na celu restart serii. W DC mieliśmy The New 52, które przerodziło się w Rebirth. Marvel z kolei pozostał przy Marvel Now!, dodając jedynie 2.0 na końcu nazwy. Ale jak ta zmiana wpłynęła na bohatera poniższej recenzji?
Zanim przejdziemy do sedna, sprawdźmy kto stoi za scenariuszem nowej serii. Gerry Duggan? Aha, czyli możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego. Mając już doświadczenie z wcześniejszymi „deadpoolami” autorstwa tegoż pana, podszedłem do komiksu z ogromnym niepokojem (patrz: Martwi prezydenci). Ale i z odrobiną nadziei (patrz: Łowca dusz). Za to bez żadnych obaw mogłem przyglądać się planszom, ponieważ odpowiedzialny za rysunki Mike Hawthorne to nie byle artysta. Jego prace podziwiać możemy między innymi w dobrze przyjętym Conan: Road of Kings.
Po wydarzeniach z Tajnych wojen Deadpool postanawia uczciwie zarabiać. I mało tego, znaczną część swoich przychodów przeznacza na Avengersów. Aby jednak hajs się zgadzał, najsłynniejszy najemnik na świecie potrzebuje pomocników. W tym celu zatrudnia kilkoro zakapiorów, którzy przywdziewając czarno-czerwony kostium, zaczynają trzepać kasę na swój sposób. Raz skutecznie, innym razem niekoniecznie. Koniec końców w mieście pojawia się nowy gringo i to taki, który za wszelką cenę chce popsuć dobrą reputację Wade’a Wilsona. Krew leje się hektolitrami. Deadpool rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, ale żeby nie doszło do pomyłki, każdy z jego pomocników przywdziewa strój w innym kolorze (że niby takie Wściekłe psy?). Rozpoczyna się polowanie, w którym swoje pięć minut ma nawet podstarzały kolo w niebieskim uniformie z białą gwiazdą oraz tania podróbka Robin Hooda. Ale jest jeszcze ktoś. I to osoba, która zaczyna tęsknić za znikającym na wiele tygodni Wade’em. Czasem tęsknota współgra ze złością, a ta z kolei potrafi z kobiety uczynić potwora. Pod warunkiem, że jest człowiekiem. A ta akurat nie jest.
Pierwszy zeszyt otwierający nową serię przygód gadatliwego najemnika,zatytułowany Deadpool: nuworysz z nawijką z całą pewnością nie należy do topki, choć na pocieszenie przyznam, że bije na głowę wspomnianych w drugim akapicie Martwych prezydentów. Czego zabrakło? Oczywiście większej dawki głównego bohatera. Za mało w tym wszystkim „deadpoolowego” humoru. Za mało wulgarnych nawijek. Jest za to przesyt postaci próbujących naśladować swojego idola. Przysłowie o „sześciu kucharkach” idealnie pasuje do tego zeszytu.
Nie można się za to przyczepić do plansz. Ręka Hawthorne’a nie szczędzi na detalach. Kadry ukazujące walkę są przedstawione dynamicznie, a inne postaci z uniwersum mające swój gościnny występ, ani trochę nie różnią się wizualnie od pierwowzorów. Jednym słowem jest to jeden z nielicznych mocnych punktów komiksu.
Czy Nuworysz… jest wart przeczytania? Hmm… Dla zagorzałych fanów popieprzonego najemnika każda pozycja, gdzie w kadrach przewija się charakterystyczna czerwona maska z czarnymi plamami, będzie godna polecenia. A co z pozostałymi czytelnikami? No cóż… Pozycja w sam raz na jeden raz. Taka do obiadu. Albo na kibelek. Lub do komunikacji miejskiej.
Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne pozycje przyniosą więcej humoru i więcej pana w czarno-czerwonym kostiumie. Nie ma co się też zrażać do Duggana. Chłop stara się jak może, a że wraz z rosnącym numerem każdego zeszytu (czyt. Marvel Now!) było nieco lepiej niż na starcie, widać światełko w tunelu. Małe, ale zawsze.
Serdecznie dziękujemy Wydawnictwu EGMONT za podesłanie egzemplarza do recenzji.
Szczegóły:
Tytuł: Deadpool Tom 1: Nuworysz z nawijką
Wydawnictwo: Marvel Comics / Egmont
Typ: komiks amerykański
Gatunek: superbohaterski
Data premiery: 23 styczeń 2019
Scenariusz: Gerry Duggan
Ilustracje: Mike Hawthorne
Liczba stron: 120