Podziwiam debiutantów. Wydanie własnej książki wymaga nie lada odwagi. Szczególnie kiedy mówimy o gatunku fantasy, który, mimo ogromnych sukcesów rodzimych autorów na tym polu, nadal kojarzy się raczej z bajkami dla starszych dzieci, co zawęża grono potencjalnych odbiorców.
Nie będę się w tym miejscu rozwodzić nad bezzasadnością takiego myślenia, różnorodnością literatury fantastycznej, ani o dojrzałości, jaka potrafi cechować ten gatunek, gdyż akurat w tym przypadku jest to książka raczej młodzieżowa i niestety, niemal całkowicie pozbawiona głębi. Tak, podziwiam odwagę debiutantów. Jednocześnie nie rozumiem, dlaczego tak wielu z nich, nie mając warsztatu, doświadczenia, a w tym przypadku nawet spójnej wizji wykreowanego przez siebie świata, decyduje się na rozpoczęcie swojej kariery od kilkusetstronicowej powieści?
Gdy w moje ręce trafiło „Polowanie”, byłam pełna optymizmu. Bardzo ładnie wydana, ciekawa grafika na okładce z lakierowanymi elementami, opis też obiecywał ciekawą przygodę. Mój entuzjazm opadł jednak już w trakcie czytania pierwszego rozdziału. W tym miejscu muszę zganić Initium za pracę redaktorską. Ilość powtórzeń i błędów stylistycznych jest tak przytłaczająca, że naprawdę trudno przymknąć na nie oko. Jak potrafię zrozumieć brak lekkości w opisach debiutującego Tomasza Kamińskiego, tak nie znajduję wytłumaczenia dla tak rażącego niedbalstwa w redagowaniu książki do druku. Zacznijmy jednak od początku. W pierwszych rozdziałach zostajemy zapoznani z miejscem akcji, a owo jest całkiem intrygujące. Opis położonego wśród mokradeł Bermeld niezmiennie przywoływał wspomnienie Cytadeli z Heroes III (skojarzenia z grami komputerowymi nie są zresztą bezzasadne, o czym później), ale już jego mieszkańcy wyznający tak zwany Rygor, ze swoimi legendami, zamkniętą, nieufną społecznością i wszystkimi potworami wokół przypominają raczej mroczną aurę Lovecraftowego horroru.
W pierwszym rozdziale jesteśmy świadkami pewnej kłótni, która obnaża zabobonne i okrutne zwyczaje bagniaków, oraz porwania dziecka przez tajemniczą bestię. Wtedy pojawia się on. Strażnik Wiary. Rycerz Zakonu Płonącej Wstęgi. Sługa Płonącego Boga. Wstęga. Po prostu paladyn setnego poziomu, który potrafi ukryć pełną zbroję płytową i wielki dwuręczny miecz pod zwykłym płaszczem podróżnym. Kadrian korzysta z boskiej Mocy, którą wykorzystuje do zadawania świętych ataków magicznym orężem, leczenia czy rzucania zaklęcia mrozu. Nie żartuję. W pewnym momencie nawet kończy mu się „mana”. Szczęśliwie tylko na chwilę, bo zaraz znowu wywołuje magiczne fajerwerki.
Mimo że mamy dość rozwleczony opis historii tego świata i panującej w nim sytuacji politycznej, to jest on wrzucony zupełnie niepotrzebnie, gdyż cała historia dzieje się wśród bagien. To jest akurat plus, nasz Strażnik nie będzie ratował całego świata, a akcja skupia się na lokalnych problemach, mrocznych tajemnicach społeczności i historii bohaterów. To mogłaby być całkiem niezła powieść detektywistyczna osadzona w realiach fantasy. Zamiast tego otrzymujemy typowego seryjniaka spod znaku Magii i Miecza ze wszystkimi ogranymi kliszami. Magowie w podniebnych miastach, steampunkowe mechaniczne golemy, wiwerny, zombie, rasa jaszczuroludzi, skrytobójcze kotołaki, uśpione smoki, okrutni orkowie… czego tam nie ma. Ciągle miałam przed oczami świat Elder Scrolls czy innego Warcrafta. Fabuła też jest skonstruowana jak jeden długi quest. Kadrian chodzi od miejsca do miejsca, nie odpoczywa, nawet nie zdejmuje zbroi. Za to wspomina. Dużo wspomina.
Bohaterowie, z Kadrianem na czele, są boleśnie płytcy i sztampowi. Niby retrospekcje powinny nadać im jakiegoś charakteru, ale wychodzi to bardzo średnio. Gruby, chciwy Wójt, okrutni najemnicy, wredna starucha. Dawna towarzyszka Strażnika, karczmarka Issera, niby ma jakieś zalążki temperamentu, niby się buntuje, niby tupie nóżką, ale w końcu ulega posągowemu urokowi Rycerza. Bo ten ma takie piękne, błękitne oczy. Nawet mój ulubiony bohater, Łowca, żyjący na bagnach samotnik, szybko zostaje odarty z jakiejkolwiek tajemnicy i robi to, co akurat jest potrzebne autorowi, nawet jeśli kompletnie przeczy to jego charakterowi. Z kolei bohaterowie trzecioplanowi są, bo są. Mam wrażenie, że o części wątków autor po prostu zapomniał, albo porzucił je w trakcie pisania. W rozbudowaniu charakterystyk postaci na pewno nie pomagają dialogi. Te są dwojakie: albo składają się z krótkich, urywanych zdań, albo zmieniają się w długi monolog, jakby wygłoszony do czytelnika, mający na celu zapoznanie go z sytuacją. Najczęściej ma to miejsce w trakcie walki. Przeciwnicy rozgadują się w zupełnie nieadekwatnych momentach, niczym antagonista w Bondzie, który tłumaczy swoje zamiary, dając Agentowi 007 czas na uratowanie sytuacji.
Od połowy książki fabuła się zagęszcza i nareszcie wzbudza jakiekolwiek zainteresowanie, chociaż jest poprzerywana wyjątkowo długimi retrospekcjami, albo wyżej wspomnianymi dialogami ciągnącymi się przez całe rozdziały. Zamysł jest dobry, bo dopiero pokonując kolejne strony powieści dowiadujemy się o konstrukcji świata przedstawionego, przeszłości bohaterów i o tym, jak wpływa na ich relacje, ale wykonanie już kuleje. Środek akcji, dramatyczna sytuacja, nasz bohater jest bliski śmierci… świetny moment na wspominki z dzieciństwa, nieprawdaż? Albo na lekcję historii. Taka konstrukcja bardzo wybija z rytmu i całkowicie niweluje napięcie, jakie z trudem udaje się Kamińskiemu osiągnąć.
Zakończenie jest za to całkiem niezłe, szczególnie w porównaniu z drogą, która do niego prowadzi. Po raz pierwszy zostałam czymś zaskoczona. Szkoda jedynie, że dopiero na ostatnich stronach.
Autor niestety operuje dość skromnymi zasobami słownictwa, stąd, jak sądzę, cała masa powtórzeń. Jeśli ktoś raz został porównany do wilka, to zostanie nim nazwany jeszcze kilka kolejnych razy. Albo do kotki. Issera skacze jak kotka, patrzy jak kotka, a nawet stoi nad ladą jak kotka. W jednym akapicie. Naprawdę, drogi autorze, zrozumiałam za pierwszym razem. Gdzieniegdzie wrzucone są slangowe określenia, które zupełnie nie pasują do kreowanego świata, jak „kutafon”, czy „pozer”.
Do pełnego obrazu dorzućmy masę błędów logicznych. Wyżej wspomniana peleryna niewidka, pod którą można schować charakterystyczną zakonną zbroję i nie wzbudzać przy tym podejrzeń, to tylko szczyt góry lodowej. W innym miejscu Kadrian obserwuje dwójkę przybyszów i nie potrafi określić ich płci, bo ich sylwetki maskują te nieszczęsne płaszcze, ale już po chwili pojawia się zdanie, że od początku słusznie zakładał, że jedno z nich to kobieta, innej rasy zresztą. Przybysze niby zachowują się tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi, a zaraz potem upewniają się, że obserwuje ich „wystarczająca ilość par oczu”. Albo bohater w jednej chwili jest przerażony spokojem i łatwością, z jakimi zranił swojego dawnego przyjaciela, a dwa zdania później ma wyrzuty sumienia, że go jednak nie zabił.
W błędzie jest jednak ten, kto łudzi się, że to celowy zabieg mający na celu wskazanie jakichś wewnętrznych rozterek bohatera. Zazwyczaj po dwóch przeczących sobie akapitach temat zostaje urwany bez żadnej konkluzji. Takich sprzeczności jest cała masa. Bohaterowie mówią jedno, żeby zaraz sobie zaprzeczyć. Nie zgadzają się sami ze sobą nawet we własnych myślach.
Budowanie napięcia również nie wychodzi najlepiej. Autor z pewnością zna zasadę strzelby Czechowa, ale korzysta z tego środka mało subtelnie lub wręcz nieumiejętnie. Strzelba nie tyle wisi, co sama wpada w dłoń, odciąga kurek i wskazuje cel. Wystrzał nie następuje w trzecim akcie, a dwie strony później, przez co czytelnik zostaje pozbawiony elementu zaskoczenia.
Podsumowując, „Polowanie” nie jest dobrą powieścią. Zawiera kilka niezłych pomysłów, tyleż mocnych scen, miejsce akcji potrafi zaintrygować, a wszystko prowadzi do niezłego i nieoczywistego zakończenia. Niestety braki w warsztacie autora, brak korekty i rozwleczenie wszystkiego na niemal pięćset stron sprawia, że jest to książka, którą czyta się naprawdę z wielkim trudem. Gdyby zamiast całego tomiska Kamiński zdecydował się na zamknięcie całej przygody w opowiadaniu, a może nawet serii opowiadań, bo świat ma ku temu potencjał, to moja ocena byłaby wyższa. Niestety w tej formie kilkudniowa przeprawa z Kadrianem i tajemnicami Bermeld była dla mnie po prostu męczarnią.
Jeśli chcielibyście mimo wszystko przekonać się na własnej skórze, czy warto po „Polowanie” sięgnąć, Initium udostępniło obszerny fragment audiobooka, do którego link znajdziecie poniżej.
Tytuł: Polowanie
Wydawnictwo: Initium
Autor: Tomasz Kamiński
Data premiery: 21.09.2020
Gatunek: fantastyka
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-66328-41-9
Chętnie przeczytałem Twoją recenzję, bo mam podobną opinię na temat tej pozycji. Tym bardziej dziwi mnie fakt tak wysokich ocen na portalach, chociażby na „lubimy czytać”. Nie rozumiem tego. Tam ktoś dał nawet 10-tki!!! Potrafisz to wytłumaczyć? A książka jest słaba.
Zajrzałam na Lubimyczytać i nie jestem w stanie pojąć tak wysokich ocen. Z gustami się nie dyskutuje, ale sam sposób konstruowania zdań i te nieszczęsne powtórzenia powinny z automatu obniżyć ocenę o kilka oczek.
To w dużej mierze wina wadliwej blogosfery, gdzie wystawia się dziesiątki na podstawie okładki i dobrej zabawy z czytania z zupełnym pominięciem wszelkich wad (ewentualnie faktu, że to akurat egzemplarz recenzencki), a głównym argumentem na korzyść książki jest „ale mi się podobało” (ten tekst działa jak karta wyjścia z więzienia, tylko że wychodzisz z dyskusji). Mnie w ten sposób zaskakiwały oceny Heksalogii o wiedźmie Anety Jadowskiej (ale tutaj rzeczywiście przy odpowiednim podejściu i ułożeniu się względem serii można mieć z tego dobrą zabawę, a i przymknąć oko ba charakterystyczne podejście autorki) czy „Żniwiarza” Pauliny Hendel.