SIEĆ NERDHEIM:

Debiut pełen magii, krwi i tajemniczych istot. Recenzja książki Cień utraconego świata

Jeden z nielicznych spokojnych momentów w wyprawie drużyny.

Cień utraconego świata to dla australijskiego pisarza Jamesa Islingtona debiut. Stanowi jednocześnie pierwszy tom Trylogii Licaniusa. Ta opasła, licząca niemalże dziewięćset stron powieść może przerazić swoją objętością, ale mogę was zapewnić, że jak was wciągnie, to wcale tego nie odczujecie. Jest to doprawdy udana pozycja i oby więcej książek takiej jakości ukazywało się w Polsce.

Gatunkowo można to zaszufladkować jako dark fantasy. Dużo mroku, walki z potężnymi, przerażającymi istotami. Do tego dochodzi brutalność, definiowana jako graficzne opisy tego, co ostrza (tudzież magia) robią z żywym ciałem. Mamy także uprzedzenia, echa nie tak dawnego konfliktu (wojna domowa zakończyła się na trzydzieści dwa lata przez czasem akcji) i prześladowania. Zdecydowanie jest to tytuł skierowany do dorosłego odbiorcy. Nie znajdziemy tu epickich starć całych armii wspieranych przez oddziały czarodziejów. Znajdziemy za to krew, pot i łzy i nieustanną walkę o przetrwanie, o prawdę, czy sprawiedliwość społeczną jednostek.

Davian uczy się w szkole magii na czarodzieja. Z jakiegoś powodu nie ma jednak dostępu do swojego daru – próbuje na wszelkie sposoby się przełamać, ale jego wysiłki spełzają na niczym. Pewnego pięknego dnia zostaje wysłany po zakupy do miasta położonego pod szkołą. Tatuaż na przedramieniu, który identyfikuje go jako tego posługującego się magią, motywuje u miejscowej ludności otwartą odrazę, a kupcy chcą się go jak najszybciej pozbyć. W szkole zbliża się czas prób i chłopak rozpaczliwie poszukuje sposobu na to, by jednak cokolwiek pokazać i nie zostać poddanym procesowi zamiany w Cienia (czyli na bolesne odbieranie daru, co manifestuje się wizualnie siateczką czarnych nici wokół oczu). W mieście spotyka jedynego traktującego go życzliwie wysokiego rangą maga, który mówi mu, że rada postanowiła dość znacznie przyspieszyć proces egzaminacji, co odbiera mu jakąkolwiek szansę na nagłe i cudowne odkrycie umiejętności.

Davian z duszą na ramieniu wraca więc do szkoły na, według własnego przekonania, ostatnią noc w roli ucznia. Niespodziewanie przychodzi do niego wspomniany czarodziej i każe wyruszać na północ  z ważną misją, uciekając jednocześnie przed wyrokiem. Okazuje się, że bariera postawiona dwa tysiące lat temu w celu ochrony południa kontynentu przed północnymi horrorami słabnie i trzeba ją wzmocnić. Pojawiły się bowiem pogłoski, że straszne stworzenia sieją spustoszenie w przygranicznych miejscowościach i wioskach. Pogłoski te są powszechnie ignorowane i nikt z tym nic nie robi. Młody chłopak ma zbadać sprawę, a pomóc mu ma tajemniczy sześcian, który dostaje jako swoistego przewodnika. Davian, nie zastanawiając się długo, pakuje się i wychodzi, mówiąc wcześniej Wirrowi (uczeń magii – przyjaciel bohatera, gotów na próby i najprawdopodobniej zdałby je z bardzo dobrym wynikiem) gdzie i dlaczego się udaje. Wirr postanawia dołączyć do wyprawy, na co uciekinier ostatecznie przystaje po próbach wyperswadowania kumplowi tego pomysłu. Panowie chcą także wtajemniczyć Ashalię, z którą tworzą zgrane trio, ale dochodzą do wniosku, że na wyprawę do dormitorium dziewczyn nie ma czasu. Obaj nie mają zielonego pojęcia, co ich czeka w trakcie tej podróży i kogo poznają. Młoda kobieta z kolei zostaje w szkole i jej losy są nie mniej dramatyczne od eskapady chłopaków.

Trudno tu jednoznacznie wskazać głównego bohatera. Uwaga autora rozbija się między kilkorgiem postaci i każda z nich dostaje sporo czasu. Jeśli już miałbym kogoś wyróżnić, to byłby do Davian. Do grona potencjalnych protagonistów dołączają oczywiście Ashalia i Wirr. Później grono to się powiększa o kolejnych parę osób, w tym Taerisa Sarra. Kim on jest i dlaczego połączył swoje losy z młodymi uczniami, musicie odkryć sami. Jest parę postaci, które polubiłem, ale nie uświadczymy tu kreacji wybitnych. Mimo tego godni wyróżnienia są chociażby księżniczka Karaliene czy brat króla pełniący funkcję strażnika północy – Elocien. To jednak tylko przykłady, znalazłoby się bez większego wysiłku parę innych. Pod tym względem ani nie ma na co narzekać, ani nie ma powodów do pisania pieśni pochwalnych. Brak tu też na pewno postaci nudnych czy zupełnie sztampowych. Każdy jest przynajmniej w umiarkowanym stopniu interesujący.

Cała fabuła rozgrywa się na terenie kilku miast i dróg między nimi. Davien z ekipą (mniejszą czy większą) są zmuszeni do wędrówki z miejsca na miejsce, a my przemieszczamy się razem z nimi. Jest kilka naprawdę interesujących lokacji, jak chociażby stolica królestwa Andarry (najważniejszy fabularnie kraj) Illin Illan, a także opuszczone miasto Deillanis, gdzie panują nietypowe warunki atmosferyczne i zmienione są zasady korzystania z magii. Poznajemy także kraj zwany Desriel. Jego obywatele muszą się podporządkować surowemu rygorowi ustalonemu przez grupę fanatyków. Oprócz tego żyjący tam Obdarzeni mają naprawę trudno. Ogólnie opisy potrafią zainteresować daną lokacją i z przyjemnością je czytałem.

Historia jest poprowadzona w bardzo szybkim tempie. Właściwie akcja pędzi non stop, nie zatrzymując się ani na chwilę. Skaczemy praktycznie co rozdział od bohatera do bohatera i widzimy, co się u każdego z nich dzieje. Autor dba o kreowanie napięcia, kończąc każdy fragment tekstu z hukiem. Chce, abyśmy czuli non stop niedosyt i niepokoili się o losy naszej grupki. Można się bez problemu zaangażować i to na dobre. Ja przestawałem brnąć przez kolejne karty powieści tylko wtedy, gdy wzywały mnie obowiązki, bądź gdy byłem po prostu zmęczony. I to właśnie fabuła jest głównym aspektem, dla którego tak chwalę Islingtona.

Stylistycznie jest bardzo poprawnie. Nie znalazłem nic, czego mógłbym się czepiać. Może nie doświadczymy tu błyskotliwych starć słownych, gdzie postacie będą rzucać non stop celnymi ripostami, ani metafor i opisów godnych naśladowania, ale nic tu nie powoduje odruchu odłożenia książki na półkę.

Polecam bliższe zaznajomienie się z debiutem Australijczyka. Historia jest wartka i wciąga po same uszy. Bohaterowie potrafią sobą zainteresować, nawet jeśli nie zachwycają. Świat przedstawiony intryguje swoimi lokacjami, polityką, istotami, czy systemem magii. Styl też prezentuje pewien satysfakcjonujący poziom. Wszystkie elementy składowe dobrej powieści znajdziemy u Islingtona bez problemu. Stąd bez wahania wystawiam dziełu autora wysoką ocenę i życzę sobie i wam: oby więcej takich dobrych debiutów na rynku.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Cień Utraconego Świata
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Autor: James Islington
Data Premiery: 05.05.2021
Gatunek: dark fantasy
Liczba Stron: 880
ISBN: 978-83-7964-643-2

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
Cień utraconego świata to dla australijskiego pisarza Jamesa Islingtona debiut. Stanowi jednocześnie pierwszy tom Trylogii Licaniusa. Ta opasła, licząca niemalże dziewięćset stron powieść może przerazić swoją objętością, ale mogę was zapewnić, że jak was wciągnie, to wcale tego nie odczujecie. Jest to doprawdy udana...Debiut pełen magii, krwi i tajemniczych istot. Recenzja książki Cień utraconego świata
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki