SIEĆ NERDHEIM:

Gdzie leży pies pogrzebany? Recenzja komiksu Życie wesołe smutnego psa Corneliusa

Portret artysty z czasów młodości?
Portret artysty z czasów młodości?

Pierwszy niecierpliwy kontakt z Życiem wesołym smutnego psa Corneliusa– znacie to pospieszne, losowe kartkowanie, pomlaskujący chciwie wzrok… – natychmiastowo wzbudził we mnie skojarzenia z komiksem Życie i czasy Charliego Chan Hock Chye, za którego polskim wydaniem również stoi Mandioca. Kalejdoskop stylów, czytelne nawiązania do różnych form komiksu, encyklopedyczny blok przypisów i zniewalający zasięg iluzji, odpowiedzialnej za rozsiadające się niespiesznie wrażenie, że no, mocium panie, no, no, to ci będzie, ani chybił, jakiesik magnum novum absolutum, na które respons dać stosowny niełacno przyjdzie, psiajucha…

Po pełnej lekturze z premedytacją wstrzymałem się od jakiegokolwiek researchu na temat autora i dzieła, bo też komiks Marca Toricesa jest tak fantazyjnie nieprzewidywalnym, paradoksalnym organizmem samożywno-pasożytnicznym, że najlepiej po prostu dać mu przyzwolenie na swobodę eksperymentalnych działań w naszym mózgu. Taka moja rada. A jeśli kto jednak pozostaje szczególnie ciekaw moich wyimkowych wrażeń z trwającego wciąż eksperymentu, niechaj czyta dalej.

Drrr! Drrr! Drrramat w zasięgu!
Drrr! Drrr! Drrramat w zasięgu!

Faza pierwsza – intelektualna wyższość. Hmm, tak, to taki antropomorficzny bohater niezguła, kafkowski charakter zwierzaka zaszczutego przez chorobliwą potulność i naiwność. Prześladowcza udręka niepewności i śmieszne ambicje pisarskie u psa, który pracuje jako „konserwator powierzchni płaskich”, czyli zwyczajnie jedzie na mopie w kompleksie sportowym Turbo Diesel Club. Cud, że jego szef, Marius, konkretny facet, a przecież już staruszek i na wózku, w ogóle trzyma go w pracy. Bo że siostrzenica szefa, Alspacka, okazuje naszemu fajtłapie sympatię, to nieszczególnie dziwi – młoda, energiczna psica, taka zdrowa serdeczność. A ten co? Chciałby coś, a nie wie, co. A jak już może w końcu coś zrobić, coś, co dowiedzie jeśli nie jego rozsądku, to przynajmniej poprawnie reagującego sumienia, to kładzie wszystko. I znowu. I znowu. Żałosny panikarz i solipsysta. Nie da się mu współczuć.

Faza druga – emocjonalny sprzeciw. Co ten Torices chce osiągnąć? Rozrysowuje podręcznikowe przykłady społecznych układów wegetacyjnych, pozorów wartości pracy, przyjaźni, poczucia bezpieczeństwa… Tak, widzę, zrozumiałem, że ten Cornelius to ciamajda masochistycznie zmagająca się z aurą opisaną przez jego toksyczną znajomą, żabę Avalutsę, jako „bezsens roztaczający się wokół twojej postaci”. Czy może to bardziej przejaw sadyzmu autora? I nic się tu nie zmieni, nic?

Corneliusie, ty fallusie...
Corneliusie, ty fallusie…

Faza trzecia – kompensująca forma. No, ale przy tym cóż to za pomnik sztuki komiksowej! Ile tu świadomości, swobody, wyobraźni i dowcipu! Forma i styl zmieniają się nieustannie. Cała narracja podlega fragmentarycznej perspektywie stripu, jednoplanszówki, okładki, ilustracji, dodatku prasowego, każdorazowo z poszanowaniem puenty (zazwyczaj absurdalnej, obraźliwej lub sarkastycznej). Istotność tego zabiegu podkreślają licznie obecne na stronach wersje logotypów serii, których tapetowe zestawienie znajduje się na wyklejce okładki. Zdumiewające, ile te przyrastające patchworkowo kawałeczki wnoszą do fabuły samym swoim deseniem. Również postaci bohaterów co rusz ulegają plastycznym przeobrażeniom, a przecież nigdy nie traci się orientacji, kto jest kim. A dlaczego w takim kształcie i kolorze? Psie krwie, to nie tylko formalna ekstrawagancja, to śmieszno-straszna, narosła wokół studium jednego modela galeria psychicznej trzęsionki, interwałów lęku, apatii i sztucznej euforii.

Faza czwarta – psychologiczne chaszcze. Parodia egzystencjalizmu, kpinki z treningu mentalnego, zezowanie do terapeutycznego pamiętnika? Zaproszenie do analizy wszystkiego, co próbuje być słownym dowodem krępujących emocji? Lub uwolnionych, co narzuca się w zestawieniu kryzysowych sytuacji Corneliusa i Alspacki. Tyle tu rozsianych po bohaterach przejawów niedowartościowania i osamotnienia (oczywiście najbujniej rozrosłych pośród białej sierści Corneliusa), tyle różnych rodzajów gleb, że odechciewa się plewienia. Naprzeciw retorycznego pytania – śmiać się, czy płakać – zdecydowanego argumentu na to, że śmiać, śmiać, śmiać do skutku, dostarcza Alspacka. Tak, nastrój komiksu zdecydowanie najzwięźlej oddaje jeden z pojawiających się na jego stronach podtytułów – „Dramatic funnies”.

Pod osłoną uśmiechu!
Pod osłoną uśmiechu!

Faza piąta – monumentalność autotematycznej fikcji. Sam prolog można by potraktować jako zgrabnie przerysowany dowcip, przychylnie nastrajający wobec globalnego „precedensu”, jakim ma być fenomen postaci Corneliusa. Ale jego rozwinięcie w przypisach to już wyrafinowane szaleństwo mistyfikacji, które dowodzi wszechogarniającej obecności psiego bohatera nie tylko w dziejach republiki Majami. To również anarchistycznie natchniony, bombastyczny paszkwil pod adresem przemysłu komiksowego i wydawniczego (wzorzec amerykański), show-biznesu, praw autorskich, edukacyjnego i propagandowego wymiaru sztuki oraz politycznych absurdów. Między innymi, bo to nie wyczerpuje listy zagadnień, a tym bardziej nie uzmysławia podniosłego nonsensu ich prezentacji. Przykładem niech będą omawiane tamże społeczne akcje na terenie republiki Majami – kolejno alfabetyzacyjna i deerudycyjna.

Faza szósta – tr(op)owieść. Koci duet detektywistyczny – Detektywka i Fringüelo – pracujący nad sprawą porwania Alspacki, wprowadza kolejny poziom parodystycznie profesjonalnej gry pozorów. Dodatkowo szybko przyjmuje formę spin-offu kuszącego do odrębnych interpretacji na temat klisz gatunkowych. Dochodzeniowa logika jest mniej istotna od przygodnej paplaniny i takoż ujawnionych grzeszków.

Faza siódma – literatura a życie. Trauma jako możliwy wyzwalacz i hamulec ekspresji, emocjonalne żerowisko, wyznaniowa technika pisarska – wszystko pomiędzy biegunami samoświadomości, jakie wyznaczają Cornelius i Alspacka. Sny o potędze, desperacka idea publicznego wykazania swojej wyjątkowości i odwrotnie, skromna uważność, chroniona prywatność pamięci i przeżyć. Głos w kwestii samokontroli autora, szczerości dzieła, wkraczania w misterium procesu twórczego, ale czy tylko bezwzględnie ironiczny? Ech, ten pies to naprawdę kozioł ofiarny na grządce/plantacji/rżysku sztuki… A jeszcze ten metaforyczny nawias, jaki pośród wszystkich zdań (a bywa, że jest ich sporo – literacka tradycja monologu wewnętrznego u ścierającego się z samym sobą pisarza zobowiązuje) tworzą bezsłowne sekwencje otwierająca i finałowa, ta przeczysta bańka psiej naiwności, tęczowego zachwytu, heraldycznego uszlachetnienia…

Przygody dziecięce? No co, przecież każdy dorosły kiedyś był dzieckiem!
Przygody dziecięce? No co, przecież każdy dorosły kiedyś był dzieckiem!

Faza ósma, dziewiąta, dziesiąta, łączna, wtórna, przejściowa, raport, aport, support… Nie uda mi się tutaj wyczerpująco zasygnalizować wszystkich faz odbioru komiksu Marca Toricesa, przy czym każda kolejna potwierdzałaby jedynie, że Życie wesołe… dostarcza obficie materiału badawczego ambitnym komiksologom i prowokuje do poszukiwań terminu, który w świecie komiksowego medium stałby się odpowiednikiem liberatury w literaturze. Z tych powodów ocena walorów formalnych długo przeważała u mnie nad potrzebnym emocjonalnym pobudzeniem. Nadszedł jednak moment, który sprowadził te dwie wartości na wspólny tor i rozpoczął żywiołowe namnażanie wymienionych faz. Pozostaję pod wpływem eksperymentu, jakiego zakres w filozoficznym ujęciu „zbieżności przeciwieństw” zapowiada przecież sam tytuł. Więcej – sam czuję się jego częścią, bo przecież nie tylko przysłowiowy pies leży tam pogrzebany. Czy wręcz – rozgrzebany.

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Życie wesołe smutnego psa Corneliusa
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz i rysunki: Marc Torices
Tłumaczenie: Jakub Jankowski
Typ: komiks
Gatunek: psychologiczny/pastisz/satyra
Data premiery: 17.09.2024
Liczba stron: 392
ISBN: 9788397166059

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
spot_img
Pierwszy niecierpliwy kontakt z Życiem wesołym smutnego psa Corneliusa– znacie to pospieszne, losowe kartkowanie, pomlaskujący chciwie wzrok… – natychmiastowo wzbudził we mnie skojarzenia z komiksem Życie i czasy Charliego Chan Hock Chye, za którego polskim wydaniem również stoi Mandioca. Kalejdoskop stylów, czytelne nawiązania do...Gdzie leży pies pogrzebany? Recenzja komiksu Życie wesołe smutnego psa Corneliusa
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki