SIEĆ NERDHEIM:

Lekcja dyskretnego ziewania. Recenzja komiksu Zamek Śpiący

Witaj, wyczekiwany przybyszu! Tzn. czytelniku.
Witaj, wyczekiwany przybyszu! Tzn. czytelniku.

Tam, gdzie bajki jeszcze żyją, nikt się nie zastanawia, czy są dobre, czy złe, poetyczne czy też budzące niesmak dorosłych ludzi: znamy je i lubimy, bo takie otrzymaliśmy w spadku, cieszymy się nimi, nie szukając przyczyn tej radości”. Taką wykładnię długowiecznej atrakcyjności bajkowych i baśniowych fabuł podali bracia Grimm w 1819 roku w przedmowie do wiadomego zbioru wiadomych utworów. Obecnie kwestia rozporządzania ogólnodostępnym „spadkiem” wyszła daleko poza bezprzyczynową „radość”. Metatekstowe wypiętrzenia, alternatywne wersje, retelling – to zabiegi, poprzez które konkretne baśniowe wątki i postaci same stają się „przyczyną” oczekiwanej „radości”, ułatwiając przy tym kandydatom do sukcesji kwestię, hmm, marketingu. Efektem są przykłady zarówno błyskotliwego pomnażania, jak i skandalicznego marnotrawstwa rzeczonego „spadku”. A jak obchodzi się z nim Linda Medley w Zamku Śpiącym?

Tytuł jasno określa, która z klasycznych baśni jest punktem startowym opowieści. Upragnione dziecko królewskiej pary, klątwa wiedźmy pominiętej przy chrzcinach, feralne wrzeciono, stuletni sen. Tylko w tym przypadku królewna po cudownym wybudzeniu odjeżdża hen, daleko ze swym wybawicielem, zarzucając tym samym spodziewane powinności godnej dziedziczki rodzinnych dóbr. Lata płyną, a Zamek obrasta w nową legendę jako miejsce schronienia dla wszystkich udręczonych życiową niedolą wyrzutków oraz różnych (w tym antropomorficznych) wolontariuszy dbających o ciepłą, przychylną atmosferę. Do tej baśniowej komuny udaje się Jaine, ciężarna dziewczyna, licząc na opiekę pozbawioną dociekań na temat jej wcześniejszego życia. Na miejscu dyskretni mieszkańcy poza pomocą uraczą ją krzepiącymi, uciesznymi, wzruszającymi etc. opowieściami o własnej i cudzej przeszłości.

Ej, Pani Wiedźmo, a witruwiańskie proporcje?
Ej, Pani Wiedźmo, a witruwiańskie proporcje?

Pierwszy epizod Zamku Śpiącego ukazał się w 1996 roku, a kształt wydania zbiorczego, którego pierwszy z dwóch tomów prezentuje nam Kultura Gniewu, domknął się w roku 2013. Liczne opinie krytyczne na przestrzeni tych lat złożyły się na wysoce pochlebną ocenę tytułu, a jej przykładem jest i obecna w polskim wydaniu, zawierająca „ubaśniowiony” w formie życiorys artystyczny Lindy Medley, przedmowa Jane Yolen. Z niej właśnie przytaczam następujące zwroty: „cudowne chwile nagłych olśnień”, „w pełni ukształtowany świat”, „feministyczna baśń, pełna wyobraźni, serca, śmiechu, miłości i prawdy”. Jednak po lekturze otwierającego tomu komiksu widzę w nich raczej panegiryk niż słowa, pod którymi bez oporów złożyłbym swój podpis i to ze świadomością rozwinięć wątków, jakich spodziewam się po drugim tomie. Dlaczego?

Omawiany tom Zamku Śniącego wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich – poza wspomnianą już sekwencją startową obejmującą trzy rozdziały – skupia się na prezentacji mieszkańców zamku i ich codziennego życia, w które nieco ożywienia wnosi Jaine i spodziewane narodziny jej dziecka (które zresztą nastąpią). W tej części komiksu znajdziemy faktycznie tropy prowadzące do różnych baśni, ale w moim odczuciu są to ślady wiodące w jedną stronę – do korzeni. Aluzje do baśniowego uniwersum nie decydują o fabule, raczej ją przyprawiają dla umocnienia wrażenia, że tytułowy zamek jest miejscem, które podtrzymuje sens wiary w wartość dobra i wspólnoty zbudowanej wokół życzliwości i zaufania. Granicę podziału wyznacza rozdział 11 (wszystkich jest 19, przy czym nie mają równej długości), otwierający szkatułkową opowieść skoncentrowaną wokół zakonu brodatych Pocieszycielek, których członkinią jest jedna z mieszkanek zamku – siostra Miła. Ta część ma charakter feministycznego manifestu odwołującego się do legendy o Świętej Wilgefortis, czym umacnia wcześniejszą, uosobioną przez Jaine, krytykę obyczajowego ubezwłasnowolnienia kobiety w społeczeństwie (aranżowane małżeństwa, przemoc domowa, samotne macierzyństwo).

Demoniczny śmiech do samodzielnego dubbingu.
Demoniczny śmiech do samodzielnego dubbingu.

I właśnie odtąd pogrążałem się coraz bardziej w niedowierzaniu w nowoczesną „baśniowość” świata Zamku Śpiącego, a i tradycyjne kryteria baśni objawiały mi się w dość naiwnym wydaniu (co już zresztą rozpoczęło się w pierwszej partii opowieści). Chciałbym, aby w tej sprawie głos zabrały choćby moje redakcyjne koleżanki – Aga „Fushikoma” Czoska i Sylwia „Lou” Kaźmierczak – bo owa feminizująca koncepcja opowieści Medley prezentuje mi się po prostu miałko. Tak, bez wątpienia wskazuje problemy (patrz koniec poprzedniego akapitu), ale w ich ujęciu nie wykracza poza poziom emocjonalności opery mydlanej czy dydaktycznie bezpiecznej opowiastki dla młodszego odbiorcy. Pomimo obecności w Zamku Śpiącym tak frapujących mnie elementów jak apokryfy i legendy, cyrk i gabinety osobliwości, no i baśnie, rzecz jasna, wizyta w nim nie przyniosła mi wiele ponad przewidywalny wykaz stereotypów relacji damsko-męskich, damsko-damskich i męsko-męskich z uwzględnieniem różnic klasowych, kulturowych i etnicznych. Drażniła mnie i pobudzała do pobłażliwych prychnięć tak naiwna w efekcie próba restytucji świata, w którym jest słuszne miejsce na dobro i współczucie, a i poczucia humoru wyraźnie nie współdzielę z autorką.

Tak, to mój główny osobisty zarzut – ckliwość i pobieżność wątków. Wystrzegam się tego sformułowania, ale niech zgrzeszę, bo i tak dość już wylałem żółci, zatem niech się ono pojawi: „niewykorzystany potencjał”. Masa postaci (z przewagą nowych, nieskoligaconych z konkretnymi pierwowzorami, co stanowi plus), możliwych relacji, sposobności do wejścia w to „wspólne życie” wraz z bohaterami, a wszystko okazuje się upupione w krainie łagodności. I nie zmienią tego uśmiechnięte przekomarzanki Siostry Miłej z pomniejszym demonem, Leedsem, które pewno miały podtrzymać w fabule owo rozmycie stref wpływów Sił Stwarzających Świat i Człowieka; nie zmienią tego przejrzyście obliczone na efekt występy, hmm, łobuzów (bo na miano Czarnych Charakterów nie zasługują); nie zmienią tego momenty, dla których szukałem usprawiedliwienia, dywagując, czy autorka świadomie decyduje się na uproszczenia i poszerza strefę bezpieczeństwa, by w ten sposób wyrazić coś innego, czy też właśnie TO jest sednem przekazu. Tak czy siak, odwołuję się znów do słów z otwierającego tę recenzję akapitu – nie doszukałem się „przyczyn radości”, nie u siebie (już sam fakt konieczności doszukiwania się ich podważa autentyczność kluczowej przyjemności czytania), ale nie odmawiam ich autorce i nie zamykam drogi do Zamku Śpiącego innym czytelnikom.

Jak już uciekasz, zadbaj o odpowiednio dramatyczną atmosferę.
Jak już uciekasz, zadbaj o odpowiednio dramatyczną atmosferę.

Jak widać, rozważania nad schematami fabularnymi pochłonęły mnie bardziej niż ich graficzna realizacja. Wstęp podkreśla znaczenie, jakie dla pracy Lindy Medley ma twórczość Arthura Rackhama, brytyjskiego artysty, który zilustrował m.in. baśnie braci Grimm. Inspiracje te widać przede wszystkim w czystości linii i nielicznych przykładach kompozycji, które obejmują więcej przestrzeni, ale w kadrach nie znajdziecie ilustratorskiego rozmachu i sugestywnego, feerycznego nastroju. Po trzech otwierających rozdziałach, gdzie ukłon w stronę Rackhama jest dość wyraźny, Medley stosuje konsekwentnie uproszczoną realistyczną kreskę (i nazbyt wygładzone rysy) oraz cartoonową wyrazistość ruchu. Im późniejsze epizody, tym więcej tekstu w dymkach, co w połączeniu z niewielkimi kadrami potęguje wrażenie ciasnoty. Skutkiem tego całość narracji obrazkowej robi wrażenie poprawnej, bezpiecznej i jeszcze przed połową tomu odpuściłem sobie nadzieje na to, że przyda kolorów samej historii (i nie jest to przytyk dotyczący czarno-białego rysunku).

Czy Bociek przyniesie Zamkowi szczęście?
Czy Bociek przyniesie Zamkowi szczęście?

Nawet biorąc poprawkę na czas pierwotnej publikacji komiksu nie znajduję dlań okoliczności łagodzących wobec ogólnego niedostatku charakteru względem bogactwa „spadku” baśni. Pozwolę sobie też na koniec wytknąć autorce maleńki, ale rażący anachronizm względem Alicji w Krainie Czarów, który – poza zaburzeniem spójności stylizowanego na średniowiecze świata – stanowi wątpliwy feministycznie komentarz (nie jedyny zresztą). Czuję się zawiedziony, bo komiks wydano w pięknej, książkowej formie, a i opinie zapowiadały dzieło, które można by traktować jako prekursorskie choćby wobec takich tytułów jak Skóra z tysiąca bestii czy Piękna. I przyznaję – nie mam szczególnej nadziei na to, że drugi tom coś zmieni.

Wydawnictwu Kultura Gniewu serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł:
Zamek Śpiący
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Scenariusz i rysunki: Linda Medley
Typ: komiks
Gatunek:
fantasy/obyczajowy
Data premiery:
15.11.2023
Liczba stron: 472
ISBN: 9788367360555

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
„Tam, gdzie bajki jeszcze żyją, nikt się nie zastanawia, czy są dobre, czy złe, poetyczne czy też budzące niesmak dorosłych ludzi: znamy je i lubimy, bo takie otrzymaliśmy w spadku, cieszymy się nimi, nie szukając przyczyn tej radości”. Taką wykładnię długowiecznej atrakcyjności bajkowych i...Lekcja dyskretnego ziewania. Recenzja komiksu Zamek Śpiący
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki