SIEĆ NERDHEIM:

Dobrze o niedobrym. Recenzja komiksu Scott Pilgrim kontra reszta świata. Tom 2

Wbrew okładce, w środku na pierwszym planie nadal jest Scott.

Moja druga randka ze Scottem Pilgrimem i nadal nie wiem, czy gość jest uroczy, czy po prostu głupi, skłaniam się po równo ku jednej i drugiej opcji. Coś mnie jednak do niego ciągnie. Pomimo całkowicie nieskrywanej niedojrzałości emocjonalnej i nieskutecznie maskowanej ignorancji, chłopak ma tony uroku osobistego, nie mogę zaprzeczyć. Jest tak typowym przedstawicielem swojego gatunku, że jego ogromna popularność nosi jakieś kuriozalne znamiona nawet nie uniwersalności, ale wręcz dokumentalistycznej trafności. Na dodatek doskonale gotuje, kolana miękną. Scotta charakteryzuje nie tylko jego ego, on jest kwintesencją całego pokolenia z przesiąkającym je popkulturowym sosem włącznie. Martwi mnie ta znajomość, ale chyba nie potrafię jej zakończyć.

Drugi tom, od którego zresztą zapożyczył tytuł wzięty film z Michaelem Cerą w roli głównej, naturalnie kontynuuje wątki części pierwszej. Scott ciągnie dalej swoje cudowne, ale bezdyskusyjnie lamerskie życie. Romans z Ramoną trwa, żerowanie na współlokatorze też, a i konflikt ze złymi byłymi osiąga kolejny etap. Nie tylko głównemu bohaterowi przyjdzie jednak walczyć, same walki też nie ograniczą się do metaforycznych bijatyk (choć i tych dostaniemy sporo). Życie młodego dorosłego jest bowiem, czego się dopiero teraz tak bezpośrednio dowiaduję, pasmem ciągłych starć ze sobą i otoczeniem. Rozwiązanie najważniejszego starcia jest może nieco anty-klimatyczne, ale jeśli nadal będziemy patrzeć na całą historię jako na metaforę walki z bagażem emocjonalnym w nowych związkach, to taki krok fabularny punktuję na plus. Bardzo często zapryszczone demony przeszłości same sobie ten głupi ryj rozwalają. Nawet jeśli z początku wydają się ogromną przeszkodą.

The Clash at Demonhead brzmi totalnie jak zespół, który bym katował do porzygu.

Scott Pilgrim kontra reszta świata zaczyna się powolnie, mozolnie nawet. Intensyfikacja, którą Bryan Lee O’Malley zapodał nam poprzednio na zakończenie, ginie w zderzeniu z otwierającą ten tom retrospekcją. Wracając do klimatów a’la japońskie slice of life, poznajemy nastoletniego Scotta, historię jego młodzieńczych miłostek zanim wywiało go do Toronto. Jest to bardzo ważny fragment, bo wgląd w przeszłość czarującego kretyna zdradza nam, że od wielu lat prawie nic się nie zmieniło w zakresie jego zachowań i podejścia do związków. To był i jest umiarkowanie toksyczny idiota, wieczny gówniarz, którego beztroskę w życiu usprawiedliwia jedynie ograniczona ilość neuronów i ich nikła sprawność. Przede wszystkim jednak to jedna z najlepiej napisanych postaci, z jakimi miałem ostatnio do czynienia.

No bo łatwo jest stworzyć bohatera idealnego, pozbawionego wad boga otaczających okoliczności. Gówniana fikcja pełna jest takich kreacji. Zdecydowanie trudniej pokazać odbiorcy buca i powiedzieć: „Masz, to Twój protagonista, identyfikuj się z nim”. O’Malley opanował tę sztukę do perfekcji. W drugim tomie Scott nadal ma więcej szczęścia niż rozumu. Podejmuje niby pewne rozsądne kroki, ale robi to pod naciskiem otoczenia i to w bardzo nieelegancki i nieempatyczny sposób, co prowadzi do w sumie naturalnej eskalacji. Tak się toczy ta opowieść, młodzi ludzie nadal zachowują się absurdalnie, podejmują napędzane hormonami decyzje, a konsekwencje ich czynów kiełkują w nawozie realiów inspirowanych kretyńskimi tropesami z mang. Uwielbiam to! Wchodzi też nawet segment kulinarny, bo do lizania tyłków shounenowym kliszom brakowało tylko żarcia.

Scott, jak już mówiłem, jest nosicielem rozumu raczej prostego.

Uwielbiam zresztą też postacie poboczne. Wpółlokator Scotta, Wallace, jest przeciwwagą pierwszoplanowej durności. To chłopak powierzchownie cyniczny, prawie stereotypowy sassy queer, ale równocześnie ostoja rozsądku i nadajnik charyzmy dla odmiany podsycanej faktyczną inteligencją. To w nim i w całej reszcie obsady, którą główny bohater miał fart się otoczyć, znajdujemy punkt oparcia, we współczuciu Knives i kpinach wyrażanych przez resztę ekipy. Poza tym siłą komiksu pozostaje genialnie poprowadzony scenariusz, który czyni z tego tytułu bardzo mocną prezentację infantylnych problematyk, co to dla samych zaangażowanych są zwykle śmiertelnie poważne. Z początku tempo wydawało mi się dosyć powolne, ale ostatecznie balans między pokręconą akcją w ramach absurdów świata przedstawionego i okruchami młodzieńczego życia jest zachowany. Ten drugi aspekt pozostaje zresztą urzekająco naturalny, O’Malley potrafi pisać o impulsywnej młodzieży w przekonujący sposób a ekipa coraz bardziej cieszy różnorodnością charakterów.

Niewiele mogę rzec o rysunkach, autor jest zręcznym ilustratorem w ramach podjętej, bardzo prostej formy, która dobrze współgra z historią. Typowa baja z zachodu, bardzo elastyczna stylistycznie, niepoważna u podstaw. Gość ogarnia to medium, ale nie bawi się w pretensjonalne eksperymenty. Trafił się też moment świetnego wykorzystania klasycznego układu 9 paneli, pokaz dobrego wyczucia narracji komiksowej. Wciąż jednak ubolewam nad tym, że nie dostaliśmy wersji kolorowej i do wątpliwości odnośnie tak wysokiej ceny za tak kieszonkowy format dorzucę tu jeszcze komentarz na temat samej jakości druku. Po pierwsze, na niektórych stronach czerń mi brzydko wyblakła – aż podejrzewałem, że mi oczy bielmem zaszły. Po drugie, z jakiegoś powodu dopiero teraz zauważyłem, jak mocno prześwitują strony. Nieco grubsze kartki mogłyby choć minimalnie usprawiedliwić cenę wydania.

A wspominałem, że O’Malley fajnie rysuje tła oparte na faktycznych miejscach?

Może z tej opinii nie wyziewa jakiś przesadny entuzjazm, ale dalej czytam ten tytuł z ogromną przyjemnością, po prostu sobie przewracam kartki i na kompletnym chillu płynę przez historię. Historię napisana językiem dzisiejszej kultury, ze słowników jej najbardziej prominentnych przedstawicieli. Mocą opus magnum O’Malleya pozostaje fakt, że dzięki pokręconym elementom fabuły i settingu, wcale a wcale nie odbieram tego komiksu jak typowy melodramat young adult, choć totalnie nim jest u podstaw. Nadal mocno liczę na jakiś rozwój głównego bohatera, na razie takowego nie stwierdzono, ale i bez tego utwierdzam się w przekonaniu o zasłużonej kultowości i fenomenie Scotta Pilgrima.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Scott Pilgrim kontra reszta świata. Tom 2
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Bryan Lee O’Malley
Rysunki: Bryan Lee O’Malley
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Typ: komiks
Gatunek: obyczajowe, akcja, fantasy
Data premiery: 21.02.2024
Liczba stron: 200
ISBN: 9788367725200

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Moja druga randka ze Scottem Pilgrimem i nadal nie wiem, czy gość jest uroczy, czy po prostu głupi, skłaniam się po równo ku jednej i drugiej opcji. Coś mnie jednak do niego ciągnie. Pomimo całkowicie nieskrywanej niedojrzałości emocjonalnej i nieskutecznie maskowanej ignorancji, chłopak ma...Dobrze o niedobrym. Recenzja komiksu Scott Pilgrim kontra reszta świata. Tom 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki