
Przyznaję – gdy zachłysnąłem się debiutem Stanislasa Moussé na polskim rynku, nie zdawałem sobie sprawy, że Długi żywot jest pierwszą częścią autorskiej trylogii, której publikacja we Francji domknęła się w 2021 roku. Syn króla, jej środkowy tom, porwał mnie ponownie w głąb uniwersum urzekającego prostotą fabuły i plastycznym polotem. Gdyż Moussé startowy zestaw do modelowania średniowiecznego fantasy, czyli miecz i magię, potrafi wyzyskać wielce kreatywnie, a w jego dłoni klasyczny rapidograf zyskuje wszechpotężne moce. Co przywołał tym razem przed nasze wygłodniałe oczy?
Ano, jak z epicką zwięzłością głosi sam tytuł – rozwinięcie wątku królewskiego potomka, który na jednej z plansz Długiego żywota opuszcza mury rodzinnego zamku. Okazuje się, iż młodzian podjął się zatrudnień, które pozwalają zaliczyć go do klasy „łotrzyk/najemnik”, czy też bardziej dyplomatycznie rzecz ujmując – „łowca przygód”. W tej konkretnej wykrada miecz, rozjuszając przy tym jego olbrzymiego strażnika, przekazuje zdobycz zleceniodawcy, po czym dostaje srogi łomot od wspomnianego olbrzyma, który najpierw zdołał wydostać się spod zawaliska, w jakie obróciła się będąca jego więzieniem wydrążona góra, a po spustoszeniu napotkanego zamku i pożarciu części jego zbrojnej załogi oraz panującego tam króla wkroczył jako samozwaniec wraz z resztą armii na drogę niewybrednego podboju. Poturbowanemu księciu z pomocą przychodzi druidka (by pozostać przy klasycznym erpegowym systemie klasowym). U jej boku bohater poznaje uszlachetniający wymiar pracy w zagrodzie, rytm życia zgodny z naturą i mediacyjne właściwości fajczanego ziela. To ostatnie przynosi mu wizję prowokującą go do wyprawy, której owoc (ściślej – jajo) doprowadzi do ponownego spotkania z olbrzymem-satrapą, potwornej kumulacji pożerających/pożeranych i idyllicznie baśniowego zakończenia.

Schemat prosty jak dzida, nawet z uwzględnieniem przekornie złożonej struktury budowy tegoż oręża. Szczęśliwie Moussé nie jest na tym polu teoretykiem, a praktykiem i jak już tą dzidą ciśnie, to z taką udzielną energią, że nie w głowie człowiekowi rozmyślanie o poszczególnych partiach przód-, śród- i zadzidzia, tylko śledzi jej perfekcyjnie odmierzony lot. A potem owszem, można się dzidować, przepraszam – dziwować, jak on to uchwycił, to śróddzidzie zadzidzia przóddzidzia, no jak?
Kto ma za sobą Długi żywot (oczywiście nie w odniesieniu do metryki czy psychicznej samooceny), ten niby będzie już coś o tym wiedział, ale i tak nie uniknie hipnotycznego zagubienia pośród mrowia powracających elementów i wzorów graficznych. Moussé wykorzystuje ten swój charakterystyczny alfabet, wzornik czy jakkolwiek to nazywać, z niesłabnącą pomysłowością i rosnącą wprawą. Zasada jest stała – tylko czerń i biel, piętrzenie układów leśno-górsko-zwierzęco-architektonicznych w oparciu o proste formy geometryczne i pączkujące labirynty kreseczek, cętek, pofalowanych i połamanych linii. Efekt – jednoczesna regularność i amebiczność obrazów, świetna gra skali i głębi przy jawnie płaskich kompozycjach, oszczędność i monumentalność form. Najkrócej rzecz ujmując – czysty piktograficzny instynkt. A nieobecność słów w tej graficznej narracji najlepiej uzasadnia wypowiedź autora o tym, że gdyby chciał wyrazić coś tekstem, napisałby powieść. Zresztą autorska mikrozajawka na tylnej okładce stanowi perfekcyjne podsumowanie charakteru historii i sposobu, w jaki Moussé podchodzi do formuły fantasy. Zawiera się tam i gatunkowy kodeks, i dystans do niego. I to jest kolejny firmowy detal, który umacnia moją sympatię do cyklu.

Główna różnica względem pierwszego tomu dotyczy wprowadzenia typowo komiksowego kadrowania i wynikającej z tego urozmaiconej dynamiki. Wprawdzie na polskim rynku kontynuację trylogii wydawniczo wyprzedziła Pełnia, późniejszy komiks Mousségo, gdzie wszystkie te „innowacje” w jego warsztacie prezentują się jeszcze okazalej, ale to właśnie w Synu króla mają swój początek. Podobnie rzecz ma się z gagowym humorem oraz obrazami rzezi, w których średniowieczne imaginarium bitewnych okaleczeń i piekielnych katuszy pięknie spaja się zgrozą o szacownym, kosmicznym rodowodzie oraz czysto pulpową estetyką (ach, ten eklektyczny „zdobywca czerw”!). Z tej perspektywy Mater, tom zamykający trylogię, zapowiada się jako nieodzowne ogniwo ewolucyjne stylu Mousségo.
Natomiast z perspektywy oddanego fana jego komiksów mogę dodać, że znów zachwyciła mnie lekkość, z jaką przenikają się nastroje, animacyjna werwa i ten drobnicowy galimatias, którego studiowanie dostarcza nieprzebranej radości – tyle tam smakowitych okruszków. Świetnie współpracuje to z ujęciami, gdzie Moussé osadza centrum, często za pomocą przekształcanej formy koła, jak w scenie wizji doznanej przez bohatera. To natychmiastowo wyczuwalny (i widoczny) inny typ graficznej, a nawet symbolicznej mocy. Kreskówkowy styl niczego tu nie wyklucza.

Jeszcze jedna sprawa zwracająca uwagę w kontekście odsłaniającego się układu trylogii. Rozbroił mnie ów prosty zabieg odwracający porządek „drogi bohatera”, z jaką mamy do czynienia w Długim żywocie. Tym bardziej czekam na finalną odsłonę dziejów pastersko-królewskiej dynastii. Jak dotąd wszystko w niej razem zrozumiałe, stymulujące, zabawne, przaśne, krwawe, a nawet wzruszające. A dzięki talentowi dziejopisa/dziejorysa bezwzględnie oryginalne w formie.
Wydawnictwu Timof serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Syn króla
Wydawnictwo: Timof Comics
Scenariusz i rysunki: Stanislas Moussé
Typ: komiks
Gatunek: fantasy
Data premiery: 19.05.2025
Liczba stron: 124
ISBN: 9788368259186













