Reklamy usług SPA aktywują we mnie instynkt obronny. Słownik, jaki daje się wyodrębnić z tych gwarancji błogostanu i psychofizycznej odnowy, tworzą frazy wyślizgane od gorliwego polerowania. Upajanie się tak pojętą ekskluzywnością to nie mój stan wypoczynku. Niech będzie, że jestem uprzedzony. Dlatego z ponurą satysfakcją odnalazłem się pośród wizji, które wylęgły się, wyciekły, wypełzły z głowy Erika Svetofta, szwedzkiego krzewiciela plastycznej psychodelii, groteski i makabry.
Choć właśnie SPA stanowi debiut artysty poza granicami rodzinnego kraju, konsekwencji wyborów estetycznych Svetofta dowodzą jego wcześniejsze albumy – Limbo, Hakken, Mondo, Domus. Od razu widać upodobanie do studiowania rozkładu ciała, ekspresji pochodnej od anatomicznie pojętych wnętrzności i szczątków. Włóknistość mięsa, zróżnicowana gęstość płynów ustrojowych, spazm stężenia pośmiertnego, agoniczne wyzwolenie substancji. Ciałokształt doznań – było nie było, obiekt zainteresowań ten sam, co w wypadku branży SPA. Ale to nie wszystko, co w swojej przewrotnej ofercie przedstawia recenzowany komiks.
Svetoft bez zahamowań pastwi się nad korporacyjną strukturą pracy zespołowej, pojęciami integracji, misji, zdrowej motywacji itepe, itede, idiote… Miejscem akcji jest oczywiście obiekt SPA najwyższej klasy, gdzie przebywają różni goście o statusie równoznacznym z kruszcem definiującym pakiet wykupionych usług. Dyrektor bezwzględnie strzeże standardów, ale też okazuje ludzką wyrozumiałość wobec początkującego pracownika. Budzi bezdyskusyjny respekt wśród wyspecjalizowanego personelu i platoniczne uczucia u sekretarki. Jednak już od początku widzimy chwiejność i sztuczność tej niepokalanej fasady. W planie graficznym akcentują to dwie składowe krajobrazu wszechogarniającego, surrealistycznego rozkładu. Raz – uporczywie powracająca, pomimo starań sprzątających, niepożądana wilgoć, przedstawiona w postaci czarnych zacieków i smug, których obfitość będzie się nasilać wraz z kolejnymi wydarzeniami. I dwa – zdeformowane widma, nakładające się na ciała maski zasuszonych zwłok, chowańce wstrętu i zohydzenia.
Brzmi srogo, a czy nazbyt – oceńcie sami. Cały ten proces zbryzgania, zanurzania, skąpania kolejnych postaci w ciemnych wodach podświadomości nie sprowadza się do szokowania dziwnością wizji. Zdecydowanie więcej tu niepokoju, psychicznych dreszczy niż obrzydzenia. Zainfekowana atmosfera przypomina mi partie Black Hole i innych komiksów Charlesa Burnsa, pisarstwo Rolanda Topora, a i przywołanie w notce wydawniczej Davida Lyncha też ma pełne uzasadnienie. Momenty dezorientacji, rozmycia granic między tym, co przyjęliśmy jako rzeczywistość, a tym, co widzą w jej ramach lub już poza jej ramami poszczególne postaci, klinowały mnie w powstałych tak szczelinach. Najdłużej wyswabadzałem się z kleszczy sceny rozpisanej na parę małżeńską, łóżko i okno. Chyba. Bo zasadniczo w SPA jest tak, że przewracasz kartkę, a tam nowy wykwit paranoicznej ektoplazmy.
Jako medium rejestrujące jej ruchy Svetoft wie, że doznanie dziwności, absurdu może też łączyć się z odpowiednio groteskowym lub nerwowym śmiechem. Rekordowo grubą krechą nakreślił duet fachowców wezwanych do naprawy instalacji hydraulicznej, parodiując slapstickową konwencję gagów. Wprowadził też sielankowe trio niczym z dobranocek kończących się obowiązkowym happy endem, które wzmaga ogólną niejednoznaczność zdarzeń. Ów tercet empatyczny ma zresztą swoje odbicie w postaciach, które ujmują komiks w sytuacyjną klamrę.
Unikam określenia „bohaterowie”, gdyż po pierwsze wszyscy w SPA objawiają unifikującą fantomową podatność, po drugie nie ma tutaj jednej linii narracyjnej. Kilka wątków rozwija się bardziej (dyrektor i jego relacja z ojcem, nowy pracownik działu zaopatrzenia, zagubiony w przestrzeniach hotelu uczestnik firmowej konferencji, małżeństwo na weekendowym wypoczynku), ale gęstość nastroju jest skutkiem skrupulatnego wykorzystania każdej okazji, każdego przygodnego ciała jako wzmacniacza. Tak na wzór „Damy z pieńkiem” z Twin Peaks. Autor zresztą w jednym z obecnych w sieci wywiadów przedstawił swoją metodę pracy jako rozwijanie spontanicznych pomysłów, które mogą równie dobrze być częścią początku, środka czy końca całości. Pod tym względem SPA może sprawiać wrażenie najmniej fantasmagorycznego spośród jego ukończonych projektów. Ale taki tryb „strukturalnego uładzenia” jest też częścią zjawiska, w które godzi omawiany komiks.
Ten atak odbywa się – i to również novum w warsztacie Svetofta – za pomocą języka dialogów. Właściwie to sytuacja, w której przeciwnik ginie od własnej broni, bo cała użyta tutaj korporacyjna i reklamowa nowomowa wywołuje śmiech i zgrozę jednocześnie. Objawia w pełni swój potencjał jako pustej, sterylnej, odpychającej tuby komunikacyjnej, łańcuszka manipulacyjnych fraz o ogniwach z idealnie utoczonych słów. Nie dziwi więc, że gdy postaci mają coś powiedzieć „ludzkim” językiem, czynią to nieporadnie, a najczęściej milczą. Poziom dywagacji na temat przedstawionych w SPA schematów konwersacyjnych podnosi fakt, że każdy tekst został wyróżniony czerwonym kolorem, którym poza tym obecny jest tylko na okładce i wyklejkach.
Tonacja rysunków pozostaje w zgodzie z posępnym nastrojem całości – czerń, biel, szarość, delikatne gradienty, trochę drobniutkiego rastru. Sylwetki obwiedzione cienką linią, uproszczone, jajowate twarze, z których część nosi niemal bliźniacze rysy, apatyczne pozy – antyreklama witalności. Oczywiście cała dynamika przypada ekspansywnym ciekom czerni, dzięki którym nie tylko zjawy, ale i woda w basenach, wannach, jacuzzi nabiera upiorności. W ten sposób cała przestrzeń hotelu, bo przecież do dyspozycji jest jeszcze siatka korytarzy i pomieszczeń, upodabnia się do pałacu Sinobrodego, gdzie newralgiczny pokój został otwarty i nieodwracalnie zmienił ogląd całości. Wiecie, tego nie odwidzisz.
Podoba mi się urozmaicenie grozy wśród obrazów, jakie Svetoft rozmieścił na terenie swojego SPA niezależnie od tej wyrażonej bardziej wprost i groteskowo potworności. Czasem podąża za sugestią architektury (w tym krzyżujące się przykłady tradycyjnej skandynawskiej i japońskiej sztuki projektowania wnętrz) – głębia korytarzy, labiryntowe osaczenie bądź przeciwnie, agorafobiczna, niknąca w cieniu przestrzeń – czasem za deseniem płytek łazienkowych lub desek podłogi, zawsze zaś przy tym udaje mu się przywołać ową bliskość toni, metaforę pociągającej otchłani. W końcu nawet jeden z całostronicowych rysunków powtarza kompozycję Wędrowca nad morzem mgły Caspara Davida Friedricha.
Nie oczekujcie po ofercie SPA Erika Svetofta „odskoczni od codzienności” w rozumieniu relaksacyjnej pielęgnacji ciała i ducha. Potwierdzam natomiast, że zapewni wam ona kompleksową odskocznię od pokus kultury ekskluzywności, doskonałości i dobro, tfu, lepszobytu.
Wydawnictwu Timof serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: SPA
Wydawnictwo: Timof Comics
Scenariusz i rysunki: Erik Svetoft
Tłumaczenie: Katarzyna Syty
Typ: komiks
Gatunek: satyra/groza
Data premiery: 24.04.2024
Liczba stron: 324
ISBN: 9788367440905