Wszystko zaczęło się od Christophera Ecclestona. Aktora, którego bardzo lubię już od wielu lat, toteż chętnie sięgam po tytuły z jego dorobku. Ale z Our Friends in the North – serialem, który w 1996 roku uczynił go znanym – jakoś przez całe lata było mi nie po drodze. Niewiele zmieniło sytuację odkrycie przeze mnie za pośrednictwem Nowych Trików Aluna Armstronga, innego zdolnego gościa ze Zjednoczonego Królestwa, który również w tej produkcji wystąpił. Zawsze miałam jakąś wymówkę, żeby się za Our Friends… nie zabrać. Może rozbestwił mnie filmograficzny dobrobyt, który miałam w wypadku obu tych panów? Ale w końcu za sprawą Morderstw w Midsomer pośród moich aktorskich ulubieńców pojawił się Daniel Casey. Okazało się, że także w Our Friends in the North zagrał (podobnie jak Eccleston niejako wybił się na tym tytule), z tym że w jego wypadku ogólna lista występów ekranowych nie powala ilością. No i wtedy wykręty mi się skończyły. Nadszedł czas na seans.
Jest rok 1964. Czworo przyjaciół z północno-wschodniej Anglii wchodzi w dorosłe życie. Nicky właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych, gdzie obserwował walkę Afroamerykanów o prawa obywatelskie. Mary wybiera się na upragnione studia, ku radości rodziców. Terry, zwany przez kumpli Tosker, marzy o karierze muzyka i śpiewa w należącej do rodziny knajpie. Tylko George (ksywka Geordie) nie ma zbyt optymistycznych perspektyw na życie – na niego czekają tylko agresywny ojciec-alkoholik i wizja wymuszonego ślubu. Fabuła serialu obejmuje kolejne ponad trzydzieści lat z ich życia: wzloty, upadki, genialne decyzje i absolutne błędy życiowe, a to wszystko na tle zmieniającego się życia politycznego oraz przede wszystkim społecznego Wielkiej Brytanii.
Podstawą scenariusza była sztuka teatralna pod tym samym tytułem, napisana przez Petera Flannery’ego na początku lat 80. Już w tamtym czasie chciano przenieść ją na mały ekran, ale wskutek różnych perturbacji udało to się dopiero w połowie następnej dekady. Oryginalna historia miała duży wątek rozgrywający się w Rodezji, który niemal natychmiast przeznaczono do usunięcia w adaptacji z powodów praktycznych. Po zmianach personalnych dyrekcja programowa BBC przestała być zainteresowana ekranizacją. Kolejna roszada na stołkach pod koniec lat 80. przywróciła projekt do łask, lecz wciąż miał on pod górkę – obawiano się nie tylko o potencjalny budżet, ale i o kwestie fabularne. W sztuce pojawiało się sporo postaci dalszoplanowych inspirowanych prawdziwymi osobami, toteż BBC obawiało się ewentualnych pozwów. Mimo wszystkich problemów serial w końcu trafił do produkcji, a opóźnienie miało swoje zalety, bo Flannery, adaptując sztukę na scenariusz, rozszerzył opowieść, oryginalnie kończącą się na roku 1979.
Mam pewien uraz do produkcji z ostatnich dekad, osadzających swoją akcję w tak zwanej historii najnowszej. Zbyt często ich twórcom zdarzało się przybierać przemądrzalczy, moralizatorski ton, robiący z fabuł jakieś niemal manifesty, rozliczające jakże nieszlachetną przeszłość ze zła wszelkiego. Z tego powodu zasiadałam do seansu Our Friends in the North trochę z duszą na ramieniu. Prędko się okazało, że zupełnie niepotrzebnie się obawiałam. Realia historyczno-obyczajowe wplatają się w losy bohaterów w bardzo naturalny sposób. Po prostu Wielka Brytania w tamtych czasach wyglądała tak, a nie inaczej; mogła być lepsza, ale nie była i tyle. Łatwo się domyślić, jakie poglądy może mieć scenarzysta albo co go najbardziej boli, ale nie przyznaje on ostentacyjnie racji chyba żadnemu z bohaterów. Nawet te postacie, z których działaniami Flannery mógł sympatyzować, dostały swoją porządną porcję błędów, wypaczeń i robienia z siebie kompletnego idioty.
Ogólnie w tym względzie otrzymujemy tu rzeczy, których bardzo brakuje nowszym odcinkowcom toczącym się w dekadach powojennych, chociażby znanemu też u nas, nieszczęsnemu Inspektorowi George’owi Gently’emu. A najbardziej przewrotne w tym wszystkim jest to, że scenarzystą większości odcinków tego serialu (w tym właściwie wszystkich, które oglądałam), był… Peter Flannery we własnej osobie. Co mu się stało pomiędzy Our Friends in the North a Inspektorem George’em Gentlym? Nie mam pojęcia. Może to przypadek podobny do twórców rodzimego serialu Dom. Póki scenarzyści musieli pisać pod jakąś formą presji/cenzury, wątki były bardziej finezyjne i wieloznaczne. Kiedy dostali pełnię swobody… cóż, na efekty można było jedynie spuścić zasłonę milczenia.
Dzięki temu, że kontekst historyczny nie zagłusza obyczajowego aspektu fabuły, można bez problemu zanurzyć się w wielowątkowych żyćkach czwórki protagonistów oraz ich otoczenia. Trudno jest o nich pisać bez robienia spoilerów, bo właściwie każdy odcinek przynosi (niekiedy bardzo intensywne) zwroty akcji w sporych dawkach. Różnorodność dróg życiowych bohaterów sprawia, że scenariusz może poruszyć naprawdę szeroki wachlarz tematów. Na powierzchni mamy problemy małżeńskie, konflikty rodzinne, pracę tudzież jej brak, nadwyrężone przyjaźnie. A obok tych zwyczajnych, codziennych przepychanek z życiem oglądamy na ekranie bardzo lokalną politykę, mętną deweloperkę, jeszcze mętniejsze interesy, ruchy anarchistyczne, policyjną korupcję. Jest nawet, uwaga, pornobiznes. Pozytywną niespodziankę stanowi niesamowita płynność, z jaką teoretycznie kompletnie nieprzystające do siebie środowiska łączą się w Our Friends in the North w jeden spójny wszechświat. Żadnego wrażenia, że oto scenarzysta wtrącił do fabuły jakiś motyw na siłę, uprawiając „sztukę dla sztuki”. Niektóre wątki na pozór wydają się nie mieć nic wspólnego z głównymi bohaterami, żeby w późniejszych odcinkach w zaskakujący, nieoczywisty sposób jakoś się spleść z ich losami. Daje to poczucie, że oto obserwujemy faktyczne wycinki z życia, a nie odpowiednio wypreparowane pod filmową konwencję opowieści zamykające się na wszystkich możliwych polach w obrębie danych odcinków.
Tu nie ma tylko czerni i bieli, znajduje się za to mnóstwo miejsca na wszelkie odcienie szarości. Szczególnie u głównych bohaterów. Nicky to idealista, ale często zaślepiony – zbyt zajmują go „wielkie i poważne” sprawy, by dostrzegł przyziemniejsze, bardziej namacalne problemy swoich bliskich. Tosker nie umie dorosnąć, a Geordie niemal zawodowo ucieka przed problemami, dosłownie i w przenośni. Mimo to niebywale trudno jest któregokolwiek z nich kompletnie znienawidzić. Sądzę wręcz, że to właśnie wady o różnym stopniu natężenia czynią ich wiarygodnymi. Tylko z nieszczęsną Mary sprawy mają się gorzej. Jej problemy czy dylematy kompletnie do mnie nie przemawiały. Może dlatego, że ich praprzyczyną była jedna, ale za to bezbrzeżnie durna decyzja w pierwszym odcinku? No, ale to wszyscy naokoło byli winni, nie ona. Jedna z bliskich Mary osób w pewnym momencie wytyka jej, że całe życie robi z siebie męczennicę – i nie mogę się z tym bohaterem nie zgodzić.
Niedostatki motywacji oraz dość irytująca osobowość u jedynej pani wśród protagonistów na szczęście nikną wobec bogactwa postaci drugoplanowych – naprawdę licznych jak na tak stosunkowo krótką produkcję. Nie wszystkie poznamy dobrze. Niewiele z nich przewinie się na przestrzeni całego serialu. Ale na palcach jednej ręki (i to z trudem) da się policzyć takie, które są całkiem jednoznaczne. Niby niektórzy bohaterowie robią rzeczy stawiające ich ewidentnie po konkretnej stronie, najczęściej tej złej. W teorii. W praktyce bowiem – jak niemal wszystko w tym serialu – sprawa okazuje się bardziej złożona. Ba, z czasem może się okazać, że prawdziwym czarnym charakterem jest nie działający w szemranej branży gangster, ale pozbawiony kręgosłupa moralnego polityk czy wyprany z uczuć wyższych rodzic z patologicznej rodziny. Poza tym postać, którą w danym odcinku uznamy za porządną, w kolejnym potrafi ujawnić swoje paskudniejsze oblicze. Albo vice versa. Tak naprawdę nikogo nie jesteśmy pewni aż po ostatnią minutę finałowego epizodu – bo choć wielu bywa fizycznie nieobecnych na dalszym etapie fabuły, to długofalowe efekty ich czynów pozostają. I to jest w Our Friends in the North piękne.
Przez wzgląd na tę niemal koronkową robotę w scenariuszu pierwszych ośmiu epizodów mogę przymknąć oko na ciut słabszy finałowy odcinek. Na delikatne wysilenie w domykaniu części rzeczy, drobne odstępstwa od znanych nam dotąd charakterów protagonistów, pewną dozę zbędnej obrzydliwości. Na nierealistyczne zakończenie wątku Seana Collinsa, pobocznego bohatera powiązanego z Mary. Jak widać, nie ma rzeczy idealnych, również w serialowym światku – i nawet tak wirtuozerska historia musiała zaliczyć jakiś gorszy moment.
W Our Friends in the North zachwyca nie tylko scenariusz, ale również strona realizacyjna. Produkcja dziewięciu nieco ponad godzinnych odcinków pożarła osiem milionów funtów – równowartość obecnych niemal dwudziestu milionów i jednocześnie połowę całorocznego budżetu kanału BBC2 na seriale. Ale te pieniądze widać, słychać i czuć. Niemal filmowe zdjęcia, często realizowane w plenerach; na pozór surowe, ale w bardzo wystudiowany sposób. Kostiumy, rekwizyty i scenografie starannie oddające realia kolejnych lat. Stu sześćdziesięcioro aktorów z rolami mówionymi (w tym wielu o ugruntowanej pozycji) oraz ponad trzy tysiące statystów. Do tego ścieżka dźwiękowa wykorzystuje wiele przebojowych utworów z czasów, w których toczy się akcja poszczególnych odcinków. The Who, Elton John, Blondie, The Animals, Eurythmics, The Clash – żeby wymienić chociaż część wykonawców. Piękna idea, która oczywiście musiała się zemścić przy późniejszych wydaniach nośnikowych, ale to już inna bajka. Ciekawa historia związana jest z doborem muzyki do ostatniego odcinka, rozgrywającego się w 1995 roku. Piosenka Oasis Don’t Look Back In Anger w momencie wyboru była tylko jednym z wielu kawałków z ich najnowszej płyty; stała się hitem w Wielkiej Brytanii w trakcie premierowej emisji Our Friends in the North, na parę tygodni zanim widzowie zobaczyli rozgrywającą się przy jej dźwiękach finałową scenę.
Ostatnim, ale nie najmniej ważnym elementem tej mozaiki są aktorzy, począwszy od odtwórców głównych ról. Wspominany już Christopher Eccleston, mój pierwszy Doktor Who. Daniel Craig, czyli ten James Bond, który mi najbardziej nie podchodzi. No i Mark Strong vel doktor Sivana, złol z mojego ulubionego filmu superbohaterskiego. Niby mi znajomi, ale tutaj jakoś zaskakująco inni. Nie tylko dlatego, że sporo młodsi, w momencie premiery serialu niemal nieznani szerokiej publiczności. Są jacyś tacy… Bardziej ekspresyjni, wyraziści? A jednocześnie – paradoksalnie – realistyczni na swój szczególny sposób. Mam wrażenie, że niektórzy z nich po wybiciu się na Our Friends in the North i trafieniu do filmowego mainstreamu nie dostawali już tak złożonych ról. W życiu bym nie podejrzewała, że Craig potrafi aż tak grać twarzą! Za to zabrakło mi trochę przekonania do aktorstwa Giny McKee. Nie wiem, w jakim stopniu to kwestia antypatii do odtwarzanej przez nią bohaterki, a w jakim jej pewien brak doświadczenia. Bo widziałam potem panią McKee gościnnie w innym serialu, zrobionym ponad dekadę później, w roli niewiele ciekawszej od Mary i oglądało mi się ją znacznie lepiej.
Drugi plan pod względem obsadowym zachwyca. Oczywiście ci ludzie, którzy mnie przyciągnęli do tego tytułu, nie zawiedli. Alun Armstrong to niemal kwintesencja brytyjskiego stylu aktorstwa – daleki od konwencjonalnych kanonów urody, ale jako Austin Donohue, polityk pragnący zreformować Newcastle nieco za bardzo, skupia na sobie całą uwagę widzów w każdej swojej scenie. Na Daniela Casey musiałam poczekać aż do odcinka 7, gdy grana przez niego postać – syn dwojga z protagonistów – dorosła i zyskała jego twarz, ale było warto. Choć równie mało doświadczony, jak główna czwórka, wychodzi zwycięsko nawet z najtrudniejszych do zagrania, emocjonalnych momentów. Spośród pozostałych fantastyczni są Freda Dowie i Peter Vaughan w rolach rodziców Nicky’ego. Tradycyjnie nie zawodzi David Bradley, grający Eddiego Wellsa, ostatniego sprawiedliwego (no prawie…) wśród serialowych polityków. W swoich odcinkach totalnie kradnie szoł Malcolm McDowell jako budzący nadspodziewaną sympatię gangster i król pornograficznego podziemia. Warto wspomnieć też o kilku innych, ciekawych nazwiskach pojawiających się w obsadzie. Donald Sumpter, aktor o bogatym dorobku filmowym i serialowym. Znany z Gladiatora czy serii Piraci z Karaibów David Schofield. Julian Fellowes, późniejszy scenarzysta Gosford Park i Downtown Abbey. Danny Webb, o którym lubię żartować, że bez niego nie może się obyć żaden szanujący się brytyjski serial. A i tak pewnie o kimś zapomniałam.
Pozostaje mi tylko ubolewać – tradycyjnie, chciałoby się rzec – że tytuł ten pozostaje totalnie niedostępny dla polskich widzów. Dla innych nieanglojęzycznych zresztą też: jedynymi znanymi mi państwami, które doczekały się swoich tłumaczeń Our Friends in the North, są Finlandia, Holandia i prawdopodobnie Rosja (choć tu nie mam pewności, czy to oficjalny przekład). Może ktoś tam na górze w BBC uznał, że serial jest zbyt osadzony w brytyjskich realiach, aby być zrozumiałym dla obcej publiczności i z tego powodu nie warto go sprzedawać za granicą? Szkoda wielka, bo ta pozycja mogłaby się świetnie wpasować na przykład w ramówkę TVP Kultura. Chociaż patrząc, jak obecnie wygląda oferta tego kanału, mogę się mylić…
Niewiele seriali, nawet spośród tych starszych, potrafi – za przeproszeniem – złapać widza za pysk i nie puszczać aż do ostatniego odcinka, opowiadając na pozór banalną historię. Our Friends in the North zdecydowanie należy do tej mniejszości. Może zabrzmię jak dziadyga, mówiąc, że takich produkcji się już dzisiaj nie robi, ale to prawda. Solidnie dopracowanych na wielu poziomach. Dobrze przemyślanych. Takich, przy których oglądaniu dość regularnie krzyczy się na ekran, bo targani swoimi skomplikowanymi charakterami bohaterowie właśnie rujnują sobie życie. Dlatego włos mi się jeżył na karku, gdy czytałam w internecie wypowiedzi ludzi, chwalących się, że łyknęli te dziewięć odcinków w jedną noc. Zaklinam was na wszelkie świętości: nie róbcie tego. Z szacunku do twórców oraz ich dzieła. Dajcie sobie czas, aby przetrawić kolejne części. Przemyśleć to, co właśnie obejrzeliście. Niech losy przyjaciół z północy zostaną z wami trochę dłużej.
SZCZEGÓŁY
Tytuł oryginalny: Our Friends in the North
Producent: BBC
Reżyser: Simon Cellan Jones, Pedr James, Stuart Urban
Scenarzysta: Peter Flannery (na podstawie sztuki swojego autorstwa)
Platforma: telewizja
Gatunek/Typ: serial, obyczajowy, historyczny
Data premiery: 15 stycznia 1996 (świat)
Obsada: Christopher Eccleston, Gina McKee, Daniel Craig, Mark Strong i inni.