
Gdy zobaczyłem, że na okładce Skowronka w duecie twórców figuruje Ethan Hawke, od razu zawyła mi w głowie syrena alarmowa. Ethan Hawke? Stowarzyszenie Umarłych Poetów, Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz, Boyhood, Maudie? Więcej niż po hollywoodzku solidny wyrobnik, inspirujący aktor? Cholera, tak, to on napisał scenariusz do tego komiksu! Do tego subtelny w rysunku i kolorystyce projekt okładki oraz zapowiedź ojcowsko-synowskiej relacji w fabule, no po prostu chcę, a nawet muszę! No to teraz muszę, choć nie do końca chcę, opowiedzieć o zderzeniu swoich wyobrażeń z samą lekturą.
Na akcję składają się wątki obyczajowe i sensacyjne. W ich centrum znajduje się nastoletni Cooper, mieszkający z matką i jej partnerem, którego nie poważa. Nic dziwnego, bo Barry stanowi przeciwieństwo ojca Coopa, Jacka „Skowronka” Johnsona, byłego czempiona boksu, obecnie strażnika więziennego z pokaźnym zadłużeniem alimentacyjnym. Jack nie jest może przykładem idealnego ojca, ale za to utrzymuje kumpelską atmosferę w kontaktach z uwielbiającym go synem oraz cieszy się estymą wśród więziennego personelu i szefostwa w osobie naczelnik Marli „Smokey” Cortez. Oczywiście część spośród osadzonych darzy go przeciwnymi uczuciami, na czele ze zwalistym łysolem, Redem, który dopiero co opuścił izolatkę. To wszystko rysuje się nam jako rozwinięcie sytuacji, w której Coop, wyznawszy ojcu, że został wyrzucony ze szkoły w związku z posiadaniem większej ilości marihuany, jedzie wraz z nim do pracy. I niefartownie zbiega się to z wybuchem zamieszek, w wyniku których ginie kilku funkcjonariuszy, a z więzienia ucieka grupa skazanych, między nimi wspomniany Red. Bystra pani naczelnik podejrzewa, że w całej, jak się okazuje – zaplanowanej, akcji więźniom pomógł ktoś z pracowników zakładu. Wypowiada przy tym słowa, które proroczo oddają charakter nadciągającej psychodramy: „W tej chwili, Jack, jedynie ciebie jestem pewna” (pisownia oryginalna)…

No i co wy na to? Muszę dopowiadać, dlaczego nie chcę opowiadać dalej? No muszę, bo z powyższego streszczenia nie wynika jeszcze nic, co by uzasadniało umieszczenie na okładce Skowronka nalepki z ostrzeżeniem „Uwaga! Chłam!”. A taką chęć, której doprawdy wolałbym nie mieć, właśnie mam, bo komiks zawiódł mnie na każdym poziomie.
Scenariusz jest lepiszczem mułu z płycizn gatunków sensacyjnych. Dziw bierze, że Hawke, który z sukcesem sprawdził się aktorsko w tak urozmaiconych rolach, nie wykazał się wyczuciem emocjonalnego autentyzmu jako scenarzysta historii pretendującej do miana dramatu. Dialogi brzmią jak karykaturalna mieszanka sitcomów i seriali kryminalnych z lat 80., z głównych postaci kruszy się gips żałośnie imitujący marmur, zaś poboczne to paździerzowe, wielokrotnie podziurawione makiety ze strzelnicy kina akcji. Wiecie, dobry chłop, ale pobłądził, dobre chęci, ale złe wybory, dobre sobie, nie, złe sobie, a dobre tobie daję, synu, a przynajmniej zawsze próbowałem… Spatyniały patos przewidywalnych układów, bo o relacjach mowy nie ma. Plus równie górnolotne komentarze na temat psychopatii i resocjalizacji w więzieniu, gdzie trza być twardszym niż te bydlęta, których pilnujesz, a wiadomo, że nie lepsi też się kręcą na wolności… Dodatkowo zbyt wyraźny stał się dla mnie trop wiodący wprost do klasycznej historii Franka Millera Daredevil: The Man Without Fear. Z tym że kluczowy wątek więzi ojca boksera i syna w Skowronku sięga co najwyżej wagi papierowej.

Rysunki Grega Rutha prezentują równie pozorowaną jakość. Przeważająco nieudolnie próbują osiągnąć szkicową lekkość i realistyczny charakter. Gubią powtarzalność rysów i rażą topornością perspektywy. Imitują bezpretensjonalność sentymentalną piaskowo-sepiową kolorystyką. I tak jak słabym tekstom wytyka się watowanie słowami, tak tutaj mamy do czynienia z watowaniem kadrów pustą przestrzenią. Może miało to zapewnić emocjonalną atmosferę korespondującą z otwierającym komiks sielankowym obrazem dziecięcego wspomnienia Coopera, a może chodzi też o surową estetykę rural noir? Cóż, chyba w skutecznej realizacji zamysłu przeszkodziły uparcie upychane przez rysownika na niebie chmury, których kształt mój kolega bystro powiązał z elementem kompozycyjnym teł w Super Mario Bros.(dzięki za wsparcie merytoryczne, Kashnum!).
Nierozwikłaną zagadką pozostaje dla mnie sam tytuł. Rozumiem impas, w jakim znalazł się tłumacz, bo oryginalne słowo „meadowlark” dotyczy gatunku ptaka zamieszkującego zachodnią półkulę Ziemi. Jego polska nazwa to wojak, ale nawet nie w ornitologicznej systematyce rzecz, a w symbolice, której zawiłości znane są może jedynie autorowi historii. Czy to wojaka obrożnego, czy żółtogardłego miał na myśli, w wykazie diety żadnego z nich nie znalazłem węży, a w charakterystyce dowodów na bojowość wybijającą się pośród ptaków rozmiarowo zbliżonych do kawki. Tymczasem na kadrach parokrotnie powraca obraz ptaka unoszącego w szponach węża (notabene wciąż próbującego kąsać), czego arcysubtelnym dopełnieniem jest znajdująca się w biurze teksańskiego więzienia flaga Meksyku. Tak, widzę, że pani naczelnik ma rysy i uczesanie sugerujące rdzenne pochodzenie, ale doprawdy, panie Ethanie, nie nos dla tabakiery… Do tego Pontiac Firebird z emblematycznym feniksem na masce, który spoczywa na podjeździe domu matki Coopera jako ekwiwalent części niespłaconych przez Jacka alimentów. Całe możliwe symboliczne doposażenie psychologii postaci wypada wprost kiczowato.

Podobnie z zamierzonym efektem mijają się wstawki z udziałem innych zwierząt, pośród których znajduje się jednooki skundlony wilk sygnalizujący grozę nadchodzących wydarzeń (bo wiecie, jeden ze zbiegłych więźniów ma ksywę „Wilczek”…). Z bestiarycznej poetyki korzysta też pouczająca przypowieść Jacka z czasów, kiedy to pracował w ZOO i karmił lwy. I jest to tylko część przykładów rażącej ckliwością powierzchowności, z którą naprzemiennie splata się sztampowa prezentacja zasad kryminalnego półświatka, twardych i nieowijanych jak peerelowskie landrynki. Ale wiecie, że to dzięki nim przestępca nigdy nie przepuści okazji do pogadania sobie z ofiarą… Wszystko podporządkowane przewidywalnej akcji, bez postojów przy nielogicznościach. Byle do finału, który podpiera się cytatem z baśni braci Grimm. I nawet nie o skowronku, a o rybaku.
Dawno podczas czytania nie utrzymywało się we mnie tak konsekwentnie rosnące niedowierzanie w miałkość tego, co czytam. Finalnie człowiek może wylądować w obrębie bezpiecznej strefy wyznaczonej słowami „Tak złe, że aż dobre”, ale Skowronek nie sięga i tego pułapu. Jest po prostu emocjonalnie zbanalizowanym, rozczarowująco słabym pod każdym względem komiksem.
Wydawnictwu Mucha Comics serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.