
Potwór z bagien na dobre zadomowił się w umysłach fanów superbohaterskich komiksów. Główna w tym zasługa brytyjskiego czarnoksiężnika Alana Moore’a, który w latach 80. XX wieku przejął serię ze wspomnianą postacią i sprawił, że między innymi za sprawą owego tytułu na medium komiksowe zaczęto patrzeć w zupełnie inny sposób. Wszystko to ze względu na filozoficzne, ekologiczne i psychologiczne wątki, jakie pisarz postanowił wpleść w opowieść o zielonym żywiołaku. Lata mijały i tytuł przejmowali kolejni scenarzyści o różnym nastawieniu do bagiennego olbrzyma. W pewnym momencie zdecydowano się na stworzenie alternatywnej wersji przygód naszego Potwora, za którą odpowiadać miał Jeff Lemire.
Świat ginie. Ludzkość znalazła się na granicy wymarcia i każdy kolejny dzień naszpikowany jest walką o przetrwanie. Zdobycie jedzenia, wytworzenie prostych narzędzi lub zapewnienie sobie i bliskim bezpieczeństwa stanowi wyzwanie ponad siły jednego człowieka. Dlatego też ci, którzy przetrwali, grupują się w enklawach. W Potworze z bagien: Zielonym piekle możemy znaleźć się wewnątrz jednej z takich osad. Poznajemy jej społeczeństwo (w szczególności pewnego ojca z córką) oraz trawiące ją problemy. Jednym z nich jest banda rabusiów wymuszająca haracz. Żeby tego było mało, Parlamenty Zieleni, Czerwieni i Rozkładu decydują się ostatecznie pozbyć ludzi z powierzchni planety i wysyłają na nich wściekłe, żądne krwi bestie. W tym też momencie pojawia się nasz Potwór z bagien, niezawodny dotychczas strażnik i obrońca Ziemi, który jednak okazuje się być martwy…

Muszę przyznać, że początek komiksu nastrajał mnie niezwykle pozytywnie. Znam inne historie pisane przez Jeffa Lemire’a i liczyłem na naprawdę dobrej jakości czytadło. Tym bardziej że recenzowany tytuł wyszedł spod szyldu DC Black, czyli odnogi, w której autorzy nie są ograniczeni przez dalekosiężne plany wydawnicze. Umożliwia im to zmianę status quo bohaterów, stworzenie ich zupełnie nowej wersji, zdjęcie fabularnej tarczy i potraktowanie protagonisty wraz z otaczającymi go postaciami w sposób bolesny. Niestety mocno się przeliczyłem. Wątek wiszącego nad ludzkością końca wybrzmiewa odpowiednio już od pierwszych stron, jednak co z tego, jeżeli zaraz potem schodzi na boczne tory. Jasne, cały czas mówi się o armagedonie, ale w pewnym momencie przychodzi całkiem nowe, tzn. standardowe w komiksowym ujęciu zagrożenie i czytelnik całkiem zapomina o tym, że akcja dzieje się w wymierającym świecie. Niestety podobnie jest z pozostałymi pojawiającymi się na łamach tomu motywami. Na przykład śmierć Potwora z bagien brzmi naprawdę intrygująco i perspektywa poszukiwania sposobu na jego powrót do życia rozbudza wyobraźnię aż do momentu, kiedy to następuje. Wtedy też… Cóż, nie jest to ciekawie rozwinięty epizod. Ogromnym problemem tytułu jest tempo – akcja mknie na łeb na szyję, nie zatrzymując się choćby na sekundę. Nie pomaga także niewielka objętość komiksu – składa się on wyłącznie z trzech zeszytów. Obie kwestie wywołały u mnie poczucie chaosu. Wydarzenia działy się po sobie, zachowując co prawda strukturę przyczynowo-skutkową, ale brakowało w tym wszystkim pogłębienia któregokolwiek z wątków lub pójścia mniej oczywistą drogą fabularną.
Tutaj też pojawia się mój największy zarzut względem opowieści, jaką zaserwował nam Jeff Lemire – brak odwagi w kreowaniu opowieści. Jak zaznaczyłem wcześniej, linia DC Black daje twórcom pole do eksperymentów, serwowania szalonych koncepcji, które nie przeszłyby w głównej serii wydawniczej. W przypadku Zielonego piekła nie widać tego polotu. Na dobrą sprawę cała fabuła komiksu – z wyjątkiem tła, jakim był umierający świat – spokojnie mogłaby zostać przeniesiona do regularnych tytułów DC.

Teraz rzecz najbardziej indywidualna w odczuciach, czyli szata graficzna. Jeżeli jeszcze w przypadku fabuły jesteśmy w stanie wskazać dobrze pokierowane wątki, tak omawiając rysunki trudno jest w miarę obiektywnie przedstawić ich jakość, gdyż np. czasem niechlujność wynika z charakterystycznego stylu rysownika. Ilustracje Dougha Mahnkego są niezwykle specyficzne i z pewnością nie każdemu przypadną do gustu. Nie ukrywam, że sam należę do tej grupy. Rysunki w Potworze z bagien: Zielonym piekle są nazbyt pozbawione szczegółów. Co prawda odpowiednio przedstawiają dziejącą się w umierającym świecie makabrę, ale już wygląd ludzi lub otoczenia zwyczajnie woła o pomstę do nieba. Tła pozbawione są detali, a ludzka mimika wygląda dość pokracznie. Niejednoznacznie wypada też kwestia kolorystyczna. Barwy są niezwykle intensywne, nawet w momentach, kiedy dobrze byłoby pobawić się cieniem i ciemniejszymi czy bledszymi odcieniami. Przez to też trudno było mi dać się pochłonąć kreowanemu przez rysownika światu.
Ostatecznie Potwór z bagien: Zielone piekło mocno mnie rozczarował. Nadzieję wzbudziła linia DC Black wraz z nazwiskiem scenarzysty, ale niestety komiks nie okazał się niczym szczególnym. Wątpię, żebym do niego wracał, chociażby w celu ponownego oglądnięcia rysunków. Szkoda, bo nasz miłośnik błotnych kąpieli zasługuje na wciągające i pełne kreatywności opowieści. Nie mówię tutaj o konieczności zawierania w nich filozoficznych wątków niczym u Moore’a. Wystarczy czysta rozrywka, ale przedstawiona z pomysłem. W tym przypadku dużo lepiej wypada Potwór z bagien napisany przez Scotta Snydera.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Potwór z bagien. Zielone piekło
Scenariusz: Jeff Lemiere
Ilustracje: Dough Mahnke
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Gatunek: komiks superbohaterski
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 160
Premiera: 14.08.2024
ISBN: 9788328165373