SIEĆ NERDHEIM:

Satyra u steru? Recenzja komiksu Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii

Co ten przypływ naniósł???
Co ten przypływ naniósł???

Podróże kształcą” – to utrwalany z każdą kolejną epoką argument na rzecz samorozwoju towarzyszącego turystyce i włóczęgostwu. Z całego zakresu udostępnionej tą drogą wiedzy – geograficznej, kulinarnej, folklorystycznej, architektonicznej, językowej, historycznej, geopolitycznej, gospodarczej itd. – człek sobie nieraz nie zdaje sprawy, a bywa jeszcze, że jak sobie to spektrum uświadomi, jak sobie je zestawi z podwórkiem, z którego wpakował się w tę egzotykę, to może dojść zarówno do oświecenia, jak i do katastrofy światopoglądowej. Dlatego warto pamiętać o doświadczeniach czołowego reprezentanta gatunku homo viator – Lemuela Guliwera.

Warto pamiętać też, że dzieło Jonathana Swifta obejmuje cztery księgi, a wątek najszerzej kojarzony z osobą Guliwera, czyli pobyt w krainie Lilliputu, dotyczy tylko pierwszej z nich. Gorzej w obiegowym pojęciu lokują się włości Brobdingnag (rasa olbrzymów, księga druga) i lądy zamieszkiwane przez Houyhnhnmów (najszlachetniejsza rasa o końskich kształtach, księga czwarta). Zaś Bertrand Galic i Paul Echegoyen w swoim komiksie skupili się na najmniej popularnej księdze trzeciej, czym od razu u mnie zapunktowali. Po lekturze ich Podróży Guliwera dołożyłem autorom jeszcze jeden plus za uczciwość względem obecnej na okładce informacji, że jest to „swobodna adaptacja powieści Jonathana Swifta”.

Szturm sztormu!
Szturm sztormu!

Ta swoboda nie oznacza jednak drastycznego naruszenia treści oryginału. Powiem nawet, że komiks wiernie oddaje plan wydarzeń i specyfikę wymyślonych przez Swifta miejsc, tylko czyni to w wersji uproszczonej. To tak jak ze szkolnym zadaniem polegającym na streszczeniu w punktach przebiegu fabuły, przy czym tutaj za kondensację treści odpowiadają obrazy, narzucając nam widoki podczas podróży wiodącej Z Laputy do Japonii. Rozwiązanie oczywiste z racji medium, ale w wydaniu Galica i Echegoyena nie jest ono w stanie przekazać całej zjadliwości, z jaką Swift wyżywa się na ludzkich ambicjach skupionych wokół żądzy wiedzy i władzy.

Sens przekazu został przy tym zachowany. Pobyt na Lapucie, latającej wyspie, której mieszkańcy oddają się naukom ścisłym i muzyce, ukazuje drugą stronę utopijnej wizji państwa intelektu. Tę krytykę winduje do absurdalnego poziomu wizyta w akademii Lagado, pośród uczonych wykonujących kuriozalne doświadczenia (np. wysysanie promieni słonecznych z ogórków). Na wyspie Glubbdubdrib, gdzie władca jest nekromantą zdolnym przywrócić do życia na czas jednej doby dowolną osobę, dochodzi do gloryfikacji starożytnych wodzów, myślicieli i mężów stanu oraz wydrwienia brytyjskiej Izby Lordów. Upadlająca ceremonia przed królem Luggnaggu to ponadczasowa narracja tyranii, a przykład Struldbruggów służy racjonalnej rozprawie z ludzkim marzeniem o nieśmiertelności. Wszystko to czytelny, karykaturalny wykaz zagrożeń związanych z tendencją do nadużycia, która obejmuje wszystkie pola ludzkiej działalności. Jest i czysto historyczny wyimek z antychrześcijańskiej polityki ówczesnej Japonii.

NOL - Niespodziewane Objawienie Laputy!
NOL – Niespodziewane Objawienie Laputy!

Satyryczny i ponury żywioł został jednak osłabiony przez fantazyjność, baśniowość, monumentalność kompozycji, miękkość kreski i kolorów. Plastycznie wszystko jest spójne, mnóstwo kadrów zachwyca dopieszczeniem detalu i światłocienia – marynistyczny i technologiczny sztafaż prezentuje się imponująco. Podobnie z pomysłowością w oddaniu skali majestatu, splendoru, który ostatecznie okazuje się pozłacaną wydmuszką idei. Spodobał mi się pełen ilustracyjnego rozmachu, przestrzenny styl Echegoyena i trudno mi wyrażać swój niedosyt, krzywić się, że to nie do tego typu historii, że idealnie pasowałoby do kostiumowej przygody z dużym urozmaiceniem lokacji i plenerów, ale to przecież też zawiera się w oryginale, więc o co ci lata, człowieku?

Widzę w całej pracy Galica i Echegoyena ślady decyzji podjętych w dobrej wierze, bo dla przywrócenia popularnemu wyobrażeniu Guliwera choć części znaczenia, jakie bohaterowi swojej książki nadał przed 300 laty Swift. I kluczowy dlań proces nabierania wiedzy o naturze i perspektywach ludzkości poprzez krytyczną obserwację różnorodnie zorganizowanych społeczności został oddany. Jako czytelnik zaznajomiony ze źródłem adaptacji, nie umiem jednak zapomnieć o tym, co zostało złagodzone, ujęte z samej pesymistycznej koncepcji powieści.

To od razu przywodzi mi na myśl inną komiksową adaptację klasyki, Don Kichota z Manczy braci Brizzich. Tam jednak plastyczny ekwiwalent treści słownej prezentuje się wymowniej. W omawianym tutaj komiksie brak mi zróżnicowania perspektywy, mocniejszych ocen w wykonaniu bohatera lub środków, które zaznaczyłyby je poprzez rozwiązania graficzne. Poniekąd wracamy przez to do sytuacji z czasów życia Swifta, gdy jego bestsellerowa powieść pojawiła się na rynku francuskim w wersji pozbawionej treści uznanych przez tłumacza za niegodne gustów oświeconego czytelnika. Nawiasem mówiąc – jeżeli w kimś rozbudziłem chęć do konfrontacji z literackim oryginałem, to bezwzględnie zalecam polski przekład Macieja Słomczyńskiego.

Czyżby rachunek za pobyt?
Czyżby rachunek za pobyt?

Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii jawią mi się jako dzieło nazbyt zeszlifowane ze Swiftowskiej satyry, którego kształtu broni uczciwie wspomniana uwaga autorów o „swobodnej adaptacji”. Pozostaje jednak dobrym krokiem popularyzatorskim wobec klasyki inspirującej całą dynastię dystopijnych wizjonerów. I zapewnia absolutnie malowniczą trasę podczas podróży przez archipelag niechlubnych przymiotów ludzkiego gatunku.

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za umożliwienie wyprawy u boku „Lemuela Guliwera, początkowo lekarza okrętowego, a następnie kapitana licznych okrętów”.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz: Bertrand Galic
Rysunki: Paul Echegoyen
Tłumaczenie: Monika Motkowicz
Typ: komiks
Gatunek: satyra/przygodowy
Data premiery: 03.02.2025
Liczba stron: 112
ISBN: 9788397278684

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
spot_img
„Podróże kształcą” – to utrwalany z każdą kolejną epoką argument na rzecz samorozwoju towarzyszącego turystyce i włóczęgostwu. Z całego zakresu udostępnionej tą drogą wiedzy – geograficznej, kulinarnej, folklorystycznej, architektonicznej, językowej, historycznej, geopolitycznej, gospodarczej itd. – człek sobie nieraz nie zdaje sprawy, a bywa jeszcze,...Satyra u steru? Recenzja komiksu Podróże Guliwera. Z Laputy do Japonii
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki