SIEĆ NERDHEIM:

O rybaku i konserwowej rybce. Recenzja komiksu Ocean miłości

Mąż na połowie, połowica na brzegu.
Mąż na połowie, połowica na brzegu.

Bo męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać…”. Tak, wiem, wyjeżdżam tu z poetycką, powstałą przeszło 40 lat temu piosenką, ale tekst Wojciecha Młynarskiego (wraz z głosem Alicji Majewskiej, oczywiście) odpalił się we mnie niewymuszenie wraz ze wpłynięciem na obszary Oceanu miłości i zestroił z nim doskonale, pomimo odmienności środków wyrazu i rozwoju fabuły. Scenariusz Wilfrida Lupano z uśmiechem wychodzi naprzeciw zacytowanemu przydziałowi ról, a przy tym zręcznie żegluje pomiędzy brzegami wzruszenia, komizmu i obyczajowej satyry. Aha, i jeszcze na przykładzie Bretanii dumnie eksponuje wartość regionalnej kultury. A rysunki Grégory’ego Panaccione doskonale oddają falowanie nie tylko oceanu, ale i nastroju, jakiego pełen jest ten pozbawiony słownej narracji komiks.

Jego główni bohaterowie to para małżeńska, która ma już za sobą srebrne gody i żyje według codziennej rutyny podległej wypływaniu mężczyzny na połów. Do czasu, aż właśnie jego kuter nie wraca do portu i – pomimo relacji gamoniowatego współpracownika starego rybaka, bezpośredniego świadka okoliczności wypadku z udziałem drewnianej łupinki i lewiatana przetwórstwa rybnego – nie udaje się go namierzyć. Żona rybaka nie zamierza jednak wrastać w przystań ze wzrokiem utkwionym w horyzont i po uzyskaniu potrzebnych znaków opatrznościowych od miejscowej wróżbitki oraz równie lokalnego posągu Matki Boskiej wyrusza na poszukiwanie męża. I choć do tak uzyskanych współrzędnych można odnosić się sceptycznie, to nawigowane wieloletnim uczuciem serce znajdzie właściwy kurs nawet pośród największych zawirowań losu.

Pora na pobudkę...
Pora na pobudkę…

Lupano, znany w Polsce z błyskotliwie napisanej serii Azymut, jest ujmującym opowiadaczem. Biegle operuje tempem, nastrojem, wymownymi w komizmie typami postaci – bez ekstrawagancji i sztuczności. Ocean miłości ma w sobie ów sentymentalny urok, który znajdziecie w animacji Trio z Belleville Sylvaina Chometa. Z tym tytułem łączą go też emocjonalna rozpiętość i slapstickowa dynamika działań. Idąc jeszcze bardziej wstecz – jeśli oczarowują was ekranowe kreacje Chaplina i Keatona, to u Lupano znajdziecie podobne wyczucie komediowego timingu, przy którym kluczowa jest porcja melancholii. Postaci budzą natychmiastową sympatię, a odkrywanie świata ich oczami nie wywołuje lekceważących prychnięć wobec współczesnych oczywistości, takich jak zanieczyszczenie środowiska czy trendotwócza siła mediów społecznościowych.

Komentarze pod tym adresem zostały kapitalnie wplecione w wątki rozdzielonego małżeństwa. Zagubiony mąż wpływa swoją łódeczką na zdewastowane obszary oceanu, a towarzyszy mu w tym uratowana od plastikowego chomąta po sześciopaku mewa. Zdeterminowana żona podczas transatlantyckiego rejsu zyskuje fejm pośród współpasażerów i załogi kuchni dzięki swojej autentyczności i bezpośredniości. Perspektywa obojga pozostaje wspólna bez względu na nowe okoliczności – pozostają rozbrajająco szczerą, prostoduszną parą, która niewiele sobie robi z urzędowych dystynkcji, dyktatorskiego reżimu, globalizacyjnych standardów i medialnego szumu. Mikrusowaty rybak i jego korpulentna żona realizują przy tym charakterologicznie i gabarytowo niezatapialny schemat komicznej pary w sposób potwierdzający nieskończoność wariantów, w jakich może ona występować. Śledzenie tak sprokurowanej podwójnej konfrontacji ze światem istniejącym poza idyllicznym nadmorskim miasteczkiem w Bretanii urzeka ciepłem, urozmaiconym humorem, leciutko podaną refleksją na temat granic życiowej bierności (tudzież dziecięcych traum ukazanych w retrospekcjach) oraz dowodem na nadzwyczajną wydajność oleju z puszki sardynek do smarowania narracyjnych trybów.

Pora na prowiant…

No i oczywiście opracowaniem plastycznym! Ponieważ komiks obywa się bez tekstu, trudno bez wchodzenia za kulisy osądzić wkład Lupano w niezliczone niuanse mimiki pojawiających się twarzy (czy dzioba), ruchu, póz, w których objawiają się emocje. Same sekwencje kadrów cechuje wręcz animacyjna płynność. Zmianom tempa często towarzyszą splashe, które zazwyczaj zestawiają mały, bezradny kuter z rozległą przestrzenią czy kolosalnym obiektem – niby oczywiste, a w wydaniu Panaccione nieodparcie sugestywne. Zresztą francuski artysta świetnie łączy szybkość i wymowność karykaturalnej kreski z malarsko komponowanymi krajobrazami. Miękkie gradienty, łatwość w „urealnianiu” pogody, pory dnia i natury (również tej zaśmieconej), wychwytywanie ostrego i rozpylonego światła, plenerowy rozmach – Ocean miłości zachwyca sposobem, w jaki te środki uwydatniają smak poszczególnych scen.

Ten zaś wykracza zdecydowanie poza zawartość firmującej komiks, wspomnianej już wyżej puszki sardynek. Najbliższą jego definicję znajdziecie nie w mojej recenzji, a na tylnej okładce samego komiksu. Tam Lupano (zakładam bowiem, że nie nie zrobił tego nikt inny) dowcipnie, zwięźle i błyskotliwie wykorzystał standardowy układ konsumenckich informacji na temat składników i wartości odżywczej produktu spożywczego i – jak się pewno domyślacie – wykazał w moich oczach zgodność towaru z opisem. Słowem – delicieuses! I nie bójcie się o ości.

Pora na ryby!
Pora na ryby!

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Ocean miłości
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz: Wilfrid Lupano
Rysunki: Grégory Panaccione
Typ: komiks
Gatunek: przygodowy/humorystyczny
Data premiery: 02.12.2022
Liczba stron: 224
ISBN: 9788396483539

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
„Bo męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać…”. Tak, wiem, wyjeżdżam tu z poetycką, powstałą przeszło 40 lat temu piosenką, ale tekst Wojciecha Młynarskiego (wraz z głosem Alicji Majewskiej, oczywiście) odpalił się we mnie niewymuszenie wraz ze wpłynięciem na obszary Oceanu miłości...O rybaku i konserwowej rybce. Recenzja komiksu Ocean miłości
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki