
Przedmiot tej recenzji po lekturze rozbudził we mnie zupełnie odwrotne odruchy niż w przypadku Życia wesołego smutnego psa Corneliusa – natychmiast podjąłem próby wyduszenia z internetu czegoś więcej na temat pana Miguelanxa Prado i jego twórczości. Szukałem wprost danych do potwierdzenia lub podważenia swojej oceny charakteru wrażliwości i estetycznych preferencji autora. Bowiem z jednej strony Ardalén jest pełen przesłanek świadczących o konsekwencji i świadomości osobistej poetyki, z drugiej zaś pozostawił mnie pośród wątpliwości na temat ryzyka dotyczącego komiksu autorskiego – na ile „zewnętrzne oko” redaktora czy współscenarzysty mogłoby wspomóc „wewnętrznego cenzora” twórcy?
Dość szybko zarzuciłem śledztwo, gdyż wydany oryginalnie w 2013 roku Ardalén, którym autor debiutuje właśnie samodzielnie na polskim rynku, ma ustaloną opinię poetyckiej w formie i treści rozprawy na temat tajemnej, wymykającej się naukowej perspektywie mocy ludzkiej pamięci i wyobraźni. Obejrzenie trailera i zapoznanie się z opisem innego autorskiego projektu hiszpańskiego artysty, pełnometrażowej animacji De Profundis z roku 2007, potwierdza powody takiej oceny – Miguelanxo Prado to nieodrodny syn galicyjskiej Hiszpanii o duchowości przesyconej symboliką wodnego przestworu, której częścią pozostaje ów zew morza i chęć łapania wiatru nie tylko w przysłowiowe żagle. I stąd też mój zgryz z odbiorem Ardalén, bo niezręcznie mi jako przygodnemu pasażerowi dyskutować z kapitanem rejsu o słuszności obranego kursu przez morza i oceany pamięci pomiędzy falami wspomnień i fantazji.

Fale te sięgają znacznie poza strefę przybrzeżną, bo aż do górskiej wioski w okolicy Lugo, prowincja La Coruña, dokąd przybywa kobieta o imieniu Sabela, szukając śladów dziadka, którego nie miała okazji poznać. Ponoć przyjaźnił się z kimś pochodzącym z tych stron. Przesiadująca w miejscowej tawernie przy kartach i trunkach starszyzna najpierw rozwiewa jej nadzieje na uzyskanie jakichkolwiek informacji, by chwilę później odesłać ją do domu niejakiego Fidela. Ten mężczyzna podczas swoich licznych rejsów był również na Kubie, gdzie miał kursować regularnie Francisco, dziadek Sabeli. Jednak Fidel oprócz życiorysu wilka morskiego ma również kłopoty z pamięcią i to niekoniecznie swoją. Za to wyrachowanie pamiętliwy okazuje się jeden spośród stałych bywalców tawerny, Tomás, z rosnącą wściekłością śledzący poczynania intruzki naruszające lokalny układ sił.
Bez wątpienia Prado chciał dołączyć swój głos do historii rozważań na temat emocjonalnej istotności i wagi wspomnień, ich deformującej autoportretowej funkcji. Oddał się temu z, nomen omen, zapamiętaniem, w którym jednak więcej widzę powtarzalnej, rozpoetyzowanej naiwności niż wabiącej głębi. I możliwe, że decydujący wpływ na moją ocenę mają zabiegi, w których zbyt usilnie objawiają się ambicje autora względem tematu.

Pierwszym tego sygnał odebrałem już na starcie – cała strona wypełniona mottami pochodzącymi z filmów i dzieł literackich plus cytat z życia rodzinnego autora. Kumulacja, która nieodparcie narzuciła mi wyobrażenie skali, w jakiej Prado chce ująć fenomen ludzkiej niestałości istnienia w czasie i pamięci, w fizycznym i filozoficznym wymiarze. W strukturę komiksu włączone zostały też inne materiały dowodzące ewolucji romantycznej konfrontacji czucia i wiary ze szkiełkiem i okiem – popularnonaukowy tekst o reakcjach zachodzących w obszarze pamięci oraz przedstawiona w formie wywiadu koncepcja czasu eliminująca pojęcie teraźniejszości. Pomiędzy rozdziałami znajdują się też powiązane z historią i bohaterami oficjalne dokumenty, osobiste zapiski (w tym wiersz), tekst piosenki oraz obszerniejsze fragmenty poświęcone rybom latającym i wielorybom. Wszystkie te materiały, wyjąwszy tekst o wielorybach, zostały spreparowane przez autora na potrzeby komiksu w sposób dowodzący starannego przemyślenia całej konstrukcji opowieści i wyposażenia jej w poetykę realizmu magicznego w wyraźnie lirycznym wydaniu.
Mam zatem, powtórzę, zgryz i to nie tego rodzaju, który jest właściwy istotnym dla symboliki Ardalén fiszbinowcom; nie taki, który pozwoliłby miękko przecedzić całość i odłowić to, co dla mnie stanowi wartościową treść, refleksyjną pożywkę. Doceniam rys społeczno-historyczny wyłaniający się z wątku marynarki handlowej – pokoleniowo ujętą kwestię „nieobecnych mężczyzn”, przysłowiowo portowych przygód miłosnych, konfrontacji zamorskiej egzotyki z prowincjonalną szarzyzną codzienności w powojennej Hiszpanii. Wyłapuję intencje autora przemycającego wzmianki o wymiarze sprawiedliwości Frankistowskiego reżimu, ale i o wcześniejszych od niego obszarniczych nadużyciach. Czytam bez komplikacji mapę uczuć bohaterów na czele z Fidelem, który okazuje się nieświadomym medium, żyjącym od dawna w odosobnieniu, gdzie kompanii dotrzymują mu oczywiste fantomy przeszłości. Rozumiem kreacyjne zabiegi na czele z tytułowym, objaśnionym przez autora neologizmem oddającym specyfikę poetyckiego transferu osieroconych wspomnień przez wiatr. Rozpoznaję symboliczny wymiar rzeczywistego krajobrazu górskiej doliny, gdzie można „zgnić na miejscu”, jak mówi właścicielka tawerny, Celia, do Sabeli, i korespondującą z nią fantasmagoryczną toń wodną, w której w imieniu wszystkich morskich śmiałków i ugrzęzłych na mieliźnie marzycieli zanurzony jest Fidel. I mimo to – albo właśnie dlatego – mnie to nie porywa. Przykro mi, ale nie ufam opowiadaczowi.

Prado próbuje uchwycić poetycki, sentymentalny ładunek życia w nazbyt przewidywalny i monotonny sposób. Podczas czytania nie mogłem pozbyć się wrażenia ciążącej nad wszystkim tezy-sloganu w rodzaju „Ludzie przemijają, ale ich marzenia i wspomnienia nie. Pomóżmy im i sobie”. I w moim odczuciu cała jej realizacja wypada bardziej ckliwie i melodramatycznie niż w duchu przezwyciężanej melancholii, niezależnie od roli wredniaka przydzielonej Tomásowi oraz walki wcielonych fantomów o swój byt zależny od atencji Fidela.
Podobnie mógłbym rozpisać mój odbiór formy. Jest niezaprzeczalny warsztat malarski, indywidualna paleta soczystych barw, charakterystyczna przestrzenna faktura wypełnień rysunku, fizjonomika obnażająca charaktery i nastroje postaci, atmosfera na granicy przeciążenia rzeczywistości podwodnie zagęszczonym lub zanikającym w toni światłem. I choć nie brak tu trafionych ujęć, udanych prób synestezyjnych efektów i malowniczo oddanego środowiska morskiego, to narracja komiksowa niedomaga. Nie widzę zasadności ciągłych zmian perspektywy i kluczenia kadrami pomiędzy kolejnymi głowami jakby w obawie, że zrobi się zbyt statycznie, gdy akcja i tak toczy się w tempie stolikowym. I niech się tak toczy, niech się przewleka, tylko brak mi wyczucia graficznej pauzy i sekwencyjnej uważności, która wspomaga treść, a nie proponuje kolejny obrazek z popiersiem czy twarzą pod rozciągnięty dialog. Zabieg przypisania innej czcionki do każdego bohatera też nie nabiera tu znaczenia. Mam również wrażenie, że tej historii mogłoby pomóc wyjście z rytmu 5-6 kadrów na stronę, który wzmógł moje odczucie monotonii łamanej przez rozdmuchanie czy raczej, biorąc poprawkę na dominujący w komiksie żywioł, rozcieńczenie treści.

Marudzę po raz pierwszy nad tytułem od Mandioki, bo Ardalén pozostawił we mnie zaskakujący niedobór emocjonalny i wrażenie podejrzanie rozmiękłej „ładności”. Mnie ów wiatr ani nie poniósł, ani choćby odświeżająco nie przewiał. Nie zdziwi mnie jednak, jeśli z wami stanie się zupełnie inaczej.
Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za umożliwienie znalezienia się w zasięgu tytułowego wiatru.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Ardalén
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz i rysunki: Miguelanxo Prado
Tłumaczenie: Jakub Jankowski
Typ: komiks
Gatunek: realizm magiczny
Data premiery: 17.01.2025
Liczba stron: 256
ISBN: 9788397278639