Pragmatyzm życia codziennego odcina bezlitośnie pępowinę łączącą nas z ludową wrażliwością i wygłusza skutecznie słuszny lęk przed mistycyzmem skrytym w ciemności leśnego poszycia. Po kilku latach pracy w amerykańskiej korporacji Appalachy kojarzą mi się już praktycznie tylko z dziwactwami zasad ubezpieczeń samochodowych w Maryland i Karolinie Północnej. Dlatego też tak ciepło witam w swoim życiu kolejny tom przygód kloszardzkiego łowcy paskudztw, co to mu łapa na toporze nie drży pomimo smolistej mazi w wypełniającej jego oczodoły i wbrew samogonowemu klimatowi opowieści. W świecie kompletnie rozrywkowej popkultury trudno o tak owocne wycieczki w mroczny folklor.
Nie ma sensu zrywać ze skuteczną formułą, więc w drugim tomie Hillbilly Eric Powell wciąż dostarcza nam garść stosunkowo krótkich przypowieści zebranych w antologię stopniowo budującą obraz włochatego protagonisty i ponuro baśniowego świata, w którym przyszło mu pozostawiać ślady ciężkich buciorów. Od historii o czarcio psotnym Ogończyku, przez wręcz przepowiednię na temat wilka o wielu twarzach, docieramy do punktu nieco większego zrozumienia zaskakująco skomplikowanej istoty imieniem Rondell.
Hillbilly w drugim tomie to nadal popisowy taniec Powella w ścisłych granicach autorskiej strefy komfortu i dojrzały rozwój pomysłów przedstawionych wcześniej w zapiskach o życiu innego szerokiego w barach sukinkota o złotym sercu, czyli Zbira. Dosyć jednak o Goonie, cały tekst na temat części pierwszej opierał się na tym porównaniu. Rondel zasłużył już całkowicie na podkreślenie jego wyjątkowości, nie każdy autor miałby czelność w roli głównej osadzić takiego quasi-Wiedźmina (o podobnym poziomie zgryźliwości), który organoleptycznie chyba najbardziej zbliża się do interpretacji zaproponowanej przez Klocucha. Z tą drobną różnicą, że poczciwy bradziaga z ogromną łatwością trafił w moje serducho.
Tak czysto powierzchownie Rondell to maszyna do zabijania. Wyobraźcie sobie scenę: miejscem wydarzeń jest knajpka dla wszelakiej maści maszkaronów zrodzonych z nadnaturalnej macierzy, bo czemu nie, gęby poczwar też pragną chmielowej wilgoci. W zgiełku szponów, kłów i rogów namierzcie oczyma imaginacji największe czupiradło, skurwola trzy metry w barach z żywym ogniem buchającym z czworga oczu i z łapami łamiącymi drzewa jak gałązki. Przez drzwi nagle wpada Rondell i zapada absolutna cisza. Wszyscy wiedzą bowiem, że brodacz przyszedł wybić zęby właśnie wspomnianemu kolosowi, który zresztą w tym momencie robi pod siebie. Nikt nie protestuje.
To bardzo duża część charakteru kuriozalnego bohatera, ale też i średnio wyjątkowa konstrukcja. Żeby już nie przytaczać znowu poprzednich dzieł Powella, to samo mieliśmy przecież w Hellboyu, taki sam klimat krył się za dymem papierosowym wydychanym przez Johna Constantine, a jeśli urżnąć wątek paranormalny, to Punisher też pasowałby do tego opisu. Tym, co odróżnia Rondella od jemu podobnych chłopów „zbyt wkurwionych, by umrzeć” jest odświeżające wręcz ciepło jego ducha. Gość nie odwala Czarnego Szermierza i pomimo ogromnego smutku, który wręcz wylewa mu się z oczu, od samego początku jest postacią mimowolnie sympatyczną. Kocha psy, zachowuje się opiekuńczo względem dzieci, a kompas moralny ma solidniejszy nawet od ostrza diabelskiego tasaka.
Nie samym bohaterem jednak historia żyje. Struktura narracji jest prosta jak budowa cepa i nie zmienia tego spora ilość miejsca przeznaczonego na drobne zaskoczenia z dodatkiem chwil rozgrzewających trzewia jak najlepszy bimber z Podlasia. Urzeka to, co Powell robi w ramach tej prostoty, bo nawet jeśli wszystko jest pisane na jedno czarcie kopyto, to każdy fragment historii dokłada jakiś istotny składnik do czarodzielnej mikstury. Na egzaminie z pisania pulpy autor pytanie „Czy ten wątek coś wnosi?” skosił na maksimum punktów. Każdy cios w ryj potwora mówi nam więcej nie tylko o Rondellu, ale i o lore świata przedstawionego z pozornie niezobowiązującymi bajkami o Żelaznym Dziecku na czele. Tu kryje się jakaś sroga, mistyczna maniana. Znowu więc dostajemy totalny komiks środka. Crème de la crème efektywnej, nieprzekombinowanej popkultury.
Na pewno pomaga też artystyczny kunszt Powella. Jego kreska, rozwijana przez lata od porządnego już na starcie poziomu, wciąż pasuje idealnie zarówno do szarozielonego mroku górskiego folkloru jak i do czarnego humoru charakterystycznego dla większości dzieł autora. W pół drogi między Disneyem i groteską Powell składa hołd starszym mistrzom, świetnie operując językiem komiksu i wciąż trafnie skacząc między pełnym tuszem i gołymi szkicami. To nie lenistwo, a świadomy i dopasowany do fabuły wybór stylistyczny. Absolutną petardą jest za to wykorzystanie w krótkim fragmencie anaglifów. Wieki minęły od mojego ostatniego kontaktu z czerwono-niebieskim trójwymiarem i choć chwyt jest względnie tani, to jego efektywność każe nam jedynie zastanowić się, czemu nie widzimy go częściej. Jako lukier na tym burym cieście dostajemy gościnne występy. Młodsze pokolenie reprezentuje Simone di Meo ze swoim prawie karykaturalnie cartoonowym, wyrazistym stylem, a dla oldtajmerów gra powszechnie od lat doceniany Steve Mannion, którego w swojej wizualnej ignorancji z początku pomyliłem z Powellem. Brzydoty w całym tomie nie stwierdzono.
Znowu głównie chwalę, ale co ja poradzę, że Hillbilly to seria skrojona prawie perfekcyjnie pode mnie? Może i wpadną wam w tym roku w ręce bardziej ambitne komiksy, pewnie zauważycie też pewną wtórność względem wspomnianych wyżej tytułów, ale każda kolejna opowieść w stylu Hellboya czy Goona jest dla mnie okazją do świętowania. Oczywiście miłość do nurtu, który określiłbym jako „smutny waligóra tłucze paranormalność” nie zakleiła mi oczu klapkami bezkrytyczności, nie potrafię zwyczajnie wskazać w tym komiksie wad na tyle znaczących, by komukolwiek odradzić lekturę. Przyszykujcie się tylko (i aż) na prostą, ale niegłupią, zabawę ze szczyptą wrażliwości. Nie rozczarujecie się.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Hillbilly tom 2
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Eric Powell
Rysunki: Eric Powell, Simone di Meo, Steve Mannion
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: fantasy, groza, komedia
Data premiery: 24.97.2024
Liczba stron: 112
ISBN: 9788367725330