Akwaforta K.J. Bishop to kolejna pozycja z Uczty Wyobraźni, po którą sięgnąłem w ciemno w nadziei na doświadczenie unikatowej przygody literackiej i nie zawiodłem się, ale też nie skończyłem jej w stanie nieskazitelnej euforii. Książka australijskiej autorki to solidna pozycja, ale nie stanowi żadnego kamienia milowego gatunku. Co nie znaczy, że nie warto spędzić z nią kilka wieczorów. Czym i jaka jest Akwaforta, przedstawię w kilku następnych akapitach.
Recenzowana powieść to przedstawicielka dość rzadkiego nurtu w literaturze, jakim jest New Weird. Jest to mieszanina elementów paranormalnych, fantasy, czasem horroru, wplecione są też elementy science fiction. Sztandarowym przykładem jest Mroczna wieża Stephena Kinga. Akwaforta to skromniejszy przedstawiciel i moja pierwsza próba zmierzenia się z tego typu treścią. Muszę przyznać, że ten test wyszedł lepiej, niż się spodziewałem.
Książka opowiada historię skupioną wokół dwójki głównych bohaterów: Gwynna – łowcy nagród do wynajęcia temu, kto zapłaci najwięcej, bez specjalnych skrupułów, i jego głosu sumienia w postaci Raule – chirurg bezskutecznie próbującej wprowadzić do życia towarzysza jakiś poziom moralności. Poznajemy ich, gdy przemierzają Państwo Miedzi w poszukiwaniu dla siebie zajęcia. Ostatecznie znajdują je w jednym z miast i od tego momentu czytelnik zaczyna obserwować dwie zupełnie inne koleje losu ludzkiego. Jedne pełne przemocy, brutalne, a drugie pozornie szlachetne, pełne uczucia spełnienia, ale nie takie spokojne i światłe, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Starcie bohaterów jest pokazane nie tylko poprzez ich wybory życiowe, ale także w licznych konwersacjach ideologicznych. Autorka lubi poświęcać miejsce na dysputy na wszelkiego rodzaju tematy: filozoficzne, moralne, o celu w życiu, istnieniu karmy i masa innych. Jest tu naprawdę dużo dialogu i to nie tylko między protagonistami. Zaciekawiła mnie zwłaszcza dyskusja łowcy z księdzem o religii. Przyznam, że niekiedy te rozmowy wydawały mi się zbyt liczne i przydługie, że czasem przydałoby się jednak przyśpieszyć akcję, ale te momenty zwątpienia nie były na szczęście liczne i tylko nieznacznie rzutują na mój ostateczny obraz Akwaforty.
To, w czym autorka ewidentnie się sprawdza oprócz konwersacji, to opisy. Powieść jest w nie bogata i muszę powiedzieć, że jest to jeden z bardzo nielicznych przypadków, gdzie tych opisów – czy to miast, czy okolic przyrody – wypatrywałem. Bishop potrafi rysować piórem niebanalne i intrygujące obrazy i chwała jej za to. Polecam jej opis miasta Ashmoil, które przypomina trochę alternatywne miasto z XIX wieku. Nie ma żadnego problemu z „widzeniem” tego, co Australijka chce nam pokazać. Śmiem twierdzić, że niejeden autor mógłby się od niej uczyć, jak należy tworzyć dobry opis. Ogólnie stylowi powieści nie mogę właściwie nic zarzucić. Jest to jeden z mocniejszych jej atutów.
Bohaterowie poboczni służą tutaj przede wszystkim jako adwersarze w dyskusji. Zwłaszcza jak jedno ma do czynienia ze współpracownikami, znajomymi drugiego. Wiadomo, że dana persona to nie tylko idea, że potrzebna jest reszta osobowości. Tyle że w tym przypadku ten charakter schodzi na dalszy plan i autorka nie pozwala mu zabłysnąć. Przykładem jest tu wspomniany wcześniej ksiądz czy też przedstawiciele syndykatu, z którymi zadaje się Gwynn. Można tu też wymienić Beth, która – jak się zdaje – nie do końca jest człowiekiem.
Sama dwójka protagonistów to też ciekawe indywidua z interesującą przeszłością. Szybko poznajemy powód, dla którego szukają miejsca dla siebie gdzieś na odludziu Państwa Miedzi – są ścigani przez zwycięzców wojny domowej, w której oboje walczyli. Mimo tego, że łowca nagród jest, jaki jest, odkryłem, że nie chcę jego śmierci. Trudno go polubić, patrząc zwłaszcza na jego czyny, w których nie ma nic dobrego, zresztą lekarka też nie świeci przykładem. I choć ostatecznie nie miałem nikogo, komu bym kibicował, z kim bym otwarcie sympatyzował, to chciałem poznać dalsze losy wszystkich.
Muszę też zaznaczyć, że zakończenie może nie odpowiada na wszystkie pytania, zostawia wiele kwestii otwartych, sugerując jakąś kontynuację, która nigdy nie nastąpiła. Niestety wątpliwe jest, aby takowa się ukazała, gdyż autorka przerzuciła się na rzeźbiarstwo. Mimo wszystko miałem wiele satysfakcji, jak do niego dotarłem, i czułem, że lepiej nie można było skończyć powieści. Pasuje ono bez wątpienia do stylu całości, a pytania retoryczne, które się pojawiają, dodają tylko smaczku do tej aury filozoficznej, moralnej dysputy, jaką Bishop prowadzi z czytelnikiem poprzez jej postacie, ich drogę życiową i ogólny wydźwięk dzieła.
Kończąc mój wywód o Akwaforcie, muszę stwierdzić, że zasłużenie wylądowała w gronie sagi Uczta Wyobraźni. Spodziewałem się po książce wiele i otrzymałem wysokiej jakości lekturę. Opisy, dialogi, klimat westernu w takim lekko postapokaliptycznym świecie – wszystko to zbudowało niepowtarzalną atmosferę, w którą wsiąkłem, brnąc przez karty powieści. Jeżeli nie boicie się ambitniejszych miksów gatunkowych, niestraszne wam długie konwersacje oraz nie przeszkadzają wam od czasu do czasu dłużyzny, to polecam.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Akwaforta
Tytuł oryginalny: The Etched City
Wydawnictwo: Mag
Autorka: K.J. Bishop
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Gatunek: New Weird
Liczba stron: 328
ISBN: 978-83-7480-086-0