SIEĆ NERDHEIM:

Grząska droga do śmiechu. Recenzja komiksu Kapucyn

Na żywo okładka robi większe wrażenie, bo połyskuje metalicznym matem.
Na żywo okładka robi większe wrażenie, bo połyskuje metalicznym matem.

Zdawać by się mogło, że po kilku latach recenzowania wypełnionych regularnym wychodzeniem poza własną strefę komfortu frankofony już nie będą mi spędzać snu z powiek. To błąd, bo po przeczytaniu Kapucyna z pewnością mogę powiedzieć tylko jedno – dawno żaden komiks nie sprawił mi tak dużego problemu. Nie wiem, co do końca myśleć o debiucie Florence Dupré la Tour. Tytuł wpadł w 2007 roku do oficjalnej selekcji Festiwalu w Angoulême, wydanie polskie od Nagle! Comics zbiera głównie pochwały, a ja siedzę i drapię się po pecynie. Nie lubię głównego bohatera, momentami czułem się mocno niezręcznie, ale z chęcią poleciłbym lekturę większości znajomych choćby minimalnie zorientowanych w klimacie. No zagwozdka totalna.

A jaki to konkretnie klimat? Narracyjnie trochę nawet mangowy, po opisie fabuły można nawet stwierdzić, że to wzorcowy przykład sytuacji pt. „Mamy Sagę Winlandzką w domu”. Poza tym siedzimy głównie w wątkach arturiańskich, powiedzmy, z całkiem wyczuwalną porcją sardonicznego podejścia do fantasy dla smaku. Tytułowy Kapucyn to gnojek, ale o tym później. Przede wszystkim to syn potężnego i obrzydliwie bogatego Gawaina, jednego z tych rycerzy, co to przy okrągłym stole zasiadać mieli zwyczaj. Chłopak żyje sobie jak pączek w maśle posypany płatkami złota, ale zdradliwy los ogrywa go w pokera, gdy staruszek traci łapę w pojedynku. Bez ręki trudno wojować, więc rodzina musi wynosić się z miasta, a matula bezlitośnie wywala kompletnie nieogarniętego Kapucyna za drzwi. Nie chodzi tu bynajmniej o dostarczenie cielęciu trudnej szkoły życia, o nie. Motywacje rodzicielki są dużo prostsze: dzieciak ma zdobyć kasę. Kilka nieszczęść później złotowłosa niedojda zostaje jednak rzezimieszkiem i mordercą skupionym na ścieżce wiodącej ku upragnionej zemście na niemilcu, który odebrał mu szlacheckie uprzywilejowanie.

Koń jest tu chyba najbardziej pozytywną postacią.
Koń jest tu chyba najbardziej pozytywną postacią.

To tylko zalążek fabuły, bo w Kapucynie dzieje się naprawdę dużo i jest to pochwała. Miejmy też z głowy inne proste plusy historii – Florence Dupré la Tour stworzyła scenariusz przewrotny, angażujący, zabawny i wypełniony barwnymi postaciami rozlokowanymi na wszystkich osiach kompasu moralnego. Tyle, banały z głowy, więc pora na schody, bo zaznaczane w opisach komiksu podobieństwa do Donżona czy Pory na przygodę są może i trafne, ale również mocno powierzchowne. W porównaniu do tych dzieł humor pochodzącej z Argentyny autorki jest dużo bardziej gorzki i bezpośredni w stosowaniu brutalności.

Ta różnica ma swoje zdecydowane plusy, ale i minusów jej nie brakuje. Kapucyn, przede wszystkim, poza świadomym śmieszkowaniem z rycerskiego etosu i legend porusza też sporo poważnych tematów. Pierwsze skrzypce gra nieco oklepany motyw chwiejności i bezcelowości zemsty w roli modus operandi postaci, a dotyczy to w równym stopniu głównego bohatera jak i pozornie zepsutego do szpiku kości antagonisty. To tylko wierzchołek góry lodowej, bo dostajemy też rozbudowane studium narcyzmu – mam wrażenie i nadzieję, że imię złola jest mądrym nawiązaniem do książki Hermanna Hessa. Potem dochodzą do tego potencjalne dywagacje na temat tłumionej zmysłowości (co też by pasowało do inspiracji dziełem niemieckiego pisarza) i skrywanego homoseksualizmu opartego jednak głównie wciąż na samouwielbieniu, ale i to nie jest takie proste. Prawie nic w tym pieprzonym Kapucynie nie jest proste.

Spokojnie, do Wesela się zagoi.
Spokojnie, do Wesela się zagoi.

Muszę tu wyjaśnić wspomniane wcześniej momenty wywołujące uczucie niezręczności. Z tego co udało mi się wyczytać z pomocą internetowego translatora, tabu świadomości seksualnej w wieku młodocianym jest dla autorki ważnym tematem i zgadzam się, że o tym mówić trzeba w społeczeństwie jak najczęściej. Trzeba też o tym mówić ostrożnie, bo temat drażliwy i niebezpiecznie bliski seksualizacji młodocianych. Na tym ekstremalnie grząskim gruncie zadaję sobie pytanie: czy bezpośredniość fabularna i skrajne oderwanie od realizmu w warstwie graficznej są sposobem na uniknięcie wpadania w obszary tropesa The Writer’s Barely-Disguised Fetish? Nie są, bo choć szczerze wierzę w dobre intencje autorki, to momentami balansowanie na granicy dobrego smaku było dla mnie zbyt karkołomne.

Kapucyn jest więc komiksem dziwacznym, lepszego określenia nie znajdę. Przejawia się to we wszystkich warstwach jego charakteru, w dziesiątkach intrygujących nieoczywistości i zaskoczeń, często pozytywnych, czasem lekko żenujących. Na jednej stronie rozbawi was dynamika relacji Merlina i Morgany, na drugiej będzie sranie na ryj. Raz wpadają trafne kpiny z nierealności ideałów z przerobionych chrześcijańsko mitów, a potem uderza nas niezbyt wyraźnie postawiona granica wniosku rozważań o tym, kto faktycznie zasługuje na przebaczenie. Pozytywnie zaskakujące zwroty fabularne kontra urywanie i zaczynanie wątków bez powodu. Prawie do każdego „wow” jakieś potężne „ale”. Czemu więc jestem skłonny ten komiks polecać? Wydaje mi się, na granicy pewności, że ta wszechobecna ambiwalentność była zamierzona i niech mnie kule biją, jeśli efekt nie jest skutecznie intrygujący. Charaktery bohaterów również to odzwierciedlają, bo gdy inne opowieści dostarczają nam armię harcerzyków o głębi nadanej poprzez lekką skłonność do czynienia zła, w Kapucynie dostajemy bandę wykolejeńców, amoralnych burzycieli wszystkiego, co chwalebne. Talent autorki sprawia, że z czasem zaczynamy tym indywiduom kibicować. Za przewodnika po tym barwnym świecie robi nam przecież rozpieszczony, samolubny bachor, który po wyrwaniu z luksusu nie przechodzi na stałe ani jednej pozytywnej przemiany (negatywnych za to całkiem sporo), a i tak jakimś cudem przejął mnie jego los. Okropieństwo!

A w dzisiejszych czasach mieszczuchy uciekają na wieś...
A w dzisiejszych czasach mieszczuchy uciekają na wieś…

No ale nie zapominajmy, że jest to również (może i głównie) komedia. Wielu innych komiksiarzy na tym aspekcie się skupia. Ja, szczerze powiedziawszy, ten faktycznie obecny na większości stron luz widziałem jedynie za woalem kuriozalnego niepokoju. Kapucyn byłby dla mnie komedią, jeśli w ogóle, zupełnie czarną, gdyby nie rysunki. Rozedrgana kreska autorki i jej całkowity brak poszanowania dla jakichkolwiek zasad anatomii czy perspektywy nadają stronie wizualnej tego tomu tonę bajecznego, psychodelicznego momentami uroku. Tu też znajdziemy odzwierciedlenie umyślnego rozbicia odczuć na dwa przeciwstawne bieguny, wymuszona brzydota w niepewności linii i klockowatej niestałości kształtów zderza się z świetnymi kompozycjami, rewią doskonale dobranych barw, wyrazistym charakterem stylistycznym, a to wszystko w ramach sprawnego układu czasem niebanalnie zagranych kadrów. Trudno mi to nawet do kogoś konkretnie porównać, bo niby trochę jak Joann Sfar, ale kształty zupełnie inne i minimalizm większy. Może jakaś dziwny złoty środek między Renaudem Dilliesem i Moebiusem? Nie no, to już kapkę zbyt duża pochwała… O, może tak: dziwne, stare, europejskie kreskówki z Polonii1 puszczone na zalanym piwem ekranie CRT, to chyba da wam najlepszy obraz tego, czego się możecie po Kapucynie spodziewać graficznie.

Nagle! Comics chyba radzi sobie nieźle, przynajmniej marketingowo, tak wnioskując po aktywności na mediach społecznościowych i cieszy mnie to niezmiernie. Zawsze jest to szansa na poszerzenie zasięgu tej pasji, na wciągnięcie w świat komiksu kolejnych padawanów. Mam jednak ogromną nadzieję, że Kapucyn nie będzie pierwszym komiksem w łapach tychże świeżaków. To poziom absurdu i dziwaczności, który z łatwością przytłoczy niezorientowanych w temacie, o ile ostatnim kontaktem z tym medium nie były dla nich europejskie tytuły wydawane u nas 30 lat temu. Niech to chociaż będzie Baranowski, przepuszczony przez lata życiowej goryczy wypadnie podświadomie w pobliżu dzieła Florence Dupré la Tour. Jeśli zaś czujecie się już w temacie dość pewnie i mieliście do czynienia z fantastyką w wersji świadomie komentującej nie tylko własny gatunek, bierzcie Kapucyna do łapy i tak, było to zamierzone. Szczerze powiedziawszy jednak polecam ten tytuł ostrożnie, bo potencjał do polaryzowania odbiorców ma ogromny, ale dawno nic tak mono nie zmusiło moich zwojów do pracy podczas formowania opinii. W kontakcie z kulturą lubię, gdy coś zrobi na mnie wrażenie i nie musi to być zawsze wrażenie jednolicie pozytywne. 

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Kapucyn
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Autorka: Florence Dupré la Tour
Tłumaczenie: Olga Mysłowska
Typ: komiks
Gatunek: fantasy, komedia
Data premiery: 09.13.2023
Liczba stron: 320
ISBN: 9788367725118

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Zdawać by się mogło, że po kilku latach recenzowania wypełnionych regularnym wychodzeniem poza własną strefę komfortu frankofony już nie będą mi spędzać snu z powiek. To błąd, bo po przeczytaniu Kapucyna z pewnością mogę powiedzieć tylko jedno – dawno żaden komiks nie sprawił mi...Grząska droga do śmiechu. Recenzja komiksu Kapucyn
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki