SIEĆ NERDHEIM:

Wyśpiewać zemstę. Recenzja komiksu Diuna: Wody Kanly

Opadł kurz po bitwie o Arrakin. Gurney Halleck i grupka niedobitków – to wszystko, co zostało z dumnego rodu Artydów. Wojownik-trubadur, aby przeżyć na niegościnnych piaskach Diuny pod panowaniem Barona, przyłącza się do przemytników przyprawy pod kierunkiem Stabana Tueka i nawet na chwilę nie porzuca myśli o zemście na zdradzieckich Harkonnenach.

Wody Kanly, podobnie jak poprzedni tom Opowieści z Arrakin, nie są zilustrowaną opowieścią z cyklu Franka Herberta, lecz graficzną wersją opowiadań napisanych przez Briana Herberta i Kevina J. Andersona, zawartych w antologii Infinite Stars. Samych opowiadań nie znam, ale wkład obu panów w uniwersum Diuny wypada… raczej nierówno, a najgorzej tam, gdzie autorzy próbują wypełnić „białe plamy” oryginalnej opowieści. Czyli jak w tym przypadku, niestety.

Gurney Halleck w książkach jest postacią dość jednowymiarową, a przedstawiona na kartach komiksu historia niestety nie dodaje mu głębi. Scenariusz jest prosty jak dzida. Bohater snuje się to tu, to tam z jedną srogą miną, uprzykrza życie postaciom pobocznym i nie potrafi mówić o niczym innym jak zemsta i co chwila ma jakiś sprytny plan. Jak plan nie wyjdzie, to okazuje się, że to też było zaplanowane.
Łudziłam się, że jako fanka dostrzegę jakieś drobne smaczki z książek, subtelne mrugnięcie okiem od Herberta Juniora, lecz nic z tego. Sam sposób ujęcia niuansów świata przedstawionego sprawia niestety wrażenie łopatologicznego wprowadzenia dla nowych fanów. Dlaczego niestety? Gdybym chciała być nieuprzejma, to wspomniałabym coś o bezczelnym żerowaniu na wskrzeszonej przez film Villeneuva marce. Na szczęście z natury jestem miła, więc napiszę tylko, że to po prostu kiepski, nic niewnoszący i zbędny komiks, niezależnie od tego czy czytelnik jest fanem Diuny, czy nie.

Dialogi są jak ociosane kamienie, proste, toporne i piekielnie nudne. Nie zostawiają miejsca na subtelności, którymi Diuna jest przecież wypełniona. Znany z kwiecistego języka mistrz balisety został zdeklasowany do poziomu nastoletniego rapera z auto-tunem odmieniającego słowo „zemsta” przez wszystkie przypadki.

Prosty scenariusz i szczątkowe dialogi nie byłyby wadą, gdyby miały na celu uwypuklenie części wizualnej. Czytelnik mógłby mieć nadzieję, że zilustrowane na kartach komiksu majestatyczne pejzaże Arrakis usprawiedliwią zakup zeszytu… Tyle że wcale nie. Prace Mortarino są w gruncie rzeczy nieciekawe. Brakuje rzutów na nieskończoną pustynię, nie ma nic z wszechobecnej w tym uniwersum monumentalności. Artysta skupia się na zastygłych w jednym gniewnym grymasie twarzach, banalnych pojazdach (nawet ornitoptery straciły cały swój urok i oryginalność) i sporadycznie budynkach, tak generycznych, że pasowałyby do dowolnego uniwersum od Warcrafta po Star Wars. Całość sprawia tanie, kreskówkowe wrażenie i wcale nie kojarzy się z Diuną.

Na swoje usprawiedliwienie muszę napisać, że pierwszy zeszyt serii miał więcej do zaoferowania. Dzięki zawarciu dwóch osobnych historii w jednym tomie opowieść nie dłużyła się jak w przypadku Wód Kanly; bitwa o Arrakin z perspektywy Sardaukara to ciekawy zabieg, a na ilustracjach naprawdę dało się zawiesić oko. Niestety w przypadku drugiego tomu nastąpił konkretny regres i szczerze wątpię, abym sięgnęła po kolejne zeszyty.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Diuna: Wody Kanly
Scenariusz: Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ilustracje: Francesco Mortarino, Massimo Carnevale
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Liczba stron: 112
Format: 170 × 260 mm
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Data wydania: 25.05.23
ISBN: 978-83-8230-499-2

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Rąbnięta kocia madka, której życie upływa na negowaniu faktu zbliżającej się trzydziestki. Hobbistycznie kolekcjonuje kolejne gry na kupce wstydu, łudząc się, że może na emeryturze nadrobi. Wychodzi z założenia, że nie ma czegoś takiego, jak „zbyt wiele książek”. Fanka Star Warsów, fantastyki i kiczowatego si-fi lat 80. Pisać lubi prawie tak bardzo jak gotować, a gotować niemal tak samo jak dobrze zjeść. Stroni od rywalizacji, ale jeśli się w coś angażuje, to na sto procent.
Opadł kurz po bitwie o Arrakin. Gurney Halleck i grupka niedobitków – to wszystko, co zostało z dumnego rodu Artydów. Wojownik-trubadur, aby przeżyć na niegościnnych piaskach Diuny pod panowaniem Barona, przyłącza się do przemytników przyprawy pod kierunkiem Stabana Tueka i nawet na chwilę nie...Wyśpiewać zemstę. Recenzja komiksu Diuna: Wody Kanly
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki