Koniec. Waśnie kończy się miniseria Descender. Tak, wreszcie dowiemy się, skąd to całe zamieszanie z pierwszego tomu – Żniwiarze, a potem poszukiwanie twórcy Tima-21. Nie ma tu naprawdę oryginalnych rozwiązań, ale wszystko razem ma sens i buduje spójną opowieść, od której potem będzie mogła odbić się kolejna seria, Ascender.
Razem ze sztucznym chłopcem, żołnierką, kłamliwym cybernetykiem i innymi ważnymi postaciami jesteśmy w samym środku wojny robotów z „mięsem”, myślącymi istotami organicznymi całej galaktyki. Jak pamiętacie, o ile ludzie pozbyli się szybko swoich AI i postarali się zapomnieć, na przykład Gnishanie uznali, że tylko ostateczne oczyszczenie galaktyki może być uznane za satysfakcjonujące rozwiązanie. Już wiemy, że poszło im tak sobie, byliśmy na Mechanicznym Księżycu, widzieliśmy, kto właśnie wyciągnął spluwy. Czy mieszkańcy Gnish odpuszczą? Doprowadzą do zwycięstwa? Pogorszą sprawę? Od końcówki piątego tomu możemy być pewni, że nie pozostaną obojętni wobec całej katastrofy.
Poprzednio okazało się też, że legendarny Solon, uznawany za pomysłodawcę sztucznej inteligencji, żyje i ma się dobrze. Jego wątek pozwoli wiele wyjaśnić. Zobaczycie roboty w nowym świetle. Sprowokuje też sporo filozoficznych i etycznych pytań. Niektóre poruszane były od początku komiksu, zwłaszcza w bardziej osobistych wątkach. Inne, jakie dopiero się ujawnią, mogą stanowić nielichą zagwozdkę.
Descender, widziany od pierwszego do ostatniego tomu, to dobry komiks. Jak zapowiadali jego twórcy, wykorzystuje typowe motywy, takie „must say” w science fiction biorącym się za roboty. Niektóre eksploruje w sposób oczekiwany dla odbiorcy w miarę obeznanego z gatunkiem. Inne podkręca, żeby opowiedzieć o AI nieco inaczej. Jak to u Lemire’a, skupia się na bohaterach – jeśli widzimy wojnę czy politykę, to zawsze z ich punktu widzenia. Jak to bywa, dla maluczkich i szaraczków obie okazują się źródłem cierpienia, do tego niesprawiedliwego.
Największą innowacją Descendera na tle gatunku jest oczywiście estetyka – akwarele Nguyena, delikatne plamy koloru, prześwietlenia, lekkość rysunku. Bez względu na to, czy widzimy monumentalną metropolię, człowieka, czy maszynę, kreska będzie dokładnie tak samo czuła i miękka. Wydaje mi się, że dzięki niej całość staje się bardziej wiarygodna i spójna, bardziej przekonująca. Nie chciałabym tu posunąć się do spojlerów, wspomnę tylko, że Ascender dziejący się po serii o Timie-21, to już fantasy.
Lemire kazał nam naprawdę długo czekać na finał, na Wojnę maszyn, rozwiązanie zagadek, dotarcie do mechanizmów poruszających światem Descendera. Przeczołgał mnie przez Osobliwości, które wyhamowały całą opowieść w nieznośny sposób, potem ujawnił ważne fakty dopiero w ostatnim rozdziale Powstania robotów, gdzie przy okazji absolutnie niczego nam nie wyjaśnił. Nie do końca odpowiada mi tak wąski margines. Zostawianie wszystkiego na koniec sprawiło też, że czekające w Wojnie zwroty akcji i zmiany spojrzenia nie mają głębi, którą zyskałyby przy wolniejszym prowadzeniu. Scenariuszowo Descender to raczej kino akcji niż fantastyka dająca do myślenia, nawet jeśli ma inne ambicje.
Jak podsumować moje hate-love do tego komiksu? To bardzo ładne toffi, które Lemire zbyt mocno rozciągnął, tak że w środku nie było miejsca na smak. Za to na początku i końcu jest go tyle, że można się przesłodzić i nie mieć już miejsca na poczucie czegokolwiek. Jednak jeśli porzucę swoje chciejstwa i „jedyne słuszne” pomysły, przyznaję – jako całość to dobry komiks. Zaskoczy estetyką, da nam fabularną zadyszkę, wywoła emocje. Jest idealny dla nastolatków czy osób, które jeszcze za bardzo się w fantastyce nie odnajdują. Dla wyjadaczy pozostaje ciekawym, ale niezbyt zaskakującym komentarzem na temat opowiadania o AI.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Descender. Wojna maszyn
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Dustin Nguyen
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Typ: Komiks
Gatunek: science fiction
Data premiery: sierpień 2020 r.
Liczba stron: 160