
Z jednej strony notorycznie narzekam na niedobór starych seriali w polskiej telewizji czy serwisach VOD. Z drugiej równie mocno marudzę, kiedy takowe już się pojawiają. Że to ciągle te same kilka tytułów na krzyż, że mogliby zapodać coś dawno niewidzianego… W marcu zeszłego roku TVP Kultura zdała się odpowiedzieć na moje smędzenie, włączając do swojej niedzielnej ramówki Thierry’ego Śmiałka – francuski serial przygodowy z lat 60., popularny u nas swego czasu między innymi za sprawą emisji w kultowym dla niektórych programie Ekran z bratkiem. Jak się prędko zorientowałam, mieliśmy tu do czynienia z produkcją, która ostatni raz nawiedziła polskie telewizory w 1978 roku. Tak. Dobrze czytacie. Bite 46 lat temu. Właśnie o takie powtórki mi chodziło, hurra!
Warto wspomnieć o jednej rzeczy – w czasach PRL-u polska telewizja pokazała jedynie pierwsze dwie serie z czterech nakręconych. Brakujące miały swoją premierę nad Wisłą dopiero przy okazji wspominanej ostatniej emisji na TVP Kultura, po prawie 60 latach od powstania. Być może dobrze, że tak się stało. Dlaczego? O tym opowiem trochę później.
Thierry Śmiałek narodził się z inicjatywy Jean-Claude’a Dereta, istnego człowieka renesansu – aktora, piosenkarza, scenarzysty, (dramato)pisarza, kompozytora i autora tekstów piosenek. Zainspirowany tym, co zaobserwował w branży telewizyjnej podczas swojego dziewięcioletniego pobytu w Kanadzie, chciał stworzyć scenariusz serialu przygodowego dla młodej widowni. Nie da się ukryć (i chyba nikt nigdy, z Deretem włącznie, nie próbował tego robić), że Thierry miał być francuską odpowiedzią na bohaterów pokroju Robin Hooda czy Ivanhoe, a zwłaszcza ich ekranowych wersji z seriali z lat 50. i 60. Młody szlachcic, podstępnie pozbawiony majątku i uczyniony banitą, zbiera swoją drużynę, by pomagać pokrzywdzonym… Jednak pewne odstępstwa od schematów znanych nam z wyżej wymienionych opowieści – jak również odmienne realia historyczne – dodają tej opowieści pewnego powiewu świeżości.

XIV wiek, czasy wojny stuletniej. Thierry de Janville, podobnie jak wielu szlachciców oraz rycerzy w jego wieku, walczy o wyzwolenie swojej francuskiej ojczyzny spod angielskiej dominacji. Niestety jego zarządca, Florent, kolaboruje z najeźdźcą i postanawia wykorzystać okazję, by zemścić się na swoim panu – ojciec Thierry’ego niegdyś skazał go na więzienie, w jego opinii niesłusznie. Florent donosi na młodzieńca Anglikom, by w zamian otrzymać jego tytuł oraz ziemie. Ograbiony z majątku Thierry zostaje wtrącony do lochu (we własnym zamku!) i ma zostać skazany na śmierć za zdradę. Jednak z pomocą spotkanego tam człowieka, niejakiego Jehana, ucieka. Od tego momentu staje się ściganym banitą. Ale ponieważ Thierry był zawsze dobrym i sprawiedliwym panem, szybko zyskuje sobie sprzymierzeńców wśród miejscowej ludności. Formuje drużynę, która będzie go wspierać w walce o niepodległość Francji, swoje dobre imię oraz bezpieczeństwo jego poddanych. Tak rodzi się, zbrojny w miecz i procę, Thierry Śmiałek…
Owszem, niby to już znamy. Ale Francuzi wzięli znane gatunkowe ramy i wypełnili je po swojemu. Spójrzmy chociażby na kompanię Thierry’ego. W barwnej, nieco zwariowanej bandzie każdy jest inny i ma jakiś przydatny dla fabuły talent. Bertrand to silny jak dąb bednarz, który już w pierwszym swoim odcinku sam powala trzech zbrojnych za to, że powiesili mu obwieszczenie na drzwiach – jednak w gruncie rzeczy ma miękkie serce, a jego przywiązanie do Thierry’ego dzisiaj wywołałoby deszcz slashowych fanfików. Jehanowi nie szło w fachu kuglarza, więc postanowił zostać kieszonkowcem. Wytwórca chodaków Martin zawsze jest chętny, by wyrwać się ku małej przygodzie i przy okazji uciec od gderania żony. Judasz żyje w zgodzie ze swoim imieniem – zawodowo jako wędrowny aktor gra zdrajcę od trzydziestu srebrników w religijnych przedstawieniach, i to mimo łagodnej osobowości oraz przywiązania do przyrody. Pierre ma gadane, jak przystało na zbuntowanego poetę. A Boucicault… O, ten to jest dopiero numer. Człowiek znikąd, przygarnięty przez bandę niemal jak piesek z pobocza, kompletnie nie pamiętający, kim jest i skąd przyszedł. Kolejne perypetie zdradzają jednak, że w poprzednim życiu musiał być człowiekiem wykształconym – czyta, pisze, świetnie rachuje.
Teoretycznie protagonista w formie szlachetnego przywódcy często przyćmiewa swoich towarzyszy. Tutaj mogłyby się pojawić obawy, że to wesoła paczka pośle głównego bohatera w cień, przy okazji popadając w nadmierne przerysowanie. Ale udało się zachować równowagę i nie przegiąć w żadną ze stron. Drużyna Thierry’ego bywa komiczna, jednak nigdy nie odmawia im się kompetencji w tematach, na których się znają najlepiej. Z kolei sam Thierry mimo dobrego serca nie jest idealny. Jasne, chce pomagać skrzywdzonym ludziom i walczyć o sprawiedliwość, ale przy okazji zdarza mu się narażać siebie na niepotrzebne ryzyko lub podejmować decyzje pod wpływem emocji. Dobrze, że ma wokół siebie oddanych przyjaciół, którzy potrafią postawić go do pionu…

Prawdziwy robinhoodowski bohater rzecz jasna nie może się obyć bez jakiejś pięknej ukochanej. Tutaj tę rolę pełni Isabelle: dziewczyna z ludu, siostrzenica Martina. Ktoś, gdzieś, w jakimś omówieniu Thierry’ego Śmiałka nazwał ją typową dla epoki damą w opresji – czym autor wyraźnie dał do zrozumienia, że serial pamięta średnio na jeża, a co mu wypadło z głowy, to sobie wymyślił. Czy „typowa dama w opresji” nokautuje wrogiego rycerza, waląc go w głowę własnym chodakiem? Jak na czasy powstania tej produkcji wybranka Thierry’ego jest stosunkowo samodzielną postacią kobiecą, przedstawioną w prawdopodobny sposób. Serial nie udaje, że w tych realiach historycznych Isabelle będzie fizycznie równa chłopakom. Wiarygodnie pokazuje rzeczy dla niej niewykonalne, ale również inne, których może się powoli nauczyć. Na przykład jazdy konnej. Obserwujemy drogę od nieporadnego ześlizgiwania się z grzbietu we wczesnych odcinkach do w miarę pewnego dosiadania rumaka w tych znacznie dalszych. Zresztą swoje niedostatki siły urocza blondynka nadrabia sprytem, refleksem oraz spostrzegawczością. Dlatego dla drużyny Thierry’ego jest oczami i uszami, wychwytując w miasteczku wszystkie plotki czy nietypowe drobiazgi.
Dalszy plan uzupełnia pomoc duchowa w postaci zaprzyjaźnionego przeora, który nie zawsze trzyma się zasad (nie łamie ich, tylko troszkę nagina) oraz powracające czarne charaktery z niecnym Florentem na czele. Muszę przyznać, że antagoniści niestety mają gorzej zarysowane osobowości, przez co mogą się widzowi zlewać w jedną masę. Osobiście dobrze zapamiętałam wspomnianego pana F., Edwarda zwanego Czarnym Księciem i może troszkę Karola, króla Navarry. Czasami dużo ciekawsi okazywali się jednorazowi „złoczyńcy odcinka”, mimo stosunkowo krótszego czasu antenowego. Kogo tam nie było! Zdrajcy, zbóje, oszuści, złodzieje… Do wyboru.
Trudno przy opisywaniu Thierry’ego Śmiałka pominąć bohaterów, bo sporą robotę w kwestii atrakcyjności tego serialu wykonują właśnie oni. Pomaga w tym charyzma wcielającego się w postać tytułową Jean-Claude’a Drouot i ogólna sympatyczność aktorów dalszoplanowych. Ale też poziom realizacji broni się tu mocno, pomimo dość sędziwego wieku produkcji. Jasne, serial w założeniu kierowany był do młodszej widowni, więc fabuły nie należą do najbardziej zagmatwanych, a mimo obecnych w każdym odcinku (całkiem dobrych skądinąd) scen walki i niejednego trupa, krwi tu nie uświadczymy. Nie znaczy to jednak, że sprawę potraktowano po łebkach. Scenariusz nieźle trzyma się realiów historycznych, fabuły poszczególnych odcinków nie pozostawiają niedosytu mimo ich krótkiego czasu trwania, a do tego… Bohaterowie tu biegają po prawdziwym lesie! Przy pierwszym oglądaniu byłam wręcz zaszokowana ilością scen zrealizowanych w plenerze zamiast w studyjnych dekoracjach go udających, typowych dla epoki. Dorzućmy jeszcze do tego muzykę Jacques’a Loussiera z kapitalnym motywem przewodnim na czele i mamy naprawdę udaną przygodówkę z odrobiną komicznego zacięcia.

Jak napisałam wcześniej, dwie ostatnie serie Thierry’ego Śmiałka (z czterech nakręconych) pokazano w Polsce dopiero niedawno i to chyba dobrze. Dlaczego? We francuskiej części internetu można wyczytać, że serial padł ofiarą własnego sukcesu oraz skromnych zasobów raczkującej wytwórni, która go produkowała. Thierry’ego realizowano w nieprzyzwoitym pośpiechu, a pieniędzy dość prędko zaczęło brakować. Lekkie zmęczenie materiału czuć już w pierwszej połowie serii 2. – coraz częściej przy oglądaniu koniecznie staje się zawieszenie niewiary – ale mimo to serial jeszcze daje tu radę. Potem robi się dużo gorzej, i w fabule, i w realizacji.
Obie kolejne serie już na dzień dobry dają nam fabularnego klapsa. W otwarciu trzeciej mamy tyle zachowań niezgodnych z charakterami głównej paczki, że aż boli; z kolei początek czwartej jest jeszcze gorszy, bo bohaterowie lądują w kompletnie bezsensownych ustawieniach życiowych. W dodatku powraca zza grobu postać, która nie miała prawa się uratować. Później wcale nie jest lepiej. Choć zdarzają się jeszcze solidne momenty i – z rzadka, ale jednak – całe udane odcinki, na każdy dobry fragment czy wątek przypada niedoróbka. Praktycznie nie mamy już historii, w których cała paczka Thierry’ego bierze udział w przygodzie. A w finałowej serii twórcy odlatują całkowicie. Czarny człowiek z Afryki samotnie błąkający się po czternastowiecznym francuskim lesie? Wytwórca zabawek i jego wielki magnes, przyciągający rycerskie zbroje? Te wszystkie niekiedy groteskowe odstępstwa od realiów historycznych i serialowych bolą tym mocniej, że – jak było już wspomniane wcześniej – Jean-Claude Deret do początkowych transz zrobił naprawdę porządne badania w tematyce spraw średniowiecznych i naginał fakty tylko trochę, wyłącznie dla podkręcenia akcji.
Pamiętacie, jak zachwycałam się autentycznymi plenerami, używanymi zamiast scenografii je imitujących? Trochę wykrakałam. W drugiej połowie serialu materiału realizowanego w studiu robi się coraz więcej. Nawet w wypadku rzeczy dotąd kręconych na zewnątrz. Do tego stopnia, że miewamy kuriozalne sytuacje: w obrębie tej samej sceny jedne ujęcia powstawały w prawdziwym lesie, a inne na tle dekoracji tenże las udających. Różnicę bardzo widać. Czasem też słychać, bo w Thierrym Śmiałku dialogi nagrywano od razu, bez postsynchronów i fragmenty studyjne mają często wyraźny pogłos pomieszczenia… Paradoksalnie z drugiej strony w dalszej części serii 4. szarpnięto się na naprawdę szerokie ujęcia na prawdziwej, wielkiej plaży. W oczy rzuca się też ogólna niedbałość. Przykładowo w dwóch kolejnych odcinkach ostatniej serii jako ujęcie wprowadzające dwóch różnych zamków wykorzystano dokładnie to samo zdjęcie. Do tego mam wrażenie, że finałowe odcinki kręcono na gorszej taśmie, niż poprzednie. Ogółem początkowy wdzięk serialu częściowo wyparował i w efekcie kończyłam go mocno na siłę.

Ale po ostatnim odcinku uznałam, że chyba jednak będę trochę tęsknić. Thierry Śmiałek mimo swoich późniejszych wad ma jakiś szczególny urok. Może to duch przygody rodem z dziecięcych zabaw o rycerzach i rabusiach, którymi również częściowo inspirowali się autorzy? Może atmosfera czasów, kiedy telewizyjna rozrywka wciąż była jeszcze w powijakach, a jej twórcy uczyli się metodą prób i błędów? Tak czy siak, nie żałuję czasu spędzonego z paczką z francuskiego lasu i jestem w stanie zrozumieć, co widziały w tym serialu dzieciaki sprzed wielu dekad.

SZCZEGÓŁY
Tytuł: Thierry Śmiałek
Tytuł oryginalny: Thierry la Fronde
Producent: Radiodiffusion-Télévision Française, Institut National de l’Audiovisuel, Telfrance
Reżyser: Robert Guez, Pierre Goutas
Scenarzysta: Jean-Claude Deret, Jacques Harden
Platforma: telewizja (w Polsce emitowany przez TVP1 i TVP Kultura)
Gatunek/Typ: serial, przygodowy, historyczny
Data premiery: 3 listopada 1963 (świat), lato 1969 (Polska)
Obsada: Jean-Claude Drouot, Céline Léger, Robert Bazil, Fernand Bellan, Jean Gras, Clément Michu, Robert Rollis, Bernard Rousselet, Jean-Claude Deret i inni.