Noir. Jeden z gatunkowych terminów z rekordowo sprawnym samowyzwalaczem nastroju. Dla niektórych w pierwszej kolejności łączony z kinowym obrazem (Humprey Bogart), dla innych z kryminałami hard-boiled (Chandler, Hammet), a dla fanów komiksu? W mojej głowie wszystkie komiksowe skojarzenia obecne w niej prawem wieloletniego zasiedzenia odsunął niedawno na bok Alack Sinner. Czy też raczej to one usunęły mu się z drogi. Bez ostentacyjnej prezentacji będącej w pogotowiu broni lub choćby walki spojrzeń. Jakby z każdym krokiem Alack potwierdzał, że szedł tędy już dawno, ale nie ma co się tą pionierską karierą chełpić. Bo i czym mógłby się pochwalić bohater, którego personalia tłumaczyć można na „Biada, grzeszniku”?
Na pewno dwójką nie lada łebskich rodziców, którzy zapewnili mu komiksowy byt, czyli Carlosem Sampayo (scenariusz) i Jose Muñozem (rysunki). Do tego serią prestiżowych branżowych nagród, które jednak więcej korzyści przynoszą autorom niż fikcyjnej postaci. Oni zaś zyskali je, uczyniwszy Alacka udręczonym, zgorzkniałym, smutnym facetem. I z jednej strony perfekcyjnie oddali przy tym konwencjonalną charakterystykę noirowego bohatera, z drugiej zaś zadbali o emocjonalną wiarygodność impulsów, które uzasadniają pesymistyczną ocenę rzeczywistości – nie tylko tej zaaranżowanej na Nowy Jork lat 70-tych minionego wieku.
Alack jest byłym funkcjonariuszem prawa właśnie w tym mieście. Z drogi policyjnego awansu usunął się sam, zgodnie z klauzulą własnego sumienia, nieobejmującą korupcji, znieczulicy, tępoty i innych wewnętrznych kryteriów „systemu w systemie”. Praca prywatnego detektywa zmusza go jednak do częstej obecności w miejscach podległych działaniom jego dawnych kolegów. Chociaż takim mianem Alack może objąć tylko porucznika Nicka Martineza. Inni, na czele z kapitanem D. Demetriusem, nie zaniedbują żadnej okazji, by przypomnieć mu, kto tu reprezentuje prawo. Bywa, że własnoręcznie. Alack wie jednak, że ulica egzekwuje swoje prawa w nie mniej brutalny sposób. I to właśnie stanowi o podstawowej życiowej sprzeczności naszego bohatera: „Im miasto jest brutalniejsze, tym bardziej mi się podoba”.
Noirowa filozofia w wykonaniu Alacka rozwija się skrupulatnie i pośród boleśnie ćmiących emocji. Oczywiście bohater nie pozwala im się czytelnie ujawnić za pośrednictwem mowy ciała, zachowując posągową mimikę. Możemy za to wczytać się w jego myśli za sprawą charakterystycznych dla gatunku monologów wewnętrznych, choć i tak ową skąpą treść emocjonalną należy odłowić spośród faktów zestawionych sprawozdawczą metodą. Każdy, kto zetknął się z literackimi poprzednikami Alacka – Samem Spade’em czy Philipem Marlowe’em – od razu zorientuje się, że brodzi w podobnym miejskim ścieku. Słowa, które przy całej oszczędności mogą być naraz sarkastyczne, ponure i po prostu suche. Szorstka skorupa narracji spełnia zadanie bez zarzutu. Dyscyplina zwodniczo beznamiętnego stylu, w którym jest miejsce na takie błyskotliwe wtrącenia, jak „Gdybym zareagował, w moim biurze zapanowałby bałagan”.
Wybaczcie, ale łatwiej mi przytoczyć takie wyrwane z kontekstu zdanie niż próbować streszczać intrygi poszczególnych epizodów. Możecie w ciemno strzelać, czego dotyczą i na pewno traficie: morderstwa, nieoficjalny zakres władzy, szwindle, nietykalność, której gwarancją są pieniądze. Ale bliżej środka tarczy jest krytyka kapitalizmu, konsumpcjonizmu, nierówności rasowej, problemów migracyjnych, politycznej gorączki, reżimowych systemów… I choć zarówno daty powstawania poszczególnych historii o Alacku, jak i liczne wskazówki (np. plakaty i plakietki wyborcze Reagana i Cartera) odnoszą nas do określonej rzeczywistości, to można ją bez przesady potraktować jako ponadczasowy tygiel, gdzie w sztafecie gniewu, buntu, konformizmu i marazmu zmieniają się pokolenia.
Temperatura społecznego zaangażowania u autorów jest wysoka, a uchwycenie atmosfery metropolii jako sieci niemożliwych do opanowania punktów zapalnych – wzorowe. To kryminalna perspektywa miasta-bohatera więżącego swoich mieszkańców w wyniszczającej relacji. Fascynujący i straszny kosmopolityczny moloch, z którego ewoluowały Gotham czy Basin City. Podziwiam swobodę, z jaką autorzy prezentują ów uliczny żywioł, dzielnicowe podziały i rozgrywające się pod drzwiami bądź słyszalne przezeń sąsiedzkie melodramaty. Łatwość, z jaką w kryminalne wątki wplatają motywy codzienności – jazz, boks, aktualności z nagłówków gazet, przypadkowe rozmowy (w tym moja ulubiona o wazektomii). Oraz – nie waham się tego nazwać w ten sposób – głębię, jaką osiągnęli w psychologicznym portrecie Sinnera.
Zbiorcze wydanie komiksu, na które składają się dwa opasłe tomy, pozwoliło autorom na chronologiczne uporządkowanie fabuły, bo też kolejność publikacji pojedynczych historii nie pozostawała w tak oczywistym układzie. Czytelnicy, w których ta informacja rozbudzi detektywistyczne ambicje, znajdą potrzebne dowody rozrzucone w sieci. W efekcie na pierwszy tom złożyło się 11 historii, w trakcie których życiorys Alacka nabiera masy, rzeźby, złamań i ran. I naprawdę każdej z tych opowieści można by poświęcić osobną recenzję, gdyż nie da się ich sprowadzić do wyjściowego schematu „Przychodzi/dzwoni klient do detektywa”, choć oczywiście również tak to się tutaj odbywa. I jakby wbrew słowom samych autorów, którzy w wywiadach utrzymują, że nigdy nie próbowali być oryginalni czy awangardowi, nie chcieli zawrzeć żadnych ukrytych motywów w swojej pracy, udaje im się osiągnąć coś więcej niż tylko satysfakcjonujące zawikłanie kryminalnej zagadki.
W historii Życie to nie komiks, baby autorzy w roli interesantów obsadzają samych siebie. Do tego wprost wyznają Alackowi, że tworzą komiks, którego bohater nazywa się identycznie i potrzebują inspiracji „z życia”. Oprócz całego autotematycznego dowcipu i paru bezcennych komentarzy osobistej natury (m.in. Muñoz, który podczas korzystania z barowej toalety myśli „Od 15 lat robię w komiksach i w życiu nie rysowałem kibla…”) twórcy wykorzystali ów występ jako głos w sprawie „zachodnich wartości” i narzędzi społecznej inwigilacji, wspólnych diametralnie różnym ustrojom. I nie wypada to ani tandetnie, ani patetycznie, za to wystarczająco podważa pojęcie obywatelskiego zaufania. A za nim i tego międzyludzkiego. Taka też jest wymowa tytułującej pierwszy tom „niewinności” – wartości utraconej pośród zawiści, podłości i kłamstwa.
W ten proces rozkładu autorzy włączają też problemy powojennych traum (nie tylko Wietnam i Korea, ale i hiszpańska wojna domowa), rodzinnych relacji, małżeńskich niewypałów, narkomanii, konfliktów wewnątrz środowisk imigranckich i afroamerykańskich… Zaskoczyła mnie ta panoramiczność społecznego niepokoju, bo jego mięsista prezentacja wykracza poza gatunkowe wyobrażenie kryminału. Twórcy skanalizowali tu wyczuwalnie dużo własnych emocji, sympatii i antypatii, nadziei i rozczarowań, pracę nad serią rozpoczynając przecież już jako twórcy emigracyjni w czasach argentyńskiej „brudnej wojny”, gdy w Europie na Półwyspie Iberyjskim gasły reżimy Salazara i Franco. I Sampayo, i Muñoz do dziś mieszkają w Europie, Nowy Jork odwiedzili tylko raz, a jego wyobrażenie budowali w dużej mierze w oparciu o lata życia spędzone w, jak mówią, bliskim mu atmosferą, rodzimym Buenos Aires. I tak wypreparowana, łącząca fikcję i doświadczenia atmosfera ich Mrocznego miasta (taki tytuł nosi jedno z opowiadań z omawianego tomu) nie rzednie i dziś.
Tego też dotyczyły obawy jednego z moich znajomych od komiksowych pogaduszek (pozdrowienia, Mateuszu!) – że słyszał, że wie, że klasyk, ale boi się trochę konfrontacji z tytułem. Że się rozczaruje. Że to się pewno postarzało. Odpowiadam – nie. Nie postarzało się. W historii światowego komiksu Alack Sinner to znacznie więcej niż tylko fundament pod serię Sin City czy 100 naboi, które to tytuły najczęściej wymieniane są pośród dzieł zainspirowanych komiksem argentyńskiego duetu. Wykazuje większą od nich fabularną wrażliwość, pozostawia więcej niedopowiedzeń, lepiej operuje strukturą skromniejszych, precyzyjnie skondensowanych opowieści składających się niespiesznie w urozmaiconą całość. I sam Alack jest po prostu bardziej życiowo poobijanym facetem niż gatunkowym detektywem. Za takim obrazem przemawiają też jego relacje z kobietami. Żadna z nich nie reprezentuje ikonicznego typu femme fatale i tym samym nie obejmuje „destrukcyjnym” wpływem bohatera, a i on nie realizuje względem nich szowinistycznych wzorców. Ponad uczuciami wciąż wznosi się brak pomysłu na to, jak je chronić i długotrwała mentalna samotność.
Zawieszam jednak ten temat, kolejny spośród tych, które w Alacku zasługują na wnikliwsze spojrzenie, by odnieść się wreszcie do rysunków Jose Muñoza. Potwierdzanie wpływu jego prac na Franka Millera, Eduarda Risso czy Tima Sale’a to już wyświechtana, ale w pełni zasadna fraza. Podobnie jak podkreślanie faktu, że Muñoz uczył się warsztatu u samego Alberto Brecci (ukrywając to zresztą przed swoim nauczycielem rzeźbiarstwa). Niezależnie od układu linii dynastycznej, sam graficzny układ linii robi piorunujące wrażenie. Wszystko, o czym pisałem w związku z wielkomiejską, duszną atmosferą, znajduje się na rysunkach. Uliczne zaułki, wchłaniający tłum, dynamika bójek i pościgów i oczywiście to, co wybrzmiało echem u wymienionych rysowników – częste wydłużenia i skosy perspektywy, cienki, nieregularny kontur, ostro pocięte bielą płaszczyzny czerni, lepkie i głębokie cienie. Każda twarz jest wyjątkowa, przeważająca część z nich ekspresyjnie zniekształcona i groteskowa, co szczególnie mocno działa w scenach z życia ulicy, gdy tłum z urzekająco różnorodnego staje się nagle turpistycznie namagnesowany, przyczepny i odpychający. Uwielbiam te kadry, gdzie tylko dymki sugerują nam miejsce pobytu dialogujących postaci, bo pierwszy plan jest zdominowany przez migawkową, przygodną scenę lub całkowicie jej poświęcony. Twarze, sylwetki, transparenty, szyldy reklamowe, slogany, wersy piosenek skutecznie osaczają zmysły – czasami to pobudza, intryguje, śmieszy, czasami przygnębia i przytłacza.
Muñoz wyodrębnia przy tym dwukrotnie bardziej drapieżną, gęstszą kreską fragmenty, które oddają inny stan napięcia psychicznego bohatera. Największe znaczenie ma to w historii Constancio i Manolo, gdzie wzmaga wymowę utraty kontroli i wojennych wspomnień u ojca i dziadka młodego boksera, sąsiada Alacka. Poza tym na przestrzeni tomu widać ewolucję stylu rysownika, fazy, w których rośnie chwiejność, ekspresyjność linii, a plamy czerni stają się „brudniejsze”. I to również idzie w parze z postępującym kryzysem osobowościowym bohatera.
Preludiami do niego są losy drugoplanowych postaci, przypadkowo nawiązanych i w takim trybie kontynuowanych relacji, które nabierają dodatkowej wagi na tle „zwykłych” zleceń – jak w wypadku czarnoskórego pianisty jazzowego Johna czy Sophie Milasewicz, anarchistki o polskich korzeniach. Osobne miejsce zajmuje Enfer, z uczuciami do której (z wzajemnością) szamocze się Alack. Do tego dostajemy kapitalny w pomyśle, opartym na serii napastliwych skojarzeń, tempie i montażu wgląd w przeszłość bohatera we Wspomnieniach oraz wyprawę do ojca, która nabiera surrealistycznego posmaku i prowadzi nieprzypadkowo do Bangor w stanie Maine. Rozchwianie wewnętrzne zyskało też więcej intertekstualnej oprawy, z nawiązaniem do Taksówkarza na czele. Zresztą dobrze dopasowanych aluzji ze współczesnych autorom realiów znajdziecie w Alacku więcej.
Ciężko mi wyhamować, bo też Sampayo i Muñoz stworzyli dzieło w całej swojej konwencji ponadgatunkowe, przebogate i rozedrgane od emocji. Czynię to z o tyle lżejszym recenzenckim sumieniem, że przecież czeka nas jeszcze drugi tom, którego tytuł w języku angielskim brzmi The Age of Disenchantment. Czytelnikom nie powinien przynieść rozczarowania, a na jaki jeszcze poziom osobistych doznań wyniosą Alacka pod tym względem jego twórcy? Ja tutaj uznaję niezmiennie retoryczną siłę cytatu, który otworzył niniejszą recenzję – „Sinnerman, where you gonna run to?”.
Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Alack Sinner 1.Wiek niewinności
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz: Carlos Sampayo
Rysunki: Jose Muñoz
Tłumaczenie: Katarzyna Skórska
Typ: komiks
Gatunek: noir
Data premiery: 26.03.2024
Liczba stron: 392
ISBN: 9788396843944