SIEĆ NERDHEIM:

GRY NASZEGO DZIECIŃSTWA Część druga

SHALLAYA

DX-Ball (1996)

Tak jak Tetris pozostaje tetrisem niezależnie od wydania, tak wszelkie klony Arkanoida polegać będą na zbijaniu klocków przy pomocy piłki i ruchomej platformy. I tak jak tetrisy mogą być zrobione lepiej lub gorzej. DX-Ball zdecydowanie należy do tych lepszych arkanoidów. To gra, która od wakacji 1997 roku (kiedy to pierwszy raz miałam okazję poodbijać piłeczki przy pomocy myszki) niezmiennie ląduje na moim dysku. 50 kolorowych, czytelnych plansz (kilka razy udało mi się przejść wszystkie!), cała masa pozytywnych i negatywnych efektów wpływających na zachowanie piłki, klocki czy naszą paletkę, dynamiczna, odstresowująca rozgrywka… Trudno stwierdzić, co sprawia, że DX-Ball to moja ulubiona wersja „gry w piłeczkę”, ale fakt pozostaje faktem. Gra doczekała się nawet kontynuacji. DX-Ball 2 silniej nawiązuje do pierwowzoru i dodaje edytor poziomów, jednak nie wzbudził we mnie tak ciepłych uczuć jak wersja z 1996 roku.

Obraz

The Incredible Machine (1993–2001)

Seria gier The Incredible Machine była najlepszym sposobem na zamknięcie ust wszystkim dziadkom i ciotkom ględzącym coś o straconych przy komputerze godzinach i tej legendarnej wręcz szkodliwości gier wideo. Nawet największy przeciwnik komputerowej rozrywki nie miał argumentów, by zakazać pacholęciu akurat tej zabawy. Były to gry logiczne, w których budowaliśmy tor z udostępnionych materiałów tak, aby spełnić cel poziomu. Kojarzycie te wiralowe filmiki, gdzie puszczona w ruch piłeczka uruchamia absurdalny ciąg przyczynowo-skutkowy, by na końcu zapalić żarówkę? Dokładnie ta sama mechanika, oparta na koncepcji maszyny Rube’a Goldberga, stoi za grami od Sierry. Przebić wszystkie balony, rozbić akwarium, nakręcić zabawkę, pomóc myszy uciec przed kotem – cel był mniej istotny, niż szalony tor, który tworzyliśmy, dlatego większość czasu spędzałam w edytorze poziomów, gdzie nic mnie nie ograniczało poza własną wyobraźnią.

Trudno mi powiedzieć, w którą część zagrywałam się najmocniej, bo przez domowy komputer przewijały się chyba wszystkie, ale stawiam na drugą odsłonę. Kolejne części różniły od siebie nowe elementy do wykorzystania, bo nawet graficznie niewiele się zmieniało. Ostatecznie po co poprawiać coś, co działa?

SimCity 2000 (1993)

Chociaż EA od 2013 roku konsekwentnie ignoruje tę markę, to przez wiele lat tytuł króla citybuilderów dzierżył Maxis i jego seria SimCity. Za dzieciaka spędzałam przy tym tytule większość spędów rodzinnych u babci (nasz komputer był w tamtych czasach za słaby). Uwielbiałam budować miasta i obserwować wzrost kolejnych wieżowców, a że nie bardzo pojmowałam aspekty ekonomiczne, to gdy zaczynało się źle dziać, spuszczałam na mieszkańców jedną z wielu katastrof. W końcu nikt nie będzie się przejmował wysokim bezrobociem, gdy trwa atak kosmitów, prawda?

SimCity 2000 zaszczepiło we mnie miłość do citybuilderów, a SimCity 3000 ją utrwaliło. Do dziś te tytuły są jak najbardziej grywalne, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby spędzić nieco czasu w dwuwymiarowym świecie, przy kojących dźwiękach smooth jazzu.

Dzisiaj swój czas marnuję przede wszystkim przy Cities: Skylines. I chociaż to świetny tytuł, to ma już swoje lata, więc fani gatunku oczekują jakiegoś ruchu od EA… Ale czy po chłodno przyjętym SimCity 4 zdecydują się na kolejną część? Czy będzie warta czekania? Sobie i wam życzę, abyśmy się o tym szybko przekonali.

Obraz

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Marcin Gontarski
Marcin Gontarski
Ponton lubi pisać i rozmawiać o kinie, o serialach, o popkulturze. W życiu osiągnął zawodowy spokój - pracuje jako kinooperator w warszawskim kinie Iluzjon, gdzie poza nośnikami cyfrowymi ma okazje wyświetlać filmy z taśmy 35mm. Tą wiedzą również lubi się dzielić. W chwilach wolnych gra na PS4, pije piwo oraz marzy o tym, aby spotkać Stevena Spielberga i Petera Stormare'a. Pocieszna mordeczka, która kocha Star Wars, Blues Brothers i Cinema Paradiso. Znalazł swój Nerdheimowy,, redakcyjny dom :) Dojrzał do tego, aby założyć własnego bloga i tak sobie dzierga swoje przemyślenia i publikuje swoje opinie.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki