Czymże byłby rynek gier wideo bez DLC i związanych z nimi kontrowersji? Często mające formę przedmiotów kosmetycznych lub mikro rozszerzeń, stanowią niechlubny dowód na to, że gracze są w stanie płacić spore kwoty za niepełne dzieło. Ale w tym gąszczu półproduktów trafiają się prawdziwe skarby, niekiedy lepsze od podstawowej wersji gry, o których pamiętamy na długo po ich skończeniu. Sprawdźcie nasze wybory.
LOU
Tom Clancy’s The Division: Survival
To miała być szybka akcja: wydostać próbkę leku antywirusowego ze Strefy Mroku. Cóż mogło pójść źle? Tymczasem z zakażoną raną, bez ciepłej odzieży, pożywienia i broni trafiłam w sam środek śnieżnej zamieci. Na moje życie czyhali nie tylko rezydenci Nowego Jorku czy inni agenci, ale i łowcy. Survival, wydany rok po premierze The Division, podkręcił klimat znany z podstawki o sto procent. Świadomość nieubłaganie upływającego czasu, konieczność walki o każdy znajdowany surowiec, oglądanie się we wszystkich kierunkach, by inny gracz nie strzelił nam w plecy, co nie było proste w tych fantastycznie oddanych warunkach pogodowych, oraz dostępne dwa tryby, PvE i PvP, gwarantowały skok adrenaliny. Dodatkowo każdą z rozgrywek cechowała nieprzewidywalność, nie wiadomo bowiem było, z którego fragmentu mapy zaczniemy i na kogo trafimy po drodze.
IDRIS
Wiedźmin 3: Dziki gon. Krew i wino
Długo zastanawiałam się, czy w tym zestawieniu wspomnieć o Sercach z Kamienia (2015), które pokochałam za szlachecki klimat (ach, te szable, kontusze i iście ułańska fantazja!) oraz nawiązanie do legendy o Panu Twardowskim, czy skupić się na drugim dodatku do gry Wiedźmin 3: Dziki gon – Krwi i winie (2016). Wybór nie był łatwy, ostatecznie padło jednak na późniejsze DLC, wprowadzające do gry kolejną lokację, a wraz z nią całą masę zadań, znaków zapytania (miejsc na mapie, które warto odwiedzić), nawiązań do baśni oraz bezbłędną misję, podczas której Płotka w końcu do nas przemawia (i to głosem Wojciecha Manna!). Krew i wino z początku zwodzi gracza nasyconymi barwami, kolorowymi lokacjami i lukrowaną powierzchnią, upodabniając się do tego pięknego jabłka, jakiemu nie oparła się Królewna Śnieżka, szybko jednak okazuje się, że pod tą kuszącą powłoką nie brak intryg, kłamstw i tajemnic, a Geralt – jak zwykle – musi wybierać mniejsze zło. Jeśli więc jeszcze nie mieliście okazji zagrać, polecam gorąco, to kolejne godziny arcyświetnej rozgrywki!
KERBER
Bloodborne: The Old Hunters
Motyw szaleństwa łowców, obecny od początku w Bloodborne, staje się prawdziwie soczyście krwisty w dodatku The Old Hunters, gdzie zanurzamy się w nowy koszmar. Chociaż to DLC jest zupełnie opcjonalne i nie zmienia wiele w podstawowej grze, bez niego podstawka wygląda na niepełną. Oprócz standardowych nowości (lokacje, wrogowie, broń etc.) wprowadza to, co gracze w soulslike kochają najbardziej – zapadających w pamięć bossów, z których trójka stała się ikoniczna dla franczyzy. Sceny Ludwiga, Marii i sieroty Kos wywołują we mnie dreszcze za każdym razem. DLC mogłoby się ograniczyć do nich i wciąż byłoby warte inwestycji. Do tego otrzymujemy opcję przekształcenia bohatera w mistyczne wynaturzenie lub w wilkołaka – coś, co powinno być możliwe od początku w przypadku tytułu, gdzie polujemy na takie potwory!
SHALLAYA
Red Dead Redemption: Undead Nightmare
Dawno temu, kiedy na każdą generację konsol przypadało jedno GTA, a nie jedno GTA na trzy generacje konsol, Rockstar był dla graczy bogiem, a wszystko, co wypuścił, stawało się złotem. Nie inaczej było z ich DLC. Żadnego płacenia za zawartość wyciętą z podstawki (pozdrawiam EA serdecznie)! Takie The Ballad of Gay Tony bywa oceniane lepiej niż samo GTA IV. W tym okresie wyszedł też dodatek Undead Nightmare do pierwszego RDR, który był właściwie zbiorem różnych rozszerzeń. Pominę jednak tryby wieloosobowe, a skupię się na najważniejszym – apokalipsie zombie!
Połączenie atmosfery Dzikiego Zachodu z zastępami żywych trupów i charakterystycznym dla Rockstara poczuciem humoru to był strzał w dziesiątkę. Chociaż poszukiwanie przez Marstona leku na trupią epidemię sprowadza się do odwiedzania tych samych miejsc, co podczas głównej fabuły i wyrąbywania w pień kolejnych hord, to dopracowane cut-scenki, udane dialogi i ogólna atmosfera zaszczucia (zainfekowane wilki nocą w Tall Trees, brrr!) sprawiają, że warto poświęcić te kilka godzin na alternatywną historię.
Marzy mi się skrycie, że RDR2 dostanie podobne DLC, chociaż biorąc pod uwagę niełaskę, w jaką popadło ostatnimi laty studio, jest to raczej marzenie ściętej głowy. Może zatem chociaż event w RDO?
SNAH
GTA IV: The Ballad of Gay Tony
Shallaya w swoim tekście zdążyła dać przedsmak tego, o czym za chwilę będę opowiadać. Osobiście moje relacje z DLC można uznać za co najmniej skomplikowane. Z jednej strony niczym kolekcjoner nie chcę dopuścić, żeby moja wersja gry była nawet w najmniejszym stopniu uznana za niekompletną. Z drugiej jednak, jeśli dodatek nie stanowi istotnego uzupełnienia fabuły, to często nie mam czasu, by się w niego zagłębiać i przez to często tytuł z ukończoną „podstawką” ląduje na półce. Czasem jednak pod postacią DLC otrzymywaliśmy pełnoprawny dodatek dorównujący oryginałowi, a czasem nawet przewyższający go jakością. Ballada Geja Tony’ego jest tego dobrym przykładem. Czwarta odsłona GTA postawiła na bardziej dorosłą historię, okraszoną znacznie mniejszą ilością absurdu względem chociażby „piątki”. Pierwszy dodatek, The Lost and Damned, kontynuował ten trend. Dopiero przy okazji drugiego DLC Rockstarowi w końcu puściły hamulce. Dzięki temu otrzymaliśmy produkcję o znacznie lżejszym klimacie, zawierającą wiele zwariowanych misji. Z historii Niko Bellica pamiętam po latach niewiele. Za to atakowanie postaci przywiązanej do wózka golfowego, a następnie zaciekły pościg uliczkami miasta pamiętam do dzisiaj.
KAZIO_WIHURA
Baldur’s Gate II: Tron Bhaala
Po likwidacji zagrożenia ze strony Jona Irenicusa, zamierzającego wykorzystać naszą postać do swych niecnych celów, przychodzi czas na ostateczne zmierzenie się z naszym dziedzictwem. Tron Bhaala to pełnoprawne rozszerzenie do gry Baldur’s Gate II: Cienie Amn. Technicznie gra jest dalej znakomita, dubbing bez zarzutu i muzyka jak zawsze pasuje do tego, co się dzieje na ekranie.
Zaczynamy w zupełnie nowym miejscu, porzucając znane nam tereny Wybrzeża Mieczy i idziemy mierzyć się z naszym kochanym rodzeństwem, które nie zawsze stawia uczciwe warunki. Na szczęście mamy u boku ekipę, która pomagała nam w podstawowej części gry. Mamy też możliwość zamiany jednego towarzysza na kogoś bardzo intrygującego, co polecam każdemu.
Oprócz kontynuacji historii, jej ostatecznego rozwiązania i paru wątków pobocznych dostajemy także zwiększony limit poziomu naszego bohatera, co przy dostępnych wtedy zdolnościach pozwala przeistoczyć się właściwie w półboga. Dodatkowo można się wybrać do Twierdzy Strażnika będącej zbiorem zagadek logicznych, pułapek, skarbów i coraz trudniejszych walk aż do samego jej finału. Tron Bhaala jest integralną częścią tej epickiej sagi RPG i jej godnym zwieńczeniem. Znajdziemy w nim wiele fabularnie znakomitych momentów oraz dialogów, zwłaszcza tych związanych z kontynuacją romansu. Doprawdy, nie można go pominąć, grając w Baldur’s Gate.