Czy jeśli fani walczą o przywrócenie serialu, to znaczy, że musi być naprawdę wybitny? Możliwe, ale w przypadku Lucyfera jest też inny ważny powód. Otóż mało mamy seriali komediowych na podstawie komiksów. I w tą niszę idealnie wpisuje się nasz król piekła, powracając w chwale na ekrany komputerów i telewizorów wraz z przedostatnim sezonem.
Przyznam się szczerze, że nie byłem największym fanem tego serialu, dlatego jego powrót, tym razem na Netfliksa, przyjąłem dość obojętnie, szczególnie że pochłonęły mnie premiery Gry o Tron i Czarnobyla. Ostatecznie dałem się namówić i otrzymałem dokładnie to, czego się spodziewałem. Identycznie jak wcześniej, tyle że ewidentnie taniej, ale z większym zaangażowaniem. Zapnijcie pasy, będzie dużo spojlerów!
Na koniec trzeciego sezonu Chloe przekonała się, że Lucyfer faktycznie jest diabłem. I to jest główny wątek, który ciągnie się przez cały sezon. Okazuje się, że nasza pani detektyw najpierw próbuje wygnać diabła, potem się na siebie obrażają, potem nie mogą bez siebie żyć, a na koniec przypominają sobie, że się kochają. Te dziesięć odcinków to istna karuzela zmiennych nastrojów i różnych dziwnych sytuacji, które wynikają z tego, że ludzie ze sobą nie rozmawiają.
Otrzymujemy też antagonistę w postaci ojca Kinleya, granego przez Grahama McTavisha. Jego rolą jest gadanie o przepowiedni i bycie bardzo złym gościem, bo ktoś musi uchronić świat przed Lucyferem. Tyle, że w połowie sezonu zostaje zatrzymany i znika. To nasunęło mi pewien wniosek, któremu nadałem nazwę „syndrom Supernatural”. Otóż głównym problemem Lucyfera jest konstrukcja polegająca na tym, że w każdym odcinku dzieje się jakieś zabójstwo, oczywiście nasi bohaterowie je rozwiązują, a przy okazji jest kilka pobocznych wątków. A, no i tak jak w przypadku wspomnianego serialu o łowcach, na początku i na końcu sezonu dostajemy najwięcej wydarzeń głównego wątku, a przez cały środek się nic nie dzieje.
Ta tendencja ciągnie się od początku serialu i powoli zaczyna mnie nużyć. Ja wiem, że tak ma być, bo taki jest pomysł, ale ile można. Przez to wszystko wychodzi na wierzch, jak bardzo olane są poboczne wątki. Dan jest smutny, bo umarła Charlotte i robi różne głupie rzeczy. Ella obraziła się na Boga i też robi szalone wygłupy. I nie zgadniecie – tak, prowadzi to do ich krótkiego romansu. Amenadiel i Linda spodziewają się dziecka. Akurat ten wątek jest zjadliwy, a miejscami poprowadzony z wyczuciem. Szczególnie ósmy odcinek pokazuje naszemu aniołkowi, co go czeka jako ojca, i jest też jednym z najlepiej napisanych epizodów. Ale już Mazikeen zostaje ciocią, więc przez pół sezonu kręci się jak smród po gaciach, a w drugiej ma jakiś dziwny romans z Ewą (Inbar Lavi).
A no właśnie, jest jeszcze nasza pierwsza grzesznica, która uwodzi tytułowego diabła. Z nią mam straszny problem, bo oscyluję gdzieś między nienawiścią do niej a nawet lubieniem. Miejscami figuruje ewidentnie jako comic relief, a w innych faktyczną postacią, która coś wnosi do fabuły. Tylko, że właśnie ta fabuła stanowi największym problemem, bo zapowiada nadejście końca świata. Lucyfer spotyka swoją pierwszą miłość i mamy czuć, że będą z tego kłopoty. A okazuje się, że największym problemem jest akceptacja cudzej odmienności oraz to, jak z kimś zerwać.
Nie znudziłem się tymi dziesięcioma odcinkami (dziękuję pan Netflix, że nie wcisnąłeś nam tego więcej), głównie przez ciągłą sympatię do starszych postaci. Ewidentnie widać, że Tom i Lauren świetnie się bawią, dalej czuć między nimi chemię. Są w stanie w jakiś tajemniczy sposób mnie przekonywać, bym czekał na ostatni sezon. Mimo że ich relacja tutaj jest pisana na kolanie, to cały czas trzymałem za nich kciuki.
Wspomniałem o niskim budżecie, bo część realizatorska jest okropna. Tylu błędów montażowych, ile naliczyłem w tym sezonie, dawno nie znalazłem nigdzie indziej. I jak jestem osobą, która nie zwraca uwagi na takie rzeczy, tak tu nie mogłem wytrzymać. Wybija to z rytmu i zniechęca do oglądania. Tak samo sceny walki są nakręcone biednie i szczęście, że jest ich mało, bo były dość mocno nieczytelne i chaotyczne. No i słówko o charakteryzacji naszego diabła, który tym razem przyjmuje swoją ostateczną formę z demonicznymi skrzydłami i łapami. Wygląda tandetnie, ale da się przeżyć.
Widać serducho włożone w ten serial dla wszystkich stęsknionych fanów. I nadal dostajemy produkcję, która ma swoje bolączki i nie do końca przemyślaną konstrukcję. To wciąż ci sami świetni aktorzy, którzy kochają swoją robotę. Tylko czy na właśnie taki powrót czekaliśmy? Bo ja osobiście się zawiodłem, licząc na powiew świeżości i dobrego humoru. Wakacje Lucyfera się skończyły, a nam pozostaje czekać rok na ostatni sezon.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Lucyfer sezon 4.
Data premiery: 8 maja 2019
Reżyser: Tom Kapinos
Studio Filmowe: Netflix
Typ: Kryminał
Obsada: Tom Ellis, Lauren German, D.B. Woodside, Lesley-Ann Brandt, Inbar Lavi