Przyszła pora na to, co takie tygryski popkulturowe lubią najbardziej (wiem, mocna generalizacja), czyli gry video, jak to nazywają tę gałąź rozrywki ludzie starej daty urodzeni przed rocznikiem 95. Bywały lata lepsze, ale i tym razem trafiło nam się przynajmniej kilkanaście tytułów zdecydowanie wartych uwagi i tymi z nich, które do naszych serduszek trafiły, chcemy się z wami dziś podzielić.
ZOBACZ TAKŻE:
- Redakcyjne podsumowanie roku 2022 – KOMIKSY
- Redakcyjne podsumowanie roku 2022 – ANIME
LOU:
3. Tom Clancy’s Rainbow Six Extraction
Po latach eksploatowania tych samych pomieszczeń tymi samymi operatorami serii Rainbow Six przydało się odświeżenie. To nadeszło wraz z Extraction. Zmiana settingu, lekkie przebudowanie umiejętności, nastawienie – dla odmiany – na ścisłą współpracę w walce z SI zamiast z innymi graczami, system zachęcający do podejmowania ryzyka. Wszystko to na nowo rozbudziło moją sympatię do serii R6.
2. Call of Duty: Modern Warfare 2 (multiplayer)
Kampania tegorocznego CODa nie dowiozła, ale ta seria multiplayerem stoi. W tym aspekcie szczególnie bryluje tryb TPP, w którym, jak na starego wyjadacza w The Division przystało, przyjemnie spędziłam wiele godzin. Dobrze wypadła też przebudowa systemu Rusznikarza, wymuszająca rozsądne dobieranie arsenału, a zarazem nagradzająca szybszym levelowaniem. Nie jest to gra idealna, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie.
1. Syberia: The World Before
The World Before domyka syberyjską sagę. Kate dojrzała, zmieniła się, zamiast ślepo gnać za przygodami, wyrusza w tą ostatnią, skupioną na poszukiwaniu swoich korzeni. Jej opowieść prowadzona jest znakomicie, nie brak tu zwrotów akcji, całość dopełniają przepiękne krajobrazy i muzyka. Ta część łączy też klasykę ze współczesną przystępnością gier. Choć zagadki mogłyby być nieco trudniejsze, a twórcy mogli dosłownie potraktować temat nazistów, to i tak otrzymaliśmy najlepszą część z całej tetralogii.
SHALLAYA:
2. IXION
Trochę Expanded, trochę Stellaris, bardzo Frostpunk. IXION to nie tylko świetny i wymagający strategiczny citybuilder. To postapokaliptyczna, kosmiczna przygoda na wiele godzin! Zagłada, tajemnica, eksploracja, zarządzanie populacją ostatnich ziemskich sierot, walczących o przetrwanie w zimnej, niegościnnej pustce wszechświata… Me gusta!
IXION nie wyróżnia się mechanikami, nie zaskakuje innowacyjnością. Podobnie jak we Frostpunku kierujemy populacją ocalałych z zagłady na bardzo ograniczonej przestrzeni, przy niewielkiej ilości surowców podejmujemy niepopularne decyzje i staramy się nie dopuścić do sytuacji, w której rozgoryczony, głodny tłum wyrzuca nas przez śluzę.
Tym, czym IXION naprawdę stoi jest stellarisowy klimat i rzecz w citybuilderach występująca raczej szczątkowo, czyli fabuła. To jednoosobowa kampania o wielu możliwych zakończeniach. Czy znajdziesz planetę nadającą się do kolonizacji? Czy ludzkość przetrwa? Czy rozwiążesz tajemnicę katastrofy? Czy naprawdę jesteśmy sami?
Polecam IXION każdemu fanowi wirtualnego zarządzania!
1. Dwarf Fortress
Tegoroczne premiery omijały mnie szerokim łukiem. A to gatunek nie ten, a to zła platforma, a to cena zaporowa. Płakać nie będę, kupka wstydu i tak dostarczy mi rozrywki na kilka lat. W 2022 roku wydarzyło się jednak coś, obok czego, jako fanka Rimworlda i innych gier z gatunku zarządzania kolonią, nie mogłam przejść obojętnie.
Remake Dwarf Fortress jest po prostu doskonały. Trójkąty, kwadraty i kreseczki zostały zastąpione faktycznymi grafikami, znacząco obniżając początkowy próg wejścia, ale esencja pozostała ta sama. To najbardziej rozbudowany symulator kolonii, z jakim miałam styczność. Samouczek jest raczej szczątkowy, więc to gra, która wymaga wielu godzin i wielu popełnionych błędów, aby móc popełniać zupełnie nowe błędy i umierać na nowe sposoby.
Szarpie nerwy bardziej niż Elden Ring. Polecam!
KERBER:
5. Teenage Mutant Ninja Turtles: Shredder’s Revenge
Jadąca deskorolką na fali nostalgii, zapachu pizzy i brzdęku automatów bijatyka na kilka godzin. Sprawdzona formuła nie zestarzała się ani trochę (a do tego nie pożera tak portfela jak dawniej). Wprawdzie zastanawiałem się, czy to faktycznie jest gra do wrzucenia w roczne zestawienie, ale przeważył jeden, podstawowy argument – kiedy mam gości ze swojego pokolenia i klimatów, zawsze mogę podać pada i rzucić hasłem „gramy w żółwie?”, by mieć gwarantowaną godzinę lub dwie dobrej zabawy.
4. Cult of the Lamb
Jak dobrze być barankiem i ofiary składać rankiem! Gierka wygrywa za sam kierunek artystyczny, a do tego po prostu miło się w nią pyka. Aspekty rogalikowe mogłyby być ciut bardziej rozbudowane (i zapowiada się, że będą), bo po zakończeniu fabuły i rozwinięciu swojego kultu nie czułem się zachęcony, aby dalej wojować. Za to kiedy ta gra działa, to działa, zaciskając petlę rozgrywki między walką a managementem bazy i bawiąc uroczymi zwierzątkami, robiącymi okropne rzeczy… ach szlag, znowu jakiś tetryk padł, nim złożyłem go w ofierze. No nic, pójdzie na nawóz. O czym ja to… a tak, bardzo fajna gra!
3. Marvel’s Midnight Suns
Moje największe giereczkowe zaskoczenie tego roku. Mimo wad technicznych (fatalna optymalizacja) i momentami naiwnych tekstów, ta hybryda od Firaxis wciąga. Podstawowe założenia – podział na rozbudowaną taktyczną karciankę turową i quasi-romansowanie w bazie ze szczyptą eksploracji – działają tak dobrze, że chciałbym zobaczyć kolejne adaptacje z tymi mechanikami. Nawet nie tylko marvelowskie, formuła sprawdziłaby się wszędzie, gdzie występują drużyny, miejsca akcji i jakieś centrum dowodzenia. Zwłaszcza jeśli oba elementy gry tak wiernie i sympatycznie oddadzą bohaterów.
2. God of War: Ragnarok
Spędziłem przy tej grze kawał grudnia. Zachwycałem się grafiką, aktorami, fabułą, rozwiązywałem aktywności poboczne i klepałem ukrytych bossów. Ratowałem masę uroczych i majestatycznych stworzeń oraz przywracałem ekosystemy. Wzruszałem się przy dramatycznych chwilach. Podczas eksploracji wręcz pękałem z przejedzenia jak przy kolacji Wigilijnej, odkrywając kolejne masywne obszary do przebiegania (Vanaheim, jasny gwint). Bez dwóch zdań jeden z tegorocznych gigantów i za samą jakość produkcji, tytuł słusznie zasługujący na miejsca w tego typu zestawieniach. A jednak wciąż mam wrażenie, że byłaby to lepsza książka albo film, niż gra. Nawet, jeśli to gra monumentalna.
1. Elden Ring
Rok temu siadałem do pisania artykułu o swojej perspektywie na serię soulsową, zamieszczając w nim także przewidywania na temat nadchodzącego Elden Ring. Tytułu, który nie dość, że spełnił je wszystkie, to jeszcze nie zwalniał aż do końca, pokazując, jak się robi otwarte światy. Standardowe nitki fabularne, pozwalające opowiadać graczom własne historie, podtrzymywane są przez mięsistą historię i ciekawe postaci (dla mnie na podium z całej serii, obok Bloodborne). Gładka i przyjemna eksploracja (dzięki wierzchowcowi, swobodzie ruchu i różnym udogodnieniom, nie męczyła mnie tak jak w pozycji wcześniej wspomnianej) wypełniona jest morzem sekretów. Ogrom potencjalnych buildów postaci pozwala bawić się technikami i widowiskowymi mocami. Hitboksy w tej grze są do tego tak seksowne, nigdzie nie miałem takiej satysfakcji, gdy odrobina odchylenia do wyprowadzenia pchnięcia ratowała mnie przed druzgoczącym ciosem. Nawet kulejący multiplayer został naprawiony niedawno przez dodanie aren. Prawdziwą przyjemnością było też obserwowanie eksplozji w społeczności. Pierwsze dyskusje o Eldenie były zjawiskiem. Wprawdzie z tajemnicy nie został ani okruszek, a sieć pełna jest influencerów zdradzających „tajniki bycia OP”, za to gierka dalej pozostaje miodna, wynagradzając każdą podróż w jej strzaskanym świecie.
YAIEZ:
5. Stray
Okrojony mechanicznie gejmplej i stosunkowo krótki wątek główny? A kogo to obchodzi? Kotek jest i można mruczeć, miałkać i ocierać się robotom o nogi! Tak już całkowicie poważnie, pod względem uroku i przyjemności z rozgrywki mało tytułów w 2022 roku mogło startować do Stray, a cyberpunkowe tło (fabularne i graficzne) powala. Generator cudownych screenshotów i porywająco przyjemnej rozgrywki.
4. Cult of the Lamb
Każdy kiedyś chciał założyć sektę. Nie? Tylko ja? No trudno, zgonię na te tony krindżowego black metalu, którego słucham regularnie. Jeśli okultystyczna otoczka was nie jara, to może przynajmniej zachęcą was urocze zwierzątka, pomińcie tylko demoniczną codzienność ich egzystencji. Cult of the Lamb to roguelike i trochę city builder, a równowaga między tymi elementami wraz z uroczo brutalną oprawą kupiły moją miłość. Najważniejszy jest jednak gameplay tak wciągający, że tytuł potrafił przyciągnąć gościa takiego jak ja, gracza zwykle stroniącego od rogalików.
3. Teenage Mutant Ninja Turtles. Shredder’s Revenge
Beat ’em upy niby przeżywają ostatnio lekki renesans napędzany nostalgią, ale to gatunek starszy od kultury Majów. Żółwie Ninja to też już raczej symbol poprzedniej epoki popkulturowej. Shredder’s Revenge to więc oczywiście idealna strzykawka wypełniona narkotycznie satysfakcjonującymi wspomnieniami z przeszłości, ale nie tylko. Szczerze wierzę, że bogata (choć gatunkowo typowa) rozgrywka i satysfakcjonujący progres przyciągną do tego tytułu również świeży narybek. Kapitalnie animowany oldskul z toną uroku i rzecz zaskakująco treściwa jak na brawler rodem z automatu.
2. Signalis
Signalis przeszło raczej bez echa, a to prawdziwa czarna perła survival horroru w estetyce dystopijnego science-fiction. Odkrywanie tajemnic dusznego świata ukazanego w retropikselowej stylistyce ma sporą szansę was pochłonąć. Zagadki, zarządzanie ekwipunkiem, krypni przeciwnicy, ta gra ma wszystko, co jest wymagane do dumnego sterczenia w tej samej kategorii z klasykami w stylu Alone in the Dark i wczesny Resident Evil. Setting i wyraźnie odrębny charakter wizualny nadają za to Signalis wyjątkowości, bez której raczej nie zdecydowałbym się na tak wysoką pozycję na mojej topce.
1. Elden Ring
Wiem, że z idę tu po linii najmniejszego uporu, ale zwycięzca mógł być tylko jeden. Choć From Software ugięło się pod presją mainstreamu i wprowadziło do swojego magnum opus pełno nowomodnych giercowych usprawnień, to nadal nie jest gra dla każdego. Zdaję sobie też doskonale sprawę z bolączek tytułu i nikłych powodów do powtarzania rozgrywki, jeśli pierwsze podejście zaserwowaliśmy sobie już dostatecznie soczyste w sprawdzanie wszystkich kątów. To jednak nadal wciąż gra, której w zeszłym roku poświęciłem najwięcej czasu i świat, który porwał mnie najmocniej. Satysfakcja z wygranych starć, pokonywanie przeciwności metodą wielu prób i bolesnych błędów, strojenie się w elaboratne ciuszki i bicie groteskowych niemilców po łbach kreatywnie zaprojektowanym orężem nigdy nie były tak przyjemne. Przy tym gra zachowała wyjątkowy sznyt fabularny soulslike’owej ponurości i wyjątkowego storytellingu środowiskowego. Nie dla wszystkich, ale zdecydowanie dla mnie.