SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja artbooka The Art of Mass Effect: Andromeda

andromeda cover

Po ogromnym sukcesie serii Mass Effect, wielkimi krokami zbliża się do nas jej kolejna część, nie należąca już jednak do oryginalnej trylogii, opowiadającej o losach komandora Sheparda. Nie uświadczymy tu ani Żniwiarzy, ani Cytadeli, ani Normandii. Mass Effect: Andromeda to zupełnie nowa przygoda, w zupełnie nowym zakątku kosmosu, z zupełnie nowymi planetami do odkrycia i nowymi rasami do poznania. Wydaje się więc, że nowy artbook, The Art of Mass Effect: Andromeda, będzie prawdziwą gratką dla każdego fana odkrywania kosmicznych nieznanych lądów.

characters

Liczący sobie 184 strony artbook, podzielony został na cztery główne działy: projekty postaci, ekwipunku, ilustracje przedstawiające nowe rasy oraz krajobrazy wraz z architekturą. Jak można zauważyć już po pobieżnym przejrzeniu albumu, projektanci z Bioware podeszli do kreowania nowej części wszechświata bardzo zachowawczo. Wiele elementów jest nowych, ale nie dają one poczucia świeżości, a zaledwie delikatnej odmienności.

Tyczy się to szczególnie dwóch nowych ras – obie są teoretycznie zupełnie inne, niż to, co widzieliśmy do tej pory, a jednocześnie w ogóle nie zapadają w pamięć. Żadna z nich nie mogłaby się stać ikoniczną dla serii, jak Asari czy Żniwiarze. Angara to mix Drella, starwarsowego Twi’leka z głowoogonami na stałe przytwierdzonymi do obojczyków oraz kota (moja osobista teoria mówi, że domieszka kota wynika z delikatnej kotowatości Garrusa – którego fani pokochali do tego stopnia, że w drugiej części serii uczyniono go postacią romansowalną). Natomiast główni antagoniści, Kett, to typowa rasa ogromnych potworów, które sprawdziłyby się równie dobrze w każdej dowolnej serii fantasy. Być może gra nada im więcej kontekstu i uczyni ich ciekawszymi, dając im charaktery oraz motywacje. Nie mniej jednak w designie tej rasy brakuje cech, które w jakiś sposób by ją definiowały. Przez to zdają się oni typowymi „złymi”, jakich możemy napotkać w setkach innych gier.

The Art of Mass Effect: Andromeda to po prostu więcej tego samego. Przeglądając kolejne strony czasem trzeba przeczytać opis, by mieć pewność, że dana scena nie pochodzi z którejś z poprzednich części serii. Oczywiście cały zamieszczony tam materiał jest całkowicie oryginalny, ale jednocześnie niemal każdy element wygląda znajomo. Choć ma to swoje dobre strony, bo gracz znający oryginalną trylogię niemal od razu poczuje się jak w domu, to w grze mówiącej o stawianiu pierwszych kroków w zupełnie obcym miejscu nie jest to najlepsza decyzja. W moim osobistym odczuciu znacznie lepiej wypadłby mocny kontrast pomiędzy tym, co znane i przyjazne, a tym, co nowe i potencjalnie wrogie.

creatures

Oczywiście nie można oceniać całego artbooka poprzez pryzmat tego, jakie projekty przedstawia – zarzut ten należy kierować bardziej stronę gry, niż prezentującego ją albumu. Ten jest bowiem pełen ilustracji bardzo wysokiej jakości, dlatego żaden fan gry nie powinien się czuć rozczarowany po jego zakupie. Po brzegi wypełniony jest on tym, co w serii najlepsze – wizją fascynującego, tętniącego życiem wszechświata. Wyjątkowo piękne są grafiki przedstawiające nowe planety – zajmują one blisko 90 stron i są zdecydowanie najlepszą częścią albumu. Osoby zainteresowane ewolucją poszczególnych projektów również znajdą tam coś dla siebie, gdyż w The Art of Mass Effect: Andromeda sporo jest szkiców i projektów, zwłaszcza postaci, pokazujących jak poszczególne koncepcje zmieniały się w czasie.

Tym, czego mi natomiast brakowało, były komentarze twórców. Owszem, pojawiają się one dość często, ale zawsze są krótkie i zdawkowe. O ile w artbooku takim jak The Art of Battlefield 1 brak ten nie przeszkadzał mi tak bardzo, ponieważ jasne było, czym inspirowali się artyści – historią – o tyle w przypadku projektów, które przedstawiają świat całkowicie odmienny od ludzkiego, chciałabym wiedzieć więcej na temat tego, skąd twórcy czerpali pomysły i czemu zdecydowali się iść w takim, a nie innym kierunku. Nieco więcej informacji „zza kulis” stanowiłoby świetne rozszerzenie świata gry, jakim przecież w zamyśle ma być artbook.

landscapes

The Art of Mass Effect Andromeda to kawał dobrego artbooka, ze świetnymi ilustracjami i paroma naprawdę ciekawymi projektami, ale jednocześnie też album pełen tego, co wszyscy gracze Mass Effecta już doskonale znają. Prawdopodobnie nie zadowoli on tych, którzy otwierając go liczyli na powiew świeżości, ale na pewno nie rozczaruje fanów, którzy jeszcze raz chcieli powrócić do znanego im już uniwersum. Polecić go mogę przede wszystkim zagorzałym fanom oraz osobom, które nie posiadają żadnego z wcześniejszych artbooków. Tym, którzy już mieli okazję zapoznać się z poprzednimi albumami, zakupu nie odradzam, acz polecam jego dokładne przemyślenie.

Tytuł oryginalny: The Art of Mass Effect: Andromeda
Autor: praca zbiorowa
Ilość stron: 184
Wydawca: Dark Horse Books
Data premiery: 21 marca 2017

NASZA OCENA
8/10

Podsumowanie

Plusy:
+ wysokiej jakości ilustracje
+ ukazanie ewolucji niektórych projektów
+ przepiękne krajobrazy
+ więcej tego, co najlepsze w serii

Minusy:
– brak świeżości
– niewiele informacji „zza kulis”

Sending
User Review
0 (0 votes)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Karol Filipiak
Karol Filipiak
7 lat temu

Bardzo ciekawy art book z równie ciekawej gry!

Barbara „Libelo”
Barbara „Libelo”
Z wykształcenia programista, w praktyce człowiek-orkiestra. W sztuce ponad wszystko cenię sobie oryginalność oraz nowatorskie rozwiązania. Interesuje się grami, zwłaszcza tymi kładącymi nacisk na fabułę i ciekawe wykorzystanie możliwości, jakie daje interaktywność. Chętnie sięgam też po produkcje w jakiś sposób nietypowe – im dziwniejsze, tym lepsze. W wolnych chwilach lubię roleplayować, poznawać nowe rzeczy i przeczesywać Internet w poszukiwaniu ofert sprzedaży starych konsol.
spot_img
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki