Kiedy odrosłam od ziemi na tyle, żeby rozumieć to, co pokazują w telewizji, dzięki nierozważności moich rodziców zagłębiłam się w świat seriali kryminalnych. Wiecie, te wszystkie sytuacje, kiedy dorośli oglądają film i myślą, że bawiące się obok dziecko nie patrzy na ekran… Pewnie dlatego dość szybko, bo już w wieku nastoletnim, miałam zaliczoną lwią część polskiej klasyki gatunku. W dorosłym życiu przyszła pora na tytuły zagraniczne, głównie anglosaskie. Tego typu doświadczeniami tłumaczę sobie fakt, że tak krytycznie spoglądam na nowsze odcinkowe kryminały krajowej produkcji. W ciągu ostatniej dekady żaden nie zdołał mnie porwać tak naprawdę. Dlatego, gdy pojawiły się pierwsze informacje o Archiwiście, poczułam się zaintrygowana. Serial o detektywie niebędącym policjantem, dłubiącym w starych sprawach i w dodatku granym przez Henryka Talara, czyli jednego z moich ulubionych aktorów. Kombinacja trzech rajcujących mnie elementów, wyskakująca na samo dzień dobry. Czy mogłabym nie zainteresować się taką produkcją?
Tytułowy archiwista, Henryk Mikos, pracuje na komendzie policji w Żyrardowie, wiodąc nieśpieszny żywot wśród kurzących się papierów i teczek. Ten lekko ekscentryczny starszy pan obdarzony jest niebywałą pamięcią oraz umiejętnością kojarzenia faktów, a dzięki wymyślonemu przez siebie systemowi jest w stanie bez trudu odnaleźć akta wybranej sprawy w gąszczu półek z dokumentami. Jednak XXI wiek wkracza również do jego zacisznego zakątka – w archiwum pojawia się policjantka Zuza Wasiluk, nowicjuszka, która ma pomóc Henrykowi wprowadzić zawartość stosów papierów do systemu komputerowego. Przynajmniej w teorii. W praktyce dziewczyna staje się pomocnikiem Mikosa, który ma – początkowo niewytłumaczalny – pęd ku rozwiązywaniu starych, nierozwikłanych spraw. Makabryczne zabójstwa, dziwne zaginięcia, wypadki w podejrzanych okolicznościach… Dla Henryka nie ma przestępstw zbyt banalnych ani zbyt dziwnych.
Od samego początku nie mogłam się pozbyć wrażenia, że twórcy – świadomie bądź nie – inspirowali się brytyjskimi serialami kryminalnymi. Na przykład Morderstwami w Midsomer, Jonathanem Creekiem czy Mordercą z Whitechapel. Skojarzenia z ostatnim tytułem były tym mocniejsze, że trudno nie zauważyć podobieństw między Edwardem Buchanem a naszym archiwistą. Obaj są oryginałami o śmiesznych nawykach, spędzającymi życie w piwnicy, ale posiadającymi nieludzki wręcz zakres pozornie niepotrzebnych informacji i choć nie są policjantami, stanowią dla mundurowych nieocenioną pomoc. Podobny kontrast można wyczuć w ogólnym klimacie serialu, również nawiązującym do brytyjskiego stylu – mimo że protagonista ociera się o poważne, często brutalne przestępstwa, w Archiwiście nie brakuje humorystycznych wstawek. I to nie zawsze wynikających z pokręconej osobowości tytułowego bohatera.
Ze sprawami kryminalnymi, które pojawiają się w kolejnych epizodach, mam tylko jeden większy problem. Że dzielą się one na trzymające w niepewności aż do ostatnich minut i takie, które zaprawieni w boju widzowie rozgryzą w połowie odcinka – choć w większości przypadków nadal ogląda się je z satysfakcją. Albo tak, albo tak, bez żadnej opcji „pomiędzy”. Dość ciekawa zależność. Choć trzeba zauważyć, że zaskakujące historie występują głównie na początku serialu i rozbudzają apetyt odbiorcy na tyle, że te bardziej przewidywalne mogą go potem nie zaspokoić. Zwłaszcza że zdarzały się w nich interesujące pomysły, których nie rozwijano. Na przykład odcinek o zabójstwie dyrygenta, który niby wprowadza pewne novum, [Pokaż] , ale jednocześnie topi ten powiew świeżości w zalewie taniego szantażu emocjonalnego i – jak to ujął jeden z moich kolegów – generalnego oburzenia. Swoją drogą takie momenty ogólnego zbulwersowania, najczęściej wrzucone ad hoc, pojawiają się z rzadka w innych epizodach, spryskując je lekkim, ale wyczuwanym podmuchem przykrego, dydaktycznego smrodu.
Mam wrażenie, że Archiwista przez większość czasu skręcał w stronę standardowego procedurala. Wyłączając odcinek pierwszy oraz finałowy, konstrukcja właściwie każdego epizodu była podobna. Henryk podrzuca Zuzie zapomnianą sprawę ze swoich teczek albo odwrotnie, Zuza przy okazji prowadzenia bieżącego śledztwa przypomina Mikosowi o nierozwiązanej zagadce. Potem we dwójkę prowadzą nieoficjalne lub półlegalne dochodzenie na własną rękę, w razie potrzeb wciągając w nie innych mundurowych. Początkowo jest to głównie Tomek, nieformalny „opiekun” Zuzy, którego twórcy próbują sparować z panną Wasiluk, później również inni policjanci. Od tego momentu dalszy ciąg bywa różny, ale oczywiście wszystko doprowadza do schwytania sprawcy. Dla jednych względnie sztywna formuła będzie zaletą serialu, dla innych wadą – kwestia gustu. Z pewnością sympatycznym stałym elementem, który dodaje smaku całości, jest powracający gag z komendantem naprawiającym w czasie ważnej rozmowy jakieś rzeczy. A to ceruje sobie mundur, a to reperuje radio czy komputer… Z różnym skutkiem.
Ciekawym rozwiązaniem, znów inspirowanym produkcjami naszych przyjaciół z Wysp Brytyjskich, jest garść chwytów technicznych, które może nie pchają akcji do przodu, ale ubarwiają ją. Mamy retrospekcje – o tyle nietypowe, że często okazują się projekcjami hipotez, a nie przedstawieniem faktycznego przebiegu zbrodni. Są podobne do tych z Sherlocka (ale tylko trochę) napisy ze słowami-hasłami, pojawiające się na ekranie, gdy Henryk próbuje poskładać w całość związane z daną sprawą wskazówki. Ale chyba najciekawsze są sekwencje, gdy cofamy się do czasów popełnienia przestępstwa. Oglądamy policjantów badających miejsce zbrodni, nagle wszystko zatrzymuje się, a Henryk z Zuzą wchodzą, badają zastaną sytuację, komentują zabezpieczane ślady.
Protagoniści praktycznie zawsze są bardzo ważnym elementem całej produkcji, ale nie da się ukryć, że Archiwista jest szczególnym przykładem tej tezy. Właściwie cały serial momentami sprawia wrażenie stworzonego niemal wyłącznie po to, aby utalentowanemu aktorowi napisać efektowną, rozbudowaną rolę. I trzeba przyznać, że pod tym względem twórcy odnieśli sukces. Że Henryk Talar należy do grona najwybitniejszych aktorów w naszym kraju, nikogo zorientowanego chyba przekonywać nie trzeba. Niestety wysoki poziom warsztatu oraz wielki talent czasem nie idą w parze z nawałem propozycji głównych ról w filmach czy serialach. Tak też było i w tym przypadku. Pana Talara kojarzymy głównie z czarnymi charakterami oraz wyrazistymi, ale jednak drugoplanowymi bohaterami – choć od zawsze było wiadomo, że jako protagonista poradziłby sobie bezbłędnie. Co możemy zobaczyć w Archiwiście właśnie.
Równie pełnokrwistego efektu wspólnych wysiłków scenarzystów i aktora, co postać Henryka Mikosa, nie było w polskich serialach od lat. Często widzieliśmy na ekranie różnorakich ekscentryków-pasjonatów, zachowujących się w sposób odstający od przyjętych norm. Ale nie wiem, ilu z nich nie popadło w przerysowanie i było w stanie wzbudzić u widzów sympatię jako autentycznie pocieszni. Twórcom już na początku udało się uniknąć błędu, popełnianego przy tego typu bohaterach – nie ma ani nachalnego epatowania nieprzystawalnością Henryka, ani protekcjonalnego podejścia autorów do postaci, którą uznali za głupszą od siebie. Scenarzyści nie ulegli też pokusie wykorzystania niedopowiedzianej (do pewnego momentu), smutnej przeszłości Mikosa jako głównego wytłumaczenia dla jego zachowania. On zapewne od zawsze był introwertyczny, dość nerdowaty, specyficznie wyrażał swoje uczucia i miał ciągoty do słodyczy. Co więcej, dawne traumy czy ekscentryzm nie stanowią dla niego przeszkody w budowaniu stosunków z ludźmi, którym zaufa. Tak w toku fabuły rodzi się jego międzypokoleniowa przyjaźń z Zuzą, podobnie rozwija się rozpoczęta jeszcze przed właściwą akcją serialu znajomość ze sprzątaczką Izą. Można powiedzieć, że obie kobiety wraz z Henrykiem tworzą coś w rodzaju specyficznej rodziny, w której młodsza z pań pełni rolę córki, a starsza – kogoś pomiędzy żoną a matką, pilnującą, żeby cała dieta Mikosa nie składała się z jego wymarzonego poczwórnego kremu z ciastkiem.
Scenarzyści odwalili tu kawał dobrej roboty. Ale śmiem wysunąć tezę, że to dzięki wybitnemu aktorstwu Henryka Talara postać Mikosa staje się wartością samą w sobie, ciągnąc poziom całego serialu do góry. Jestem tą kreacją absolutnie zachwycona, z podziwem obserwując sprawność warsztatową i charyzmę – jak również wyczucie, z jakim pan Talar porusza się w tej dość specyficznej, detektywistycznej konwencji.
Świat przedstawiony Archiwisty to mieszanka elementów bardziej udanych lub mniej, z przewagą tych pierwszych. Zacznijmy od pozytywów. Wspomniana już Iza jest bohaterką równie charakterną, co Henryk – nie ustępuje mu kroku, a grająca ją Maria Gładkowska pokazuje swoje nieznane dotąd oblicze. Warto obsadzać aktorów wbrew warunkom, bo może się okazać, że pani znana ze wcielania się we wszelakie damy doskonale sprawdzi się jako przyziemna, zabawna sprzątaczka. Obsada gościnna również może przypaść do gustu, bo składa się głównie z osób początkujących albo nieopatrzonych. Godna pochwały jest też konsekwencja twórców, przejawiana na wielu poziomach. Przykładowo władczy bohater, gdy w połowie serialu zostanie makabrycznie zrugany i skompromitowany, w dalszej części historii będzie się zachowywał wyraźnie spokojniej. Z kolei, kiedy protagonistom zdarzy się oberwać, to ich obite twarze, rozcięte głowy czy nawet naderwane uszy nie wypięknieją w następnym epizodzie – będą się goić przez całe kilka odcinków. Do tego wszystkiego jeszcze lokacje, które cieszą oko. Urodziwe i klimatyczne plenery Żyrardowa spodobają się każdemu, kto lubi, kiedy produkcje filmowe realizowane są poza wielkimi, supernowoczesnymi ośrodkami. Twórcom nie tylko udało się wybrać ciekawe, pełne specyficznego czaru miejsca, ale również odpowiednio osadzić je w fabule, dzięki czemu nie mamy wrażenia, jakby cały serial był wyjątkowo długą reklamówką danego miasta, co ostatnio często zdarza się innym krajowym odcinkowcom.
Niestety w tej beczce miodu jest paru łyżeczek dziegciu. Większość zarzutów dotyczy jednak bardziej niewykorzystanego potencjału niż realnych błędów. O ile Henryk i Iza są rozbudowanymi postaciami, o tyle bohaterowie dalszoplanowi wypadają raczej blado. Zuza zasadniczo istnieje głównie w relacji z Mikosem – poza nią nie wyłamuje się ze schematu młodej, ambitnej policjantki. Niby podjęto próbę rozszerzenia tego wątku, wprowadzając do fabuły jej lekkomyślnego młodszego brata. Ale Boguś również nie wychodzi poza szablon, a przy okazji znika bez wyjaśnienia po kilku odcinkach. Nierozwiniętym bohaterem pozostaje też Tomek. Twórcy próbowali sugerować, że jego i Zuzannę będzie łączyć coś więcej, ale finalnie nic większego z tego nie wychodzi. Tomasz pozostaje tym kolesiem, który będzie pomagał przy prywatnych śledztwach Henryka oraz ratował tyłek Mikosowi i Zuzie, gdy coś pójdzie nie tak. A najbardziej ze wszystkiego boli mnie porzucenie zaproponowanego w odcinku 5 pomysłu swoistego „gangu Scooby’ego”. Stała ekipa śledcza złożona z Henryka, Zuzy, Tomka i Izy mogłaby nie tylko ubarwić akcję, ale również osobowości bohaterów.
Na tym naprawdę porządnym tle brzydkim kleksem wyróżnia się ostatni odcinek. Budowane skrupulatnie przed cały serial napięcie staje się parą idącą w gwizdek. Mam tutaj podobny problem, co przy finale Młodego Piłsudskiego – twórcy chcieli domknąć wszystkie istotne sprawy, ale jednocześnie pozostawić sobie otwartą furtkę na potencjalną drugą serię. No i zostawili, ale jakim kosztem? Wątki rozwiązywane są w pośpiechu, w przewidywalny sposób (znów w połowie historii domyślamy się jej zakończenia). Do tego motywacje wszystkich zaangażowanych bohaterów poza Henrykiem okazują się takie, że ręce opadają. Cała intryga ewidentnie prosi się o rozpisanie nie na jeden, a dwa odcinki. I to nie po łebkach, byleby się zmieścić ze wszystkim. Przyznaję, że choć serial do tego momentu pozostawiał po sobie dobre wrażenie, tak po finale miałam ochotę rzucić w diabły pozostałe dwanaście odcinków, scenarzystów oraz tę recenzję.
Mimo wyjątkowo rozczarowującego zakończenia i paru innych wad Archiwista jest jednym z najciekawszych polskich seriali kryminalnych ostatnich lat. Nie dorównuje wprawdzie legendarnemu Glinie, absolutnemu mistrzostwu gatunku, ale wciąż świetnie się sprawdza jako dobrze zrobiony tytuł. Opowieść o śledztwach żyrardowskiego archiwisty wizją świata przedstawionego bije na głowę praktycznie wszystkie niedawne próby stworzenia „poważnego” odcinkowego kryminału przez telewizje ogólnodostępne, a dzięki odpowiedniej dawce humoru i swojskości ma przewagę nad chłodnymi, wystudiowanymi produkcjami Canal+ czy pokrewnych. Niezależnie od tego, czy serial doczeka się kontynuacji, warto dać mu szansę.
SZCZEGÓŁY
Tytuł: Archiwista
Produkcja: TVP, Rock and Roll Production
Typ: serial
Gatunek: kryminalny
Data premiery: 11.01.2020
Liczba odcinków: 13
Twórcy: Maciej Żak, Robert Wichrowski (reżyseria), Dominik W. Rettinger (scenariusz)
Obsada: Henryk Talar, Paulina Gałązka, Mateusz Kmiecik, Maria Gładkowska, Rafał Mohr, Mirosław Zbrojewicz i inni.
Mi też się ten serial podobał. Jest naprawdę świetny, ale fakt czasami widać, że przy niektórych sprawach można by coś więcej zrobić.
Mógłbym się podpisać pod tym wyznaniem, może poza krytyką ostatniego odcinka. W pierwszym sezonie mieliśmy klasyczną, jednoodcinkową fabułę, początek i koniec, sprawa zamknięta. Tak się zresztą konstruuje większość seriali kryminalnych. Natomiast tutaj, tzn. w 13 odcinku jest zapowiedź, że przez cały drugi sezon będzie ciągnęła się sprawa „Mechanika”, jednak na tle nowych spraw w kolejnych odcinkach. No i tutaj mamy nawiązanie do tezy z „Przepraszam, czy tu biją” – „jak się człowiek babrze w błocie, to musi sobie ręce pobrudzić”, choćby nawet nie wiem, jak nie chciał. W ostatnim odcinku sprawa się niby rozwiązuje, ale pozostaje tyle otwartych wątków, że wypada, by powstał 3. sezon. Osobiście lubię spójność i logikę akcji, ale w drugim sezonie jest jednak masa niekonsekwencji- myślę zwłaszcza o relacjach rodzinnych i służbowych Archiwisty – niefrasobliwe ukrywanie nie tylko broni, ale przede wszystkim dwojga ewidentnych przestępców, nie pasuje do bezkompromisowego bojownika o sprawiedliwość, co przecież wielokrotnie deklaruje. Ale może jest to signum temporis dzisiejszej pracy policji? Gra pana Henryka Talara jest poza konkurencją – jak kapitalnie zmienił się, nie tylko fizycznie, po śmierci Zuzy! Młodzież w takim towarzystwie stara się dorównać Mistrzowi i widać, jak szybko się uczy. Na koniec warto docenić charakteryzację, scenografię, oświetlenie i prowadzenie kamery – na tle innych produkcji po prostu mistrzowskie.