Triumf Endymiona definitywnie zamyka cykl Simmonsa, kończąc wszystkie wątki. W związku z tym dostałem do przeczytania potężną cegłę liczącą prawie dziewięćset stron. Osobiście uważam, że naprawdę warto przez nią przebrnąć. Pisarz umiejętnie prowadzi fabułę i bohaterów, więc nie ma czasu na nudę. A samo zakończenie na pewno nie zostawi was obojętnymi.
Cały tom jest retrospekcją. Wszystko zaczyna się od tego, że Raul siedzi zamknięty w celi i spisuje swoje wspomnienia z czasów, kiedy to podróżował i próbował zrealizować zadania od poety. W tym czasie papież ogłasza nową krucjatę przeciwko Wygnańcom. Ten pomysł szczególnie nie podoba się De Soyi. Ostatecznie popycha on Raula w stronę buntu przeciwko Kościołowi. Na Starej Ziemi Enea instruuje naszego narratora, aby ten opuścił planetę i odzyskał statek konsula. To wszystko stanowi właściwie prolog do walki z przeważającymi siłami wroga. Rodzi to konflikt, gdzie najważniejszą osobą, której dotyczy większość wydarzeń w książce, staje się właśnie Enea.
W Triumfie nie pojawia się co prawda za wiele nowych miejsc, ale są one bardzo interesujące. Jednym z nich jest kojarząca się z orientem (poprzez wystrój wnętrz, kulturę i panującą religię) planeta zwana T’ien Shan. Poznałem tę lokację bardzo dobrze, gdyż bohaterowie spędzają tam dużo czasu. Oprócz tego ciała niebieskiego odwiedziłem między innymi sferę Dysona (hipotetycznej struktury wokół gwiazdy, wykorzystując jej energię na użytek zaawansowanej cywilizacji. Poznałem także Biosferę, gdzie dochodzi do bezprecedensowej tragedii.
Główni bohaterowie nadal nie zawodzą i trzymają poziom znany z poprzedniego tomu. Enea w dalszym ciągu jest tajemniczą młodą kobietą, teraz sprawdzającą się w roli mentorki, prorokini. Raul staje się jej prawą ręką, gorliwcem spełniającym wszystkie polecenia, nawet jeśli powątpiewa w religijne aspekty działania przełożonej. Bettik z kolei wykonuje wszystkie bieżące prace, nadal doradzając w razie potrzeby.
Pobocznych postaci nie dochodzi wprawdzie za wiele, ale potrafią sobą zainteresować. Do tego typu osobowości należy Dalaj Lama (jego prawdziwego imienia nie przytoczę) pełniący funkcję lidera pośród ludności T’ien Shan. Wraca także kilka osób/istot z poprzednich tomów, ale kto dokładnie, to trzeba już odkryć samemu. Dość powiedzieć, że cieszę się, iż autor o nich nie zapomniał i umożliwił poznanie ich dalszych losów.
Pod względem stylu nie doświadczyłem wielu zmian w stosunku do Endymiona. W dalszym ciągu jest to narracja z punktu widzenia głównego bohatera. Autor zostawia go głównie samego ze sobą, co owocuje dużą liczbą monologów wewnętrznych. W ten sposób miałem też czas, aby poznać go dogłębnie i zżyć się z nim. Przyszło mi to zadziwiająco łatwo, gdyż Raul jest w swych reakcjach oraz myślach po prostu ludzki i można go zrozumieć bez żadnych problemów. Elementy romansu też mi nie przeszkadzały i wydawały się naturalnym rozwojem całości. Przez to, że cała opowieść stanowi retrospekcję, protagonista zdążył posiąść wiedzę na temat tego, co się działo w czasie jego wojaży na innych planetach, tak że zawsze miałem pełny ogląd sytuacji. Autor w dalszym ciągu nie serwuje nam zbyt wielu pojęć związanych z fizyką (przynajmniej w porównaniu do dwóch pierwszych odsłon cyklu), w związku z czym książka wciąż zachowuje swój bardziej przystępny charakter i pozostaje czymś, co nazwałbym przygodowym science fiction.
Jakościowo fabuła się broni. Nie odczuwałem jakichś znaczących dłużyzn czy przestojów. Nie miałem też wrażenia błędnych zmian tempa narracji. Autor właściwie balansuje pomiędzy intensywną akcją a momentami wyciszenia, rozpisania planów czy dialogów. Wciągnąłem się w tę opowieść o beznadziejnej walce w imię swych przekonań, a także o starciu z systemem politycznym zbliżonym do religijnego totalitaryzmu. W trakcie historii poznajemy całą prawdę o TechnoJądrze, Paxie (odpowiedniku Kościoła), a także krzyżokształtach i wielu innych kwestiach. Autor nie zostawia niczego domysłom, co w tym przypadku odbieram jako zaletę.
Samo zakończenie jest niezwykle dramatyczne. Chwilę mi zajęło uzmysłowienie sobie, do czego właściwie doszło, ale gdy już to nastąpiło, to nie powiem – zareagowałem emocjonalnie. Jest to godny epilog tak epickiej historii. Na pewno nie czułem w żadnym stopniu rozczarowania (może tylko delikatne w związku z tym, że ciąg dalszy nie nastąpi).
Triumf Endymiona polecam wszystkim tym, którzy czytali poprzednie tomy. Naprawdę warto sięgnąć po tę kontynuację, gdyż otrzymałem wiele odpowiedzi na pytania, jakie miałem w sobie od samego Hyperiona. To też kawał naprawdę dobrej historii, w trakcie której zwiedziłem kilka nowych miejsc, a także wróciłem do starych, dobrze mi znanych z cyklu. Spędziłem wiele czasu razem z Raulem, Eneą, Bettikiem oraz pozostałymi i nie żałuję ani chwili. Polecam wszystkim miłośnikom dobrego science fiction.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Triumf Endymiona
Tytuł oryginalny: The Rise of Endymion
Wydawnictwo: Mag
Autor: Dan Simmons
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Gatunek: przygodowe science – fiction
Liczba Stron: 874
ISBN: 978-83-7480-919-1