Minas Warsaw to kolejny dowód na to, że w polskiej fantastyce lubi się zabawy ze schematami, motywami i ramami światów przedstawionych. Robili to Janusz, Wójtowicz, Kisiel i Podlewski, a z czasem pewnie będą próbowali kolejni. Puszczają oni oczko, żonglują gatunkowymi stereotypami i droczą się z czytelnikiem. Nie ma się co dziwić, w końcu pan Andrzej udowodnił przed laty, że dekonstrukcja to całkiem fajna zabawa. Najnowsza książka Magdaleny Kozak jest jednak dość przeciętnym przykładem dobrej zabawy z fantastyką i raczej sporym rozczarowaniem. Książka daleka jest od spełnienia składanych obietnic, długo się rozkręca i nie wykorzystuje swojego ogromnego potencjału.
Pałac Kultury i Nauki został wzięty we władanie przez maga. I to tak fantastycznego, jak tylko konwencja nakazuje. Odziany był w powłóczystą białą szatę, dzierżył okazały kostur, a lekki wietrzyk rozwiewał jego długą, białą brodę. No i siedział na smoku. Pewnego dnia po prostu nadleciał nie wiadomo skąd i ogłosił mieszkańcom Warszawy, że od teraz władzę w grodzie przejmuje on! I w sumie byłoby dobrze, gdyby ktoś w tę pędy pobieżył powiadomić króla, by co rychlej omówić kwestie insygniów, procesów legislacyjnych, a i przydałoby się, aby dawna władza symbolicznie ugięła kolano. W międzyczasie magia przybysza działa i konsekwentnie upiększa miasto ulica po ulicy – tu budynek zaczyna ociekać złotem i alabastrem, a tam grupa antyterrorystów zmienia się w oddział rycerzy w lśniących zbrojach. Świadkiem tego szokującego procesu „umagiczniania” Warszawy jest Maciek – zupełnie przeciętny facet i szary pracownik IT w Urzędzie Miasta. Młody mężczyzna zrządzeniem losu trafia przed oblicze maga, a jego wrodzony konformizm sprawia, że mag zatrudnia go na stanowisku nadwornego pazia. Maciek ma co do swojej sytuacji mieszane uczucia. Daleko mu do zastrzyków adrenaliny i oddychania pełną piersią, a tymczasem zawzięta fabuła koniecznie chce, aby przeżył prawdziwą przygodę.
Najprawdziwszy mag pojawia się we współczesnej Warszawie, nasza rzeczywistość zderza się z fantastycznym postrzeganiem świata, a na Pałacu Kultury okrakiem siedzi smok. Wydawać by się mogło, że w takich warunkach kolejne nieporozumienia, gry słowne i niezręczne sytuacje będą pędziły jedna za drugą. Konwencja będzie wyśmiewana, stereotypy fantasy będą dostawały poniżej pasa, a wszelkie schematy ugną się pod kolejnym kuksańcami. Wiele wskazuje na to, że takie właśnie będzie Minas Warsaw – zarys fabuły, okładka i tytuł, w którym gra słowna odwołuje się do Władcy Pierścieni. Tymczasem książka nawet nie próbuje spełnić składanych obietnic. Początkowo zabawiania się z gatunkowymi założeniami i światem przedstawionym jest naprawdę niewiele. Postać tajemniczego maga natychmiastowo zostaje zepchnięta na margines. Jego rola w historii ogranicza się jedynie do przyzywania od czasu do czasu swoich paziów. Autorka pozbawiła go całkiem charakteru, a jego spotkania z technologią czy warszawską codziennością są sporadyczne i w zasadzie w większości przypadków niezbyt błyskotliwe. Co w takim razie dostajemy zamiast spodziewanego humoru?
Początkowo naprawdę niewiele. Akcja rozkręca się tak powoli, że niemal stoi w miejscu, wydarzenia niezbyt porywają, a pierwsze rozdziały są mocno schematyczne – Maciek trochę sobie popaziuje, by już po chwili wrócić do swojego pokoiku, gdzie siada przed laptopem i tworzy sobie swoją debiutancką powieść fantasy. W tym momencie robi się nieco ciekawiej. Za sprawą amatorskiej twórczości głównego bohatera przenosimy się do fantastycznego świata będącego lekkim, nieco zabawnym i celowo nieporadnym przykładem wykorzystania znanych schematów. Znajdziemy w nim gadającego kota-demona mającego problem z pewnością siebie, złodziejaszka pozbawionego instynktu przywódcy i wrobionego w rolę Wybrańca oraz magiczne przedmioty, po które trzeba się pofatygować do miejsca strzeżonego (oczywiście!) przez demony. Powieść stylizowana na dzieło początkującego twórcy ma w sobie nieco uroku, szczyptę gatunkowej świadomości oraz odrobinę uszczypliwości. Historia bohatera wyruszającego na misję, za której wypełnienie główną nagrodą jest ręka księżniczki oraz całe królestwo, jest przede wszystkim ciekawym urozmaiceniem niezdecydowanego wątku głównego. Nadal jednak nie odpowiada na najważniejsze pytanie: dokąd tak właściwie zmierza historia? Mniej więcej do połowy pięciusetstronicowego Minas Warsaw odnalezienie odpowiedzi wcale nie jest takie proste.
Książka bardzo długo każe czekać nam na moment, w którym w końcu przejdzie do rzeczy. Autorka przesadnie skrada się z rozkręceniem historii, nie wykorzystuje większości swoich najciekawszych pomysłów i ma problem z całkowitym wciągnięciem nas w historię. Źródłem dość sporego rozczarowania jest podejście do „tematu z okładki”. Obiecana historia o magu przejmującym Pałac Kultury brzmi po prostu świetnie – tymczasem wspomniany najeźdźca stoi gdzieś za filarem na czwartym planie, a „przygody” Maćka w pierwszej połowie to powtarzające się raz po raz „ok, mag czegoś chce, więc biegusiem wyjaśnię mu co i jak, a potem wracam do pisania”. Dopiero po pokonaniu półmetka akcja nabiera żywego tempa, kolejne zwroty akcji zaczynają zaskakiwać, bohaterowie w końcu wzbudzają sympatie, a fabuła wciąga nas już z właściwą siłą. Do tego momentu jednak ogromny potencjał kryjący się w historii wyleguje się niczym smok na placu przed Pałacem i potężnie ziewa. Minas Warsaw w końcówce staje się całkiem ciekawe i przyjemne. Nie jest co prawda tak zakręcona jak Słowodzicielka, nie flirtuje z konwencją tak swobodnie jak Księga zepsucia, a dialogi nie rozbrajają tak skutecznie jak w przypadku Wieży czy Nomen Omen. Jest to zabawa oszczędna i nieśmiała, a prowadzi długą drogą przez leże niewykorzystanego potencjału.
Dziękuję serdecznie wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Minas Warsaw
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Autor: Magdalena Kozak
Data premiery: 08.07.2020
Gatunek: Fantastyka