Kolejna książka Keitha Donohue’a sprawia wrażenie wielowątkowej opowieści, toczącej się gdzieś na pograniczu horroru, realizmu magicznego oraz weird fiction. Jest po części retellingiem znanego greckiego mitu, trochę dramatem, a konwencją przypomina bajkę dla dorosłych. I chociaż pomysł na fabułę jest intrygujący, to autorowi brakuje warsztatowej wprawy oraz talentu do snucia wciągającej i przekonującej historii.
Theo i Kay – młode małżeństwo o niedługim stażu – właśnie przenieśli się do urokliwego Quebeck. Ona wieczorami pracuje jako akrobatka w cyrku, on natomiast zajmuje się tłumaczeniem biografii ekscentrycznego fotografa. Miasteczko momentalnie urzeka ich swoim klimatem. Szczególne wrażenie robi na nich witryna starego zamkniętego sklepu z zabawkami. Znajdujące się za szkłem lalki pochłaniają uwagę Kay do tego stopnia, że niewinne zainteresowanie powoli przeradza się w niezdrową fascynację. Gdy pewnej nocy Kay dostrzega w budynku zapalone światło, postanawia zajrzeć do środka. Kobieta szybko uświadamia sobie, że ciekawość nie tylko zabija koty i prowadzi do piekła, ale może także zamienić człowieka w marionetkę. Gdy twoje wnętrze zaczyna wypełniać wata, a głowę garść trocin, wszystkie dotychczasowe potknięcia zdają się błahe. Tymczasem załamany Theo wyrusza na poszukiwanie ukochanej. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że ta wylądowała w mrocznej wersji Toy Story i nic nie wskazuje na to, aby ta historia miała szczęśliwe zakończenie.
W swojej poprzedniej książce (O chłopcu, który rysował potwory) Donohue zaoferował prosty i mało porywający straszak. Historia nadawała się co najwyżej na scenariusz filmowego średniaka idealnego do chrupania popcornu. Autor zadbał nawet o obecność kilku oklepanych zagrań – trafił się tu dobroduszny ksiądz czy imigrantka z obowiązkową straszną ludową opowieścią w zanadrzu. W książce wyraźnie dało się wyczuć fascynację twórczością Stephena Kinga – niepokojący dzieciak w roli głównej, stan Maine jako miejsce akcji, natomiast pod płaszczykiem paranormalnego zagrożenia skrywał się codzienny ludzki dramat. Niestety w parze z wielkimi inspiracjami nie szło dobre wykonanie, które kulało gdzieś z tyłu i nawet nie próbowało dotrzymywać kroku motywom. Wszelkie pozytywne skojarzenia rozwiewała słaba fabuła, postaci pozbawione charakteru, brak najmniejszych nawet zaskoczeń, a i cała historia wepchnięta w tytuł też robiła swoje. Bez przeszłości początkowo prezentuje się znacznie lepiej – wątek główny wydaje się intrygujący i lawiruje między gatunkami, a opowieść ma w sobie ogromny potencjał. Szykuje się więc klimatyczny i subtelny horror przypominający bajkę dla dorosłych? Niestety interesujący efekt psują te same słabości.
Z pierwszą złą decyzją mamy do czynienia już na samym początku. Autor bez większych wstępów przechodzi do rzeczy: Kay zostaje zamieniona w lalkę już w trzecim rozdziale, a biedny Theo krąży po mieście, próbując ją odnaleźć. Niby fajnie, bo dziwnie robi się bez przedłużających się wstępów czy opisu zwyczajów żywieniowych postaci. W tym momencie King skorzystałby pewnie z okazji i przybliżyłby nam szczegółowy skład ulubionych płatków śniadaniowych Kay oraz problemy zdrowotne poprzedniego właściciela samochodu, którym Theo dojeżdżałby do pracy. Donohue przesadza jednak w drugą stronę. Bez mrugnięcia okiem zrywa jedną z najmocniejszych więzi, jaka mogłaby połączyć czytelnika z historią – uczucia do bohaterów. Nie daje nam najmniejszej okazji, aby ich poznać. Ledwo wymieniają ze sobą 2-3 zdania, a ich życie rozsypuje się niczym domek dla lalek meblowany przy pomocy młota. I nawet nie wiemy, czy to życie było do tej pory szczęśliwe, czy może jednak nie do końca. Są oni dla nas obcy, nie mamy kiedy uwierzyć w łączącą ich miłość czy przynajmniej pozwolić zakiełkować sympatii.
Niestety wraz z biegiem historii autor nie próbuje naprawić tego stanu rzeczy. Najsłabszym elementem historii pozostają bohaterowie, a wszystko dlatego, że Donohue nawet nie stara się ich przekonująco przedstawić. Ich emocje są powierzchowne, reakcje podczas spotykania wszelkich dziwności zupełnie obojętne, a psychologia skąpo zarysowana. W przypadku Kay emocjonalna oszczędność jest jeszcze fabularnie uzasadniona (chociaż w jej lalkowym świecie też panuje niezły bałagan), jednak odznaczający się nią w równym stopniu Theo staje się drugorzędną postacią o zupełnie papierowej osobowości. W ogóle nie czujemy jego rozpaczy czy tęsknoty za utraconą żoną, a gdy już natknie się on na jakieś niezwykłe zjawisko – jak chociażby gadającą lalkę czy upiora zmarłej kobiety – zbywa ten fakt wzruszeniem ramion, jakby na co dzień widział dziwniejsze rzeczy w wieczornym paśmie na Discovery Channel. Bohaterowie poboczni w kontakcie ze zjawiskami paranormalnymi również okazują się prawdziwymi ostojami racjonalnego podejścia – mówisz, że zamienili Ci żonę w lalkę, to jedziemy! Mojemu szwagrowi coś podobnego przydarzyło się w 65., ale wtedy chodziło o teściową i worek ziemniaków! Naprawdę trudno wsiąknąć w historię i przeżywać ją, skoro bohaterowie nawet nie próbują się dziwić, że wokół dzieje się coś złego i dziwnego, a w większość ich uczuć musimy uwierzyć po prostu na słowo.
Nieco lepiej wypada lalkowy wątek Kay. Tu rzeczywiście coś się dzieje, a w kolejnych rozdziałach znajdziemy nawet kilka trafionych pomysłów. Niestety w tym przypadku autor nie za bardzo wie, w co dokładnie wystroić motyw fantastyczny. Czy postawić na odrobinę absurdu, czarnego humoru i drwin z bajkowości sytuacji, zagęszczać aurę tajemniczości, wygłaszać filozoficzne tyrady na temat znaczenia przeszłości czy może otoczyć wszystko atmosferą radosnego i żywego spektaklu? Donohue próbuje wszystkiego po trochu: tam coś skubnie, tu czegoś spróbuje, a później sprawdzi coś innego. A jak wiadomo, jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Autor robi wszystko powierzchownie, dlatego też wątek z każdym rozdziałem traci swój wyjątkowy charakter. Pisarz nie mógł się również zdecydować, w jaki stan wprowadzić swoją bohaterkę, co ostatecznie i tak nie miało znaczenia, bo wątek główny zostaje rozwiązany bez najmniejszych emocjonalnych zakłóceń. Na dodatek lalki ciągle sobie wzdychają, łapią powietrze w płuca lub smyrają się oddechem po karkach, co tylko jeszcze bardziej psuje klimat.
Historia cały czas wydaje się lawirować gdzieś na granicy gatunków. Co to jednak za wędrówka, skoro autor do poszczególnych motywów sięga bez przekonania. Dramat z tego żaden, bo bohaterowie nie okazują większych emocji, zupełnie nas nie przekonują i po prawdzie w ogóle ich nie znamy. Po horror Donohue sięga rzadko, ale gdy już to robi, to kończy się na kolejnej kinowej kliszy albo wrzuconym bez przekonania nic niewnoszącym elemencie. Potencjał kryjący się w weird fiction leży sobie niczym szmaciana lalka rzucona w kąt, bo autorowi brakuje pewności i zdecydowania w kreacji elementu fantastycznego. Natomiast jeżeli chodzi o retelling mitu o Orfeuszu i Eurydyce, brak wyrazistych uczuć sprawia, że uwspółcześnienie opowieści w tym przypadku ogranicza się do jednej inspirowanej oryginałem sceny.
Bez przeszłości ma też mimo wszystko kilka dobrych elementów. Założenia fabularne u podstaw napawają optymizmem, a mieszanka gatunków otwiera pole do popisu. Autorowi udaje się parę razy zagęścić klimat czy zaskoczyć pomysłem – zdecydowanie najlepszym tego wyrazem jest scena rozprawy sądowej prowadzonej przez zabawki, w której czarny humor miesza się ze świadomością absurdalności całej sytuacji. Niespodzianką jest fakt, że Donohue naprawdę sprawnie unika wepchnięcia historii w fabularny ślepy zaułek. Gdy wydawać by się mogło, że zaraz zacznie się ekstremalne naciąganie fabuły, pisarzowi udaje się obyć bez bezczelnych rozwiązań z rodzaju „odczep się, to tylko książka, więc mogę zrobić, co mi się podoba”.
Powieść Donohue’a w podstawowych założeniach brzmi interesująco. Jest to pomysł ciekawy pod wieloma względami, jednak autor zwyczajnie nie radzi sobie ze snuciem opowieści. Zdecydowanie brak mu talentu bajarza, jakim dysponuje Gaiman czy gawędziarstwa Kinga, przez co wyjściowy pomysł konsekwentnie sprowadzany jest do poziomu zupełnego średniaka. Książce brak wyrazistości, bohaterowie są papierowi, a historia zupełnie nas nie wciąga. To powieść po prostu przeciętna i zupełnie niewykorzystana.
Autor tekstu prowadzi na Facebooku stronę RuBryka Popkulturalna.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Bez przeszłości
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Autor: Keith Donohue
Tłumaczenie: Jan Hensel
Data pierwszego polskiego wydania: 07.05.2018
Gatunek: horror, baśń dla dorosłych