SIEĆ NERDHEIM:

Specjaliści od psucia. Recenzja komiksu Wolverine. Tom 2

Okładka od Romity. Niby w porządku, nie skupiajcie się zbyt długo na udach i długości ukrytego przedramienia.
Okładka od Romity. Niby w porządku, nie skupiajcie się zbyt długo na udach i długości ukrytego przedramienia.

Recenzję pierwszego tomu Wolverine’a od Muchy zacząłem od komentarza nawiązującego do dualizmu, więc teraz pozwolę sobie na podobny zabieg. Miłośnicy komiksu dzielą się na dwie grupy: tych słusznie hejtujących Marka Millara i tych, którzy nie powinni mieć prawa głosu. Żartuję oczywiście, przynajmniej częściowo, bo temu kontrowersyjnemu autorowi też zdarzyło się kilka razy napisać komiksy dobre i wybitne, ale niestety jego bibliografia nie stoi samymi Staruszkami Loganami, Huckami i komunistycznymi wersjami Supermana. Z drugiej strony, na szczęście, zamknięcie w nawiasie zasad większego uniwersum często potrafiło u Millara zahamować szaleństwo bezkrytycznego samozadowolenia owocujące potworkami typu Nemezis albo Wanted. Może więc w ryzach Marvela nie zepsuł totalnie runu pięknie rozpoczętego przez Grega Ruckę?

Z pewnością nie możecie się spodziewać kontynuacji wątków z tomu poprzedniego. Millar przebiera niemalże intymną, samotną wędrówkę z klimatem klasycznych filmów zemsty w kolorowy spandeks, którego przecież tak bardzo nam brakowało! Logan zalicza tutaj całkowitą klapę wizerunkową, bo na skutek prania mózgu uskutecznionego przez Hydrę i inne zaprzyjaźnione z nią ugrupowania odpala mu się tryb „Wolverine kills the Marvel universe”. Niewysoką kupkę mimowolnie morderczej rozpierduchy na celownik bierze S.H.I.E.L.D., oczywiście z Nickiem Furym na czele i (mniej oczywiście) z Elektrą w roli głównej siły sprawczej. Czy jednak uda im się powstrzymać Rosomaka, zanim nieodwracalnie zniszczy swój PR? Czy zdziałają coś przeciwko potędze od niedawna nieumarłego Gorgona i jego mumiowato zasuszonej kochanki? No tak, wiadomo, ale w sumie nieszczególnie mnie to obchodzi.

Poważny dramat na początek niepoważnej fabuły.
Poważny dramat na początek niepoważnej fabuły.

Nie przejąłem się, bo nie dano mi ku temu okazji. Mark Millar napisał w swojej karierze wiele dużo gorszych komiksów, efekt pięści korporacyjnej jednak robi z niego potulnego wyrobnika, ale też brakło miejsca na rozwinięcie skrzydeł. Tempo jest zabójcze, akcja zalewa wszystkie strony, a odczuwalnego napięcia mimo to dostajemy mniej niż w jarmarcznym domu strachu z biletem za 5 złotych. Scenariusz nie oszczędza nam brutalności, trup ściele się gęsto, jest to jednak zwykle trup całkowicie nieistotny albo nietrwały na dłuższą metę. Najbardziej jednak przeszkadza zupełne oderwanie narracji od przytomnego udziału protagonisty. Wolverine jest tutaj narzędziem narracyjnym, nie postacią, a jakość lektury jest proporcjonalna do natężenia tej cechy scenariusza i w efekcie dostajemy wykres zadowolenia podobny do skoczni narciarskiej. Tak, na koniec robi się lepiej, bo więcej Logana w Loganie.

Nie, to nie Punisher, to Romita Jr. kreślący wszystkich na jedno kopyto.
Nie, to nie Punisher, to Romita Jr. kreślący wszystkich na jedno kopyto.

Szczerze powiedziawszy spodziewałem się większego dramatu. Nie cieszy mnie szczególnie powrót do czysto superbohaterskiej formuły, zwłaszcza po kameralnym (w porównaniu) scenariuszu Grega Rucki, no i Millar w typowym dla siebie stylu często serwuje krwawe mięcho i fanservice bez żadnych przypraw i przystawki w postaci sensu. Intensywności tej historii jednak odmówić nie można, ożywieńcy ninja padają setkami, Logan ściera się z mocno złodupnym Daredevilem, Elektra odwala teatr potrójnego agenta a Helicarriery trafiają na złom szybciej od Alfy Romeo 156 z 2000 roku. Rucka może i wziął od Claremonta i innych tuzów najdojrzalsze elementy, ale Millar zainspirował się tymi najbardziej kretyńskimi, by zrobić z nich całkiem satysfakcjonującą dawkę trykociarskiej rozpierduchy. Jak pasuje wam takie bardziej przyziemne podejście, to raczej nie ryzykujecie pozostawienia na twarzy trwałego śladu od intensywnego nawalania facepalmów. No chyba że przy bonusowej historii, w której Wolvie usilnie unika udzielania faktycznej pomocy najbardziej potrzebującym, by bawić się w psychologiczną ciuciubabkę z nazistami. Miało chyba być głęboko, nie wyszło.

Rysunki opisać? A muszę? Ja się naprawdę nie nadaję do mówienia o tej wersji sztuki, którą wciska nam od lat John Romita Jr., to mój kryptonit. Wiem, facet ma fanów i ta historia należy do chwalebnego zbioru zleceń wykonanych przez niego (chyba) z jakąś pasją i zaangażowaniem. Nie każda sylwetka wygląda tu jak kloc wyrwany z Robloxa, sporo kadrów naprawdę zdradza ogromny profesjonalizm i kompozycyjne wyczucie. Na brak szczegółów i zaniedbanie tła też narzekać nie można. Mam psychiczną blokadę przed dalszymi pochwałami, recenzja to zawsze twór czysto subiektywny, ale w przypadku młodszego Romity sięgam szczytów osobistego uprzedzenia. Nie znoszę, oczy mi więdną w odruchu bezwarunkowym, więc te kilka pochwał musi świadczyć o przynajmniej zadowalającym poziomie. Tylko kolory biedne, za dużo komputerowego efekciarstwa, za mało trzeźwego rozplanowania, choć robota jest ogólnie całkiem czysta.

Jedną z mocy Gorgona jest przyjmowanie takich pozycji w spodniach od garnituru.
Jedną z mocy Gorgona jest przyjmowanie takich pozycji w spodniach od garnituru.

Zapomniałem o tym wspomnieć wcześniej, ale w sumie pasuje mi to do zakończenia. Wolverine: Wróg publiczny irytował mnie momentami niezmiernie znaczną amplitudą kompetencji postaci. Totalny zabijaka kilka stron dalej stawał się pijanym niedojdą z uszkodzeniem ośrodka ruchu. Pewnie pretekstowa zagrywka, bo fabuła wymaga. Nie wiem jednak, jakie wątki życia wymagają takich samych wahań jakości od Marka Millara. Jestem skłonny uwierzyć, że facet zatrudnia czasem ghost writerów do pracy pod swoim nazwiskiem i niekoniecznie sprawdza wyniki ich starań przed wysłaniem do publikacji. Jeśli okazałoby się to prawdą, to ten konkretny komiks byłby napisany przynajmniej częściowo przez takiego kiepskiego zastępcę. Każdy dobry pomysł powala jakaś zła decyzja, większość bzdur naprawiają małe dawki intensywnego funu. Ostatecznie dostajemy średniaka i choć mogłoby być dużo gorzej, to w porównaniu z tomem poprzednim trudno nie czuć rozczarowania.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Wolverine. Tom 2
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: John Romita Jr. i Kaare Andrews
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 29.11.2022
Liczba stron: 352
ISBN: 978-83-66589-96-4

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Recenzję pierwszego tomu Wolverine’a od Muchy zacząłem od komentarza nawiązującego do dualizmu, więc teraz pozwolę sobie na podobny zabieg. Miłośnicy komiksu dzielą się na dwie grupy: tych słusznie hejtujących Marka Millara i tych, którzy nie powinni mieć prawa głosu. Żartuję oczywiście, przynajmniej częściowo, bo...Specjaliści od psucia. Recenzja komiksu Wolverine. Tom 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki