SIEĆ NERDHEIM:

Amerykański Rosomak. Recenzja komiksu Wolverine. Tom 1

Chyba jednak wolę jak mu pazury z wierzchu dłoni wyłażą.

Jak faceci pod pięćdziesiątkę lubią wrzucać na FB żenujące, boomerskie memy o tych dwóch wilkach, co to są w każdym z nas, tak ja lubię twierdzić, że w popkulturze jest dwóch Wolverine’ów. Jeden to ten śmieszny złośnik w żółto-niebieskim (albo lepiej, żółto-brązowym) kubraczku, który w miarę dobrze dogaduje się ze swoimi kumplami z X-Men, czasem okazuje się niedostosowany i jest zabawnie albo brutalnie. Drugi, ten zdecydowanie fajniejszy, to Rosomak znany nam z filmu Logan, ludzka bestia w ujęciu dramatycznym, samotnik o burzliwej przeszłości i magnes na wszelkie sztampy na temat twardzieli, jakie fikcja zdołała do tej pory wymyślić. Wolverine Grega Rucki to koncentrat tej drugiej strony najsłynniejszego kanadyjskiego antybohatera.

Bez konkretnych streszczeń, ale historie też są dwie. Pierwsza jest amerykańska do cna, jak panierowane bycze jądra i gloryfikowanie działań militarnych. To spuścizna takich filmów jak Bez wybaczenia albo nawet Leon zawodowiec, ale wątki idą w stronę zbliżającą Logana do Johna Wicka, tylko nie o psa tu chodzi. Śmiało można rzec, że Rucka przecierał pewne szlaki i rozwijał ścieżki rozpoczęte przez Chrisa Claremonta w legendarnym runie X-Men z 1982 roku i przez Barry’ego Windsor-Smitha w genialnym Weapon X. Tak, to ogromnie wysoko zawieszona poprzeczka i pochwała zarazem, Rucka moim zdaniem spisał się tu na piątkę i odpalił trendy, które stały się fundamentem do wielu późniejszych mocnych komiksów z Loganem w roli głównej. To dojrzała kronika brutalnej zemsty i świetny przykład historii umiejscowionej gdzieś pomiędzy tworzeniem dzisiejszych archetypów i składaniem hołdu tym już istniejącym w czasie jej powstawania. Klawy rozpierdziel, który jednocześnie porusza kwestie granic uzasadnionej wendetty, skutków eskalującej przemocy i pretekstowego charakteru sprawiedliwej misji mściciela w przypadku bohaterów o problematycznej psychice. Pewnie spora nadinterpretacja, ale w 2003 roku takie spojrzenie w komiksach trykociarskich nie było jeszcze powszechne.

Logan to bohater, ale i morderca, rzezimieszek, podglądacz najwyraźniej też.

Druga połowa albumu jest nieco gorsza. Nie wbija już Logana w realia typowej, realnej opowieści drogi i uderza w bardziej znajome tony trudnej przeszłości, ale to też nie jest taka straszna wada. Przecież Wolverine nie istnieje bez pokłosia eksperymentów, których na nim dokonywano, no nie da się mówić o smutku toczącym serduszko tej włochatej kulki agresji bez przywoływania demonów z jego wcześniejszych lat. Wraca więc Native, zdziczała mutantka, z którą Wolverine ma nieco moralnie niepokojącą relację (jego związki, ekhem, „romantyczne” w tym albumie generalnie są chyba największym kwasem). Najważniejszy jednak jest nemesis Rosomaka, uosobienie jego mrocznej natury, przestroga przed tym, czym mógłby się stać, czyli Victor „Sabretooth” Creed we własnej, kłaczastej osobie. Nieszczególnie imponująca fabuła ogromnie wiele zyskuje dzięki wrzącej chemii między tą dwójką, starciu ich podobieństw oraz różnic. Dużo suchych faktów serwuję jak na mnie, ale to z czystego szacunku. Dawno nie miałem do czynienia z tak wciągającą lekturą w kanonie X-Men, więc nie widzę potrzeby śmieszkować.

Wolverine w wydaniu krasnoludzkim to najlepszy Wolverine.

No może poza oprawą graficzną, a to i też będzie śmieszkowanie bardzo konkretne, z mocno ograniczonym celem kpin. Tył solidnej, twardej oprawy tego tomu „ozdabia” chyba najgorsza okładka z wszystkich zebranych tutaj zeszytów i zarazem jeden z najbardziej cudacznych, nieforemnych portretów Rosomaka. Komiczna morda, przyduży tors, no nie ułożyło się to w dobry rysunek. To chyba też jednocześnie jeden ze słabszych przykładów roboty Daricka Robertsona, bo to przecież kolos tego obszaru popkultury. Ilustrator takich serii jak The Boys, Transmetropolitan, czy Punisher: Born pasowal tutaj jak ulał. Grube, solidne kontury, względny realizm, sporo szczegółowej brzydoty, powaga po prostu i choć wielu jest artystów o bardziej spektakularnym stylu, dopasowanie do klimatu tutaj chyba liczy się bardziej. Ogromną zasługą jest też przedstawienie Logana jako kurdupla. Serio, mało kto kiedykolwiek miał (i do tej pory to się nie zmieniło) czelność rysować tego złodupca jako brzydkolicego, mocno niskorosłego mięśniaka z poważnym nadmiarem owłosienia. Chcę więcej, tu Wolverine wygląda faktycznie groźnie, a nie jak amerykański model z reklamy niskoprocentowego piwa. Poza Robertsonem sporo nadłubał tu też Leandro Fernandez i tragedii w tym przypadku nie ma, ale jego fragmenty wypadają zbyt gładko, superbohaterstwo bez polotu, które i bez możliwości natychmiastowego porównania do stylu lepszego kolegi mogłoby jedynie zadowolić, nie zachwycić. Warto też zwrócić uwagę na okładki, bo w kontraście do tego paszkwila wspomnianego wcześniej, serię ozdabiały równocześnie ilustracje Esada Ribića – jedne z najlepszych grafik z Wolverinem w historii Marvela, kropka.

Jak na gościa z czynnikiem gojącym jest to chyba przesadny dramatyzm.

Zakończenie to chyba dobry moment na przyznanie się, że to nie jest mój pierwszy kontakt z tym komiksem. Wolverine’a według Grega Rucki poznałem już lata temu, kiedy jako zachwycony superbohaterami młokos piraciłem skany gigabajtami na raz (wstyd, ale teraz pokutuję). Wspominałem ten run dobrze, ale po lekturze bardzo słabego Stumptown autorstwa tego samego scenarzysty zapomniałem o większości jego pozytywnych dokonań i spodziewałem się rozwalenia nostalgicznej iluzji. Tak się na szczęście nie stało, ten Wolverine z pewnością nie jest najlepszą robotą Rucki, ale to jeden z najmocniejszych mutanckich Marveli dostępnych na naszym rynku. Logan w wydaniu, przynajmniej częściowo, przyziemnym i mocno zakorzenionym w mitologii fikcji Nowego Świata. Klasyczna spuścizna bajek o hardych zabijakach z Dzikiego Zachodu, bez której prawdopodobnie nigdy nie powstałby Logan z 2017 roku, a może i nawet kilka filmów ze spandeksem zupełnie niezwiązanych. Dla miłośników pazurzastego berserkera pozycja obowiązkowa.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Wolverine. Tom 1
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Greg Rucka
Rysunki: Darick Robertson i Leandro Fernandez
Tłumaczenie: Marek Starosta
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 19.01.2022
Liczba stron: 448
ISBN: 978-83-66589-63-6

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Jak faceci pod pięćdziesiątkę lubią wrzucać na FB żenujące, boomerskie memy o tych dwóch wilkach, co to są w każdym z nas, tak ja lubię twierdzić, że w popkulturze jest dwóch Wolverine’ów. Jeden to ten śmieszny złośnik w żółto-niebieskim (albo lepiej, żółto-brązowym) kubraczku, który...Amerykański Rosomak. Recenzja komiksu Wolverine. Tom 1
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki